Cuir Cannage – skórzany kameleon
Ostatnimi czasy coraz chętniej sięgam po perfumy z butikowych kolekcji największych światowych marek. Mój najnowszy wybór padł zaś na Cuir Cannage Dior’a. A więc zapach powstały w 2014 roku za sprawą samego François Demachy’ego – byłego już naczelnego perfumiarza francuskiego domu mody. Wcześniej słyszałem już trochę dobrego o tej kompozycji i od jakiegoś czasu chciałem ją poznać. W końcu kilkumililitrowa próbka trafiła w moje ręce. Czego efektem jest niniejsza recenzja. Małe śledztwo pozwoliło mi natomiast ustalić, że nazwa tych perfum pochodzi od rodzaju szwów, którymi marka Dior ozdabia skórzane torebki (ang. cannage stitching). Mamy tu więc do czynienia z pachnidłem inspirowanym aromatem wnętrza takiej torby. Już teraz mogę jednak zaznaczyć, że zapach wcale nie jest kobiecy. Po więcej szczegółów zapraszam jednak do lektury dalszej części wpisu.
Być może zaskoczy Was fakt, że otwarcie Cuir Cannage posiada wyraźnie kwiatowy charakter. A dominuje w nim kwiat pomarańczy. Słodki i zawiesisty. A do tego nieco indolowy. Natychmiastowo zwraca uwagę. Rozbudza ciekawość. Szczególnie, że w głowie recenzowanych perfum sparowano go z ylang-ylang. Którego kremowy i subtelnie bananowy aromat ciekawie wpisuje się w całość kompozycji. Nadaje jej zmysłowości. A nawet cielesności. I choć samo połącznie skóry i nut kwiatowych nie jest może innowacyjne, to w dziele Dior’a niewątpliwie zasługuje na wyróżnienie. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, pierwsza faza Cuir Cannage nie jest jednak ciężka. Lekkości i promienistości nadaje jej bowiem bergamotka. Użyto jej tu akurat tyle, by utrzymać początek zapachu w równowadze.
Jedną z charakterystycznych cech opisywanych perfum jest ich zmienność. I tak różnica między głową a sercem stworzonego przez François Demachy’ego pachnidła zaznacza się dość wyraźnie. Choć akord białokwiatowy kontynuowany jest tu za sprawą jaśminu, całość staje się bardziej pudrowa. Jest to zasługa pojawiającego się na tym etapie kompozycji irysa. Co ważne, nie spycha on jednak Cuir Cannage w kierunku pachnideł z etykietką pour femme. Nadaje natomiast całości elegancji oraz wyrafinowania. Owszem, sprawia, że zapach może silniej kojarzyć się z wnętrzem damskiej torebki, ale też niesie ze sobą pewien ładunek męskości. Dla którego kontrapunkt stanowi róża. Jej słodki aromat ma w sobie coś jakby szminkowego. Zatem znów zanurzamy się w czeluściach wspomnianej torebki. A gdy już się z nich wynurzymy czeka na nas kolejna zmiana. Końcówka zdominowana jest bowiem przez akord skórzany. Choć tak naprawdę w Cuir Cannage skóra wyczuwalna jest praktycznie od początku. Z tym, że najpierw stanowi ona tło, a dopiero w bazie w pełni wysuwa się na pierwszy plan. A to jak ją tu przedstawiono naprawdę mi się podoba. Obecność brzozy oraz jałowca nadaje jej retro sznytu. Z kolei tytoń osładza końcówkę i wprowadza do niej coś niemal waniliowego. Pojawia się też fiołek, choć o nim nie mam akurat zbyt wiele do powiedzenia. Natomiast całość wydaje mi się teraz nie tylko bardzo zmysłowa, ale i niemal zwierzęca. Od kompozycji bije jakaś pierwotna drapieżność.
Przekonajmy się teraz jak Cuir Cannage wypadają pod kątem parametrów użytkowych. Od razu przyznam, że zrobiły one na mnie wrażenie. Szczególnie, gdy chodzi o projekcję. Zapach posiada bowiem naprawdę sporą moc. Przy czym momentami miałem nawet wrażenie, że z upływem czasu, zamiast maleć, jeszcze się ona wzmaga. Końcówka jest bowiem równie wyrazista jak głowa. Albo i bardziej. Zresztą sam finisz również nie następuje zbyt szybko. Kompozycja znika bowiem ze skóry dopiero po około 11-12 godzinach od aplikacji. Jej trwałość także jest więc bardzo dobra. I nawet biorąc pod uwagę fakt, że mamy do czynienia z wodą perfumowaną, trudno chcieć więcej.
A jak prezentuje się flakon recenzowanych dziś perfum? Co do zasady, jego wzór jest wspólny dla wszystkich pachnideł wchodzących w skład Collection Privée. Tak więc buteleczka wykonana jest z przeźroczystego szkła i ma kształt walca. W jej centralnym punkcie umieszczona zaś została biała etykieta. Na której kontrastowo czarną czcionką wypisano nazwę zapachu, a poniżej jego markę. Natomiast srebrny atomizer ukryty został pod czarną zatyczką. Także i ona jest walcowata, wyróżnia się jednak dzięki wykonanym na niej trzem okrężnym żłobieniom. Według mnie całość prezentuje się zaś elegancko i dość klasycznie.
Moim zdaniem Cuir Cannage to mocny punkt w Collection Privée. Choć gdyby te perfumy składały się tylko z głowy i serca najpewniej oceniłbym je niżej. Jednak ich baza całkowicie mnie zachwyciła. Podoba mi się także jak zmienna jest ta kompozycja. Naprawdę interesująco (powiedziałbym nawet zaskakująco) ewoluuje na skórze. Od kwiatowo-skórzanego otwarcia po drzewno-skórzaną bazę pozostaje jednak wierna swojemu głównemu tematowi. Skóra przedstawiona jest tu na kilka sposobów i myślę, że każdy znajdzie w nich coś dla siebie. Słodycz, jedwabistość, gorycz, surowość. Do wyboru do koloru. Ponadto, zapach jest też elegancki i - mimo pewnych retro niuansów - całkiem nowoczesny. Posiada również jeszcze jedną intrygującą cechę. Mianowicie, na kobietach pachnie kobieco i seksownie, zaś na mężczyznach męsko i seksownie. To prawdziwa rzadkość wśród perfum.
Cuir Cannage
Główna nuta: Skóra.
Autor: François Demachy.
Rok produkcji: 2014.
Moja opinia: Polecam. (6/7)