The Scent – jak pachnie rozczarowanie?
Dziś na bloga trafia jedna z najgłośniejszych premier ostatnich lat. Hugo Boss - The Scent. Wejściu tych perfum na rynek towarzyszyła naprawdę intensywna kampania reklamowa. Włodarze niemieckiej marki zdecydowanie zadbali, by lansowany przez nich zapach nie przeszedł niezauważony. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że byli tak pewni sukcesu, że nie silili się nawet na oryginalną nazwę. Angielskie słowo scent na polski tłumaczy się bowiem po prostu jako zapach. Brzmi dość trywialnie, ale może ochrzczona tym mianem kompozycja posiada aromat zgoła wyjątkowy? Biorąc pod uwagę samą tylko ogromną popularność tych perfum, byłbym w stanie w to uwierzyć. Z natury jestem jednak niedowiarkiem, dlatego zdecydowałem się samemu przetestować The Scent. A dziś przedstawiam Wam moje wnioski.
Zacznijmy od początku. W otwarciu recenzowanych dziś perfum najważniejszą rolę odgrywa imbir. Jego nieco pikantny, przyprawowy aromat wprowadza nas w kompozycję Bruno Jovanovic’ia i Pascal’a Guarin’a. Jest raczej ciepły i zauważalnie drapie w gardle. Przez sekundę wyczułem też ostrą woń cytrusów. Zniknęła ona jednak wyjątkowo szybko. Już w głowie The Scent odnajduję za to sporo owocowej słodyczy. Więcej napiszę o niej za chwilę, ale już teraz mogę stwierdzić, że podejrzewam tu obecność mandarynki. Póki co, mogę również powiedzieć, że głowa opisywanego zapachu jest bardzo mało oryginalna. Mam wrażenie, że podobną woń czułem już wielokrotnie. A żadne z perfum, które ją posiadały nie utkwiły na dłużej w mojej pamięci. Otwarcie The Scent jest banalne i absolutnie niecharakterystyczne. A jak jest z dalszą częścią kompozycji?
Opisując środkową fazę perfum Hugo Boss nie sposób nie wspomnieć o budującej ją nucie owocu maninka. Jeśli nigdy o nim nie słyszeliście to nie czujcie się osamotnieni. Ja również nie. Z pomocą spieszy jednak encyklopedia. Owoce te pochodzą z występujących w Afryce drzew Oncoba spinosa, zwanych również tabakierkami lub drzewami sadzonego jajka. A jak pachną? Tego już nie udało mi się ustalić. Łatwo mogę natomiast opisać, co czuję wąchając The Scent. Na tym etapie wszechobecna jest bowiem landrynkowa słodycz. Owocowe syntetyki leją się tu strumieniami, dusząc i przytłaczając swoją intensywnością. Podobnie jak i pojawiająca się w tej fazie lawenda. Także i ona pachnie przede wszystkim laboratoryjnym kurzem. Naturalności na pewno tu nie odnajdziemy. Trafiłem za to na ślad jakby herbacianej goryczy, zniknął on jednak równie szybko jak się pojawił. Jego miejsce zajęła zaś nuty skóry. Albo raczej skaju, bo i tu nie mamy do czynienia z niczym, co pachniałoby choć odrobinę autentycznie. Jest za to kolejna warstwa syntetyków. Oraz jakieś pseudo-drzewne popłuczyny, których nawet nie jestem w stanie zidentyfikować. Jest tanio, masowo i plastikowo. I więcej już nie ma co pisać.
Recenzując The Scent wypada też wspomnieć o parametrach użytkowych tych perfum. A z tymi także nie jest najlepiej. To najpierw o projekcji. Opisywany dziś zapach nie jest zbyt intensywny. Jego moc określiłbym raczej jako umiarkowaną. Fakt, że nie atakuje otoczenia swoim sztucznym aromatem można by nawet uznać za plus. Przeciętnej sile towarzyszy zaś kiepska trwałość. Kompozycja Hugo Boss zazwyczaj znikała z mojej skóry po upływie około 4-5 godzin. Także i to można jednak zaliczyć na jej korzyść.
Chyba najmocniejszym punktem produktu o nazwie The Scent jest jego flakon. Będąc w perfumerii prawie zawsze zauważam go na półce. Być może jest to jednak efekt jego ekspozycji. Sama butelka też jednak może się podobać. Szklany walec tworzący jej człon otoczony został ramką z materiału przypominającego ciemną, matową stal. W podobnym stylu wykonany został także atomizer. Wnętrze flakonu wypełnia zaś brązowo-pomarańczowa ciesz. I wiecie co? Taka konstrukcja buteleczki kojarzy mi się trochę z ręczną latarnią, której środek jarzy się delikatnym światłem. A Wy, jakie macie skojarzenia?
Rzadko jestem tak negatywny w ocenie perfum, w wypadku The Scent uważam to jednak za konieczne. Choćby ze względu na intensywną promocję. Nie dajcie się jednak oszukać. Perfumy te pachną wyjątkowo sztucznie. Momentami wręcz wydzielają silny aromat plastiku. Do tego absolutne brak im oryginalności. Oraz męskiego charakteru. Są nijakie do bólu. Według mnie powinny zniknąć w odmętach zapomnienia, a nie być lansowane jako flagowy męski zapach Hugo Boss. Nie wspominając już o cenie, która obecnie i tak jest już na szczęście niższa niż w dacie premiery. Za te pieniądze wciąż jednak można kupić wiele lepszych kompozycji. Wybór jak zawsze należy jednak do Was.
The Scent
Główne nuty: Maninka, Imbir.
Autor: Bruno Jovanovic i Pascal Guarin.
Rok produkcji: 2015.
Moja opinia: Zdecydowanie odradzam! (1/7)