Terre d’Hermès – piękno zaklęte w krzemieniu
W roku 2006 odbyła się premiera jednego z najważniejszych zapachów dla mężczyzn pierwszej dekady XXI wieku. Za sprawą francuskiej marki Hermès (specjalizującej się głównie w galanterii skórzanej) światło dzienne ujrzał Terre d’Hermès. Perfumy skomponowane przez Jean-Claude’a Ellenę stanowić miały męski odpowiednik dedykowanej kobietom Eau de Marveilles, szybko okazało się jednak, że ich sukces przerósł najśmielsze oczekiwania twórców. Zapach reklamowany jako kompozycja dla mężczyzn, którzy stopy trzymają twardo na ziemi, ale głowę mają w gwiazdach (po polsku należałoby chyba powiedzieć w chmurach) stanowi kwintesencję stylu Elleny. Mistrz udoskonalił w nim to, nad czym pracował już w stworzonym dla Cartier - Déclaration, otrzymując w rezultacie perfumy transparentne i utrzymane w minimalistycznym stylu. Do tego, co rzadkie we współczesnej perfumerii, Terre d’Hermès naprawdę pachnie w sposób zgodny z opisami w materiałach reklamowych.
Co ciekawe, otwarcie tych perfum wcale nie porywa i zaledwie w niewielkim stopniu zwiastuje to, co nastąpi na dalszym etapie ich rozwoju. Owszem, za sprawą czarnego pieprzu jest intensywne i wyraziste, ale specjalnie nie wyróżnia się na tle półki z napisem pour homme. Jego ostry charakter przełamany został za pomocą cytrusów, a dokładnie pomarańczy i grejpfruta. Warto w tym miejscu wspomnieć, że użyty w składzie olejek pomarańczowy skomponowany został specjalnie na zlecenie Hermèsa przez dom perfumeryjny Albert Vieille. W omawianej kompozycji pachnie on trochę słodko a trochę gorzko zarazem, nakierowując moje skojarzenia na skórkę pomarańczy. Dodatkowo na tym etapie wyczuwam także pewną nieokreśloną, ziołową i zieloną nutę. Początek Terre d’Hermès jest więc zdecydowanie świeży a zapach wręcz iskrzy na skórze.
Po około pół godziny pojawia się silny akord, który określiłbym jako mineralny. Pachnie on bardzo naturalnie i przypomina trochę woń krzemiemia. Myślę, że za wykreowanie takiego efektu po części odpowiedzialny jest występujący tu różowy pieprz. Jednocześnie kompozycja ma w sobie także coś świetlistego. Budzi skojarzenia z ziemią skąpaną w promieniach słońca. Jest to zapewne spowodowane obecnością w składzie aromamolekuły Hedione. Do tego jest też trochę słona. Natomiast za sprawą obecnej w tej fazie pelargonii Terre wchodzi w kwiatowe klimaty. Kompozycja wygładza się i mięknie a poszczególne nuty trochę mocniej zlewają się ze sobą. Do pewnego stopnia jest to spowodowane także przez powolne ujawnianie się aromatu paczuli. W bazie znów następuje jednak wyraźny podział na poszczególne nuty a zapach ponownie staje się transparentny. Dominują akcenty drzewne. Cedr z gór Atlas przejmuje odpowiedzialność za męski charakter perfum. Wtóruje mu żywiczny benzoes, zaś wetyweria ujawnia swoje delikatne orzechowe oblicze. Na uwagę zasługuje również brak - stanowiących naturalny utrwalacz - nut pochodzenia zwierzęcego, takich jak szara ambra czy piżmo. Jedynie wspomniana już przeze mnie paczula ma w sobie coś cielesnego i ziemistego zarazem, przy czym jej woń została tu silnie przytłumiona i nigdy nie wybija się na pierwszy plan. Jednocześnie ze względu na sygnaturowy dla Jean-Claude’a Elleny minimalizm wydaje mi się, że bazie Terre d’Hermès brakuje jednak trochę głębi…
Prezentowany dziś na blogu zapach posiada bardzo przyjemną, nowoczesną projekcję. Jego moc określiłbym jako trochę powyżej umiarkowanej. Za sprawą dużej ilości pieprzu molekuły perfum unoszą się i wibrują w przestrzeni wokół użytkownika. Bardzo dobrze oceniam również jego trwałość. Testowałem Terre d’Hermès w wersji wody toaletowej i z zadowoleniem mogę stwierdzić, że zapach ten za zawsze utrzymywał się na mojej skórze przez 9 do 11 godzin.
Minimalistyczny flakon, w którym dystrybuowane są te perfumy doskonale pasuje do ich charakteru. Nie ma w nim żadnych niepotrzebnych ozdobników. Jedynie nazwa. W moim odczuciu taki wzór jest zarazem prosty, męski i elegancki. Przezroczyste szkło świetnie współgra z transparentnością zamkniętego w nim zapachu, a czarna zatyczka imitująca siodlarski ćwiek nasuwa mi skojarzenia z pieprznym otwarciem kompozycji. Jeżeli zaś spojrzeć na flakon z lotu ptaka zauważymy, że ma od kształt litery H. Zabarwiony na pomarańczowy spód ma natomiast kreować w naszych głowach obraz spieczonej słońcem ziemi. Według mnie Terre d’Hermès to perfumy z jednym z najlepiej dopasowanych do nich flakonów i za to należą się jego twórcy – Philippe’owi Mouqet’owi brawa. Warto też wspomnieć, że Hermès - w ramach edycji limitowanych - regularnie wypuszcza na rynek buteleczki z unikalnymi wzorami.
Na zakończenie chciałbym jeszcze raz podkreślić, że Terre d’Hermès to perfumy zdecydowanie wyjątkowe, choć nie wybitne. Są eleganckie i wysublimowane a jednocześnie dają duże poczucie świeżości. Od czasu swojej premiery stały się wzorem do naśladowania, a jako przykład kompozycji utrzymanej w podobnym klimacie wskazać mogę choćby mój ukochany Red Vetiver od Montale. Niektórzy porównują je także do Rock Crystal z dedykowanej kamieniom szlachetnym kolekcji Olivier’a Durbano. Osobiście uważam, że oba wymienione przeze mnie zapachy stoją jednak na jeszcze wyższym poziomie. Nie zmienia to jednak faktu, że w Terre d’Hermès udało się Jean-Claude’owi Ellenie oddać jakże nieuchwytną harmonię żywiołów. Woda, ziemia, powietrze i ogień (słońce) bardzo dobrze współgrają tu ze sobą i tej harmonii nie zaburzają nawet pojedyncze zgrzyty w bazie zapachu. Ze względu na opisany przeze mnie w niniejszej recenzji styl tych perfum polecam Terre przede wszystkim jako zapach na dzień.
Terre d’Hermès
Główne nuty: Cytrusy, Nuty mineralne.
Autor: Jean-Claude Ellena.
Rok produkcji: 2006.
Moja opinia: Polecam. (6/7)