Run Wild – nic do ukrycia
Ostatnio na blogu pojawiło się nieco więcej mainstreamowych perfum, a dziś do tego trendu dokładam kolejną cegiełkę. Na bohatera niniejszej recenzji wybrałem bowiem Run Wild od Davidoff. Jest to jedna z nowszych kompozycji szwajcarskiej marki, gdyż powstała zaledwie dwa lata temu. Jej autorami są zaś Alexandra Carlin oraz Pierre-Constantin Guéros. Sam zapach przedstawiany jest natomiast jako nawiązujący do natury, męskości oraz elegancji. I o ile dla mnie pierwsze dwa pojęcia jeszcze jakoś się ze sobą łączą, to trzecie już niekoniecznie. Co jedynie spotęgowało moje zainteresowanie, by przekonać się jak jest w rzeczywistości.
Otwarcie Run Wild niewątpliwie zbudowane zostało tak, by przyciągać uwagę. Niemniej, pokazuje także, iż po kompozycji Davidoff nie ma co spodziewać się fajerwerków. Początek zapachu jest słodki i przyprawowy. Królują w nim imbir i cynamon. Jednocześnie, głowa opisywanych perfum kojarzy mi się trochę z aromatem gumy Turbo. Ma w sobie coś charakterystycznie znajomego. I jakby plastikowego. Dość szybko uświadomić sobie można, że stworzone przed duet Carlin – Guéros pachnidło do najnaturalniejszych nie należy. Choć w jego głowie odnaleźć możemy pewne zielone akcenty, trochę bardziej kojarzące się z dziką przyrodą. Przez chwile wydawało mi się, że wyczuwam nawet jakieś mignięcie mięty. Wrażenie to szybko jednak znika. A Run Wild zaczyna tonąć w nijakiej słodyczy.
Jeśli chodzi o serce zapachu, to zostało ono zbudowane w oparciu o lawendę. Nieszczególnie przepadam za tą nuta, jednak są perfumy, w których ma ona w sobie coś naprawdę magnetycznego. Na przykład Gris Clair Serge’a Lutens’a. Niestety, dzieło Davidoff na pewno się do nich nie zalicza. Lawenda pachnie tu tanio i syntetycznie. Jakby słodkim kurzem. Co w sumie też mogłoby być interesujące, gdyby trochę bardziej przyłożyć się do wykonania. Tymczasem środkowa faza Run Wild jest nudna i do bólu masowa. Nie dzieje się tu nic, o czym warto pisać. Plus jest taki, że od zapachu bije jednak pewna aura czystości i świeżości. Może bardziej niż z ekskluzywnymi perfumami kojarzy się ona z żelem pod prysznic, podejrzewam jednak, że zwłaszcza wśród młodych może ona znaleźć swoich zwolenników. Kompozycja ma w sobie zresztą coś jakby morskiego. I sportowego. A liczne komentarze, iż jest kolejnym klonem Paco Rabanne – Invictus uważam za trafne. I nie zmienia tego nawet trochę silniej zielona baza Run Wild. Odnaleźć w niej możemy specyficzny aromat żywicy jodłowej. A także sporą ilość słodyczy pochodzącej od bobu tonka. W efekcie otrzymujemy zaś dziwną mieszankę słodkawej świeżości. Doprawionej jeszcze solidną dawką piżma. Za sprawą którego całość wydaje się bardziej mydlana. W zasadzie końcówka recenzowanych perfum to dla mnie po prostu słodkie mydło. Chemia gospodarcza w pełnej krasie.
Jeśli chodzi o pozytywy, to niewątpliwie widzę wśród nich parametry użytkowe opisywanego dziś zapachu. A przede wszystkim jego projekcję. Run Wild pachnie bowiem naprawdę intensywnie. Wspomniałem już zresztą, że jego otwarcie nastawione jest na zwrócenie uwagi. Jednak i dalsze etapy nie ustępują mu znacząco pod względem mocy. Szkoda tylko, że sam aromat nie oferuje nam za wiele. Po stronie plusów zapisuję też jednak dobrą trwałość tych perfum. Choć mamy tu do czynienia z wodą toaletową, to ze skóry znikają one dopiero po upływie 8-9 godzin.
W moim odczuciu kolejnym mocnym punktem dzieła Davidoff jest jego flakon. Przyznam szczerze, że naprawdę mi się on podoba. Wykonany jest z przeźroczystego szkła a jego wnętrze wypełnia zielona ciecz. Na froncie białą czcionką wypisano zaś markę producenta a tuż pod nią nazwę kompozycji. Jest w tym coś minimalistycznego a zarazem przyjemnego dla oka. Całość wykończono srebrną zatyczką o delikatnej fakturze. U jej nasady ponownie zobaczyć możemy nazwę szwajcarskiej firmy. Wszystko to wygląda raczej elegancko i może przyciągać uwagę.
Nie ma co ukrywać, Run Wild to perfumy zwyczajnie nijakie. Swoim popowym klimatem naśladują takie kompozycje jak wspomniany już Invictus (przede wszystkim). Dior - Sauvage czy Bleu de Chanel. A więc zapachy, które w moim odczuciu nie zasługują na uwagę. Dzieło Davidoff ma jednak nad nimi pewną przewagę. Jest zwyczajnie tańsze. Poza tym jednak dorównuje im pod względem banalności. Run Wild to kolejny lekki, syntetycznie słodki świeżak, który w żaden sposób nie nawiązuje do wielkich klasyków szwajcarskiej marki. Moim zdaniem szkoda czasu nawet na testy.
Run Wild
Główne nuty: Przyprawy, Nuty Drzewne.
Autor: Alexandra Carlin, Pierre-Constantin Guéros.
Rok produkcji: 2021.
Moja opinia: Nie polecam (3/7).