Eau de Lierre – zielonkawa elewacja
Dom rodzinny. Każdemu z nas to określenie nasuwa inne skojarzenia. Dla Christiane’a Goutrot’a i Yves’a Couesland’a - współzałożycieli marki diptyque posiada ono jednak pewien wspólny mianownik. Jest nim zaś zielony bluszcz porastający domy ich dzieciństwa. I to właśnie on posłużył za inspirację do skomponowania recenzowanych dziś perfum. Zgodnie z opisem na oficjalnej stronie francuskiej marki roślina ta jest atrybutem wierności i przywiązania. W starożytności symbolizowała również wieczne życie. Co ważne, aromatu bluszczu nie da się wydobyć wskutek ekstrakcji z olejku. Musi on więc zostać odtworzony przy użyciu innych składników. Przekonajmy się zatem jak ta sztuka udała się w przypadku Eau de Lierre.
Ps. Lierre to po francusku nic innego jak bluszcz właśnie.
Początek zapachu jest zielony, ale jednocześnie łagodny. I naprawdę pachnie tytułowym bluszczem. Prawie czuje pod palcami jego chropowate w dotyku liście. To wrażenie dość szybko jednak mija. Nie mam za to wątpliwości, że do budowy głównego tematu Eau de Lierre użyte zostało galbanum. Jego intensywny aromat jest tu naprawdę ewidentny. Pojawiają się nawet te charakterystyczne groszkowe akcenty. Jednocześnie jego ostrość została jednak dość mocno stonowana. O żadnym uderzeniu zieleni nie może być tu mowy, nawet mimo tego, że w początkowej fazie perfumy te dodatkowo podkręcone zostały za pomocą różowego pieprzu. Wręcz przeciwnie, jeśli nie liczyć pierwszych kilkudziesięciu sekund, kompozycja wydaje się być raczej blada. Być może są to jednak tylko złe dobrego początki.
Wspomniana już nuta różowego pieprzu służy w Eau de Lierre za pomost między głową a sercem zapachu. Jej delikatna słodycz pozwala bowiem wprowadzić wątek kwiatowy. Ostrzejszy aromat geranium próbuje pobudzić kompozycję do życia, pojawia się też charakterystyczna wodnista nuta cyklamenu. I muszę przyznać, że jest to nawet ciekawe zagranie, nie mamy tu bowiem do czynienia z akordem wodnym znanym z wielu morskich swieżaków. Moje myśli kierują się raczej w stronę zbierającej się w beczce deszczówki. Woda w Eau de Lierre jest jakby zastana. I lekko pozieleniała. Samo skojarzenie z beczką również nie jest bezzasadne, ponieważ na tym etapie kompozycji pojawią się pierwsze nuty drzewne. Dostajemy więc drewno różane, którego słodka woń całkiem przyzwoicie wpisuje się w kwiatowy akord serca zapachu. Drzewny wątek kontynuowany jest także w bazie recenzowanych dziś perfum. Trudno jednak wyróżnić jego poszczególne składowe. Mamy tu do czynienia raczej z nutą abstrakcyjną. I niezbyt oryginalną. Jest ona dość subtelna, ale może się podobać. Syntetyków raczej tu nie czuć. Na ostatnim etapie kompozycji pojawia się też jeszcze jeden element. Jest nim piżmo. Równie delikatne jak pozostałe obecne w Eau de Lierre nuty, nie ma ono znaczącego wpływu na całość tych perfum. Piżmowo-drzewny akord całkiem zgrabnie wieńczy tę, dość przeciętną jednak, kompozycję.
Opisując parametry użytkowe Eau de Lierre uwagę zwrócić należy na duży rozdźwięk między mocą a trwałością tych perfum. Jeśli chodzi o projekcję recenzowany dziś zapach plasuje się bowiem zdecydowanie poniżej przeciętnej. Po aplikacji na skórę szybko cichnie i staje się niezauważalny dla otoczenia. A także dla samego użytkownika. Jeśli jednak zbliżyć nos do spryskanego tą kompozycją nadgarstka, szybko zdamy sobie sprawę, że Eau de Lierre wciąż tam jest. I to nawet po upływie wielu godzin. Trwałość tych perfum jest bowiem naprawdę bardzo dobra. W moim przypadku wynosiła ona około 9-10 godzin, a przecież mamy tu do czynienia z wodą toaletową. Co więcej, inni użytkownicy raportowali jeszcze lepsze czasy!
Flakon recenzowanych dziś perfum to już kwintesencja diptyque. Owalne buteleczki z czarnymi nakrętkami znają wszyscy miłośnicy francuskiej marki. Ta należąca do Eau de Lierre nie jest tutaj wyjątkiem. To, co ją wyróżnia to rycina na etykiecie. W przypadku prezentowanego dziś zapachu odnajdziemy tam bowiem nic innego jak rysunek tytułowego bluszczu. Muszę przyznać, że nie prezentuje się on jednak tak okazale jak choćby obecne na flakonie Tam Dao słonie. Dobrze wpisuje się natomiast w minimalistyczny styl produktów diptyque.
Podsumowując, chciałbym stwierdzić, że Eau de Lierre jakoś mnie nie uwiódł. To zdecydowanie najsłabsze z recenzowanych przeze mnie do tej pory perfum diptyque. Co nie oznacza bynajmniej, że jest zły. Wykonany został całkiem przyzwoicie. Jest po prostu trochę nudny. W kompozycji niewiele się dzieje, jest ona raczej liniowa i nie rozwija się zanadto na skórze. Jedynie początek nieco bardziej przykuwa uwagę. Czyżby więc francuska marka postawiła tym razem na efekt blotterowy? Tego nie wiem. Warto jednak zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię. Eau de Lierre to bowiem perfumy zielono-drzewne z akcentami piżmowymi i wodnymi. Oficjalna strona diptyque kategoryzuje je jednak jako ziołowe! Ciekaw jestem więc jak Wy postrzegacie ten zapach.
Eau de Lierre
Główna nuta: Bluszcz.
Autor: brak danych.
Rok produkcji: 2006.
Moja opinia: Może być. (4/7)