Leather Oud – z arabskiej stajni
Dziś na Agar i Piżmo jeszcze jeden zapach z butikowej kolekcji Dior’a. I to ponownie skórzany. Ale zupełnie inny niż recenzowany jakiś czas temu Cuir Cannage. Choć za skomponowanie Leather Oud również odpowiedzialny jest François Demachy. Tyle, że te perfumy już w samym założeniu mają mieć odmienny charakter. Orientalny. Ognisty. A do tego harmonijnie łączący w sobie nuty o zgoła różnym klimacie. By lepiej zobrazować z jakiego rodzaju pachnidłem mamy tu do czynienia posłużyć się można obrazem odbywających się na pustyni wyścigów konnych. Trochę jak w filmie Hidalgo – ocean ognia. Zamiast jednak dawać się mamić słowom, przekonajmy się jak w rzeczywistości pachnie Leather Oud.
Otwarcie kompozycji jest intensywne i bardzo aromatyczne. Od razu czuć w nim wiele z budujących dzieło François’a Demachy’ego nut. Nie ma jednak przepychu. Głowa recenzowanych perfum jest wytrawna, ale i jasna. Głównie za sprawą obecnego w niej cytrusowego aromatu (chyba bergamotka). Bardzo łatwo zauważyć także wątek przyprawowy. Zbudowany na początku przede wszystkim w oparciu o kardamon. To dzięki niemu postrzegam początek Leather Oud jako pylisty. Jest tu coś sypkiego. Niemal kojarzącego się z drobnym, pustynnym piaskiem. A skoro już o pustyni mowa… Od pierwszych sekund po aplikacji opisywanego zapachu na skórę, mam wrażenie jakby biła od niego aura gorąca. Która w połączeniu ze wspomnianą pylistością sprawia, że przenosimy się gdzieś na Półwysep Arabski. Po którego płaszczyznach pędzą stada wspomnianych koni.
Jako, że wspomniałem konie, wypadałoby jakoś rozwinąć ten wątek. Szczególnie, że w Leather Oud został on naprawdę ciekawie poprowadzony. Te perfumy rzeczywiście mają w sobie coś zwierzęcego! Co wynika zarówno z obecności w ich sercu nuty skóry, jak i cywetu. Pewne, będące efektem obecności tego drugiego, fekalne niuanse sprawiają, że czuję się jakbym naprawdę znajdował się w stajni. Tuż po wyścigu, otoczony tabunem lśniących jeszcze od potu rumaków. Obraz wyjątkowo sugestywny. Jednak oprócz nut animalnych, w środkowej fazie dzieła Dior’a odnajdziemy także goździki. Ich korzenny aromat kontynuuje, zapoczątkowany w głowie przez kardamon, wątek przyprawowy. Podtrzymuje również wysoką temperaturę zapachu. Powoli, powoli, na scenę zaczynają jednak wstępować nuty drzewne. O ile bowiem tytułowy oud wyczuwalny jest tu niemal od początku, tego samego nie można powiedzieć choćby o cedrze czy brzozie. I tak jak ten pierwszy wnosi do kompozycji ładunek dymnej wytrawności, tak drugi odpowiada za jej subtelne rozmiękczenia. Brzoza natomiast niesie ze sobą wyraźne smoliste akcenty. Dobrze komponują się one z budującą bazę Leather Oud nutą labdanum. Któremu towarzyszy jeszcze wetyweria. Przy czym ostatnia faza zapachu nie jest już tak intensywna. Ma w sobie więcej ambrowej słodyczy i sprawia wrażenie spokojniejszej. Niczym zapadający nad pustynią zmierzch.
Przyjrzyjmy się teraz walorom użytkowym skomponowanego przez François’a Demachy’ego pachnidła. Wcześniej wspomniałem już o jego intensywnym aromacie. I rzeczywiście, niemal przez cały swój żywot, zapach projektuje naprawdę silnie. Bez problemu czuję go na skórze. Zresztą nie tylko ja. Zapewniam, że także i osoby w naszym (wcale nie najbliższym) otoczeniu szybko zdadzą sobie sprawę z obecności Leather Oud. Pasuje to jednak do charakteru tych perfum. Jeśli zaś dodamy do tego świetną trwałość (taką na poziomie 11-12 godzin), to nie wiem czy można chcieć czegoś więcej. Parametry działa Dior’a stoją na najwyższym poziomie.
Nim przejdę do podsumowania, jeszcze kilka słów o flakonie recenzowanych perfum. A ten nie jest specjalnie charakterystyczny. W odróżnieniu od zamkniętego w nim zapachu. Walcowata buteleczka wykonana jest z przeźroczystego szkła i ozdobiona białą etykietą. Na której widnieją informacje o nazwie kompozycji oraz jej producencie. Innych indykacji brak. W efekcie wzór sprawia zaś wrażenie minimalistycznego. W ten klimat po części wpisuje się również prosta, cylindryczna zatyczka. Wykonano ją z czarnego plastiku i przyozdobiono trzema opasającymi ją żłobieniami. Zamontowano w niej również magnes, który dodatkowo chroni przed samoistnym otwarciem się buteleczki. Natomiast złocista barwa zamkniętej we wnętrzu flakonu cieczy, kojarzy mi się z piaskami pustyni.
Im dłużej testowałem Leather Oud, tym bardziej zakochiwałem się w tych perfumach. W ich orientalnym cieple oraz zwierzęcej dzikości. Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że postrzegam ten zapach jako ultra męski. Powiedziałbym też, że do pewnego stopnia prowokacyjny. I naprawdę pachnący stajnią. Czuć w nim nie tylko nuty animalne, ale i wykorzystane do budowy tego pomieszczenia drewno. Takie połączenie aromatów może się podobać. Co ciekawe, kompozycja zmieszana jest jednak w taki sposób, że wcale nie przeszkadzałoby mi, gdybym czuł ją też na swojej partnerce. Co w teorii kłóci się z wcześniejszym stwierdzeniem o jej samczym charakterze. Natomiast w praktyce znajduje chyba wytłumaczenie w zmysłowym, a zarazem nieco drapieżnym klimacie końcówki. Leather Oud to bowiem perfumy posiadające więcej niż jeden pazur. Ich wielowymiarowość potrafi zaskoczyć. Może jednak przekonacie się o tym sami?
Leather Oud
Główne nuty: Skóra, Oud.
Autor: François Demachy.
Rok produkcji: 2018.
Moja opinia: Gorąco polecam! (7/7)