Agar i Piżmo

View Original

Jungle pour Homme – w afrykańskiej gęstwinie

W dzisiejszym wpisie udajemy się w podróż do Afryki. Na Czarnym Lądzie gościliśmy już przy okazji recenzji Timbuktu od L’Artisan Parfumeur i Hermès - Un Jardin sur le Nil. Tym razem za sprawą Kenzo wyruszymy zaś na trekking po dżungli. To bowiem tym równikowym lasem inspirowany jest bohater niniejszego wpisu – Jungle pour Homme. Perfumy te powstały w 1998 roku a ich autorem jest dobrze już czytelnikom bloga znany Olivier Cresp. Tym razem przed Francuzem stanęło zadanie stworzenia kompozycji łączącej w sobie sprzeczności. Siłę i łagodność. Słodycz i gorycz. Po takim wstępie nie wypada już zwlekać a zatem zapraszam na recenzję Jungle pour Homme!

  Choć od samego początku zapach jawi się jako przyprawowy, to w otwarciu dominującą rolę pełnią cytrusy. Wśród nich prym wiedzie zaś bergamotka. Wtóruje jej zaś limona. Jest świeżo, rześko i zielono. Ale tylko przez chwile. Na scenę wychodzi bowiem nuta maté. Za jej sprawą Jungle pozostaje zielony, nabiera jednak wytrawnej goryczy. Pojawia się także słodki cynamon. Ociepla on głowę recenzowanych dziś perfum, pozwalając nam  nieco oswoić afrykańską dzicz. Już w otwarciu nie można też mieć żadnych wątpliwości co do orientalnego charakteru stworzonej przez Olivier’a Cresp’a kompozycji. Dzieło Kenzo naprawdę kojarzy się z dżunglą. Odnaleźć tu można nawet specyficzną wilgoć lasów tropikalnych. A dalej jest jeszcze ciekawiej.      

W środkowej fazie zapachu mocy nabiera wątek przyprawowy. Silnie czuć tu jego centralny element, którym jest gałka muszkatołowa. Jej aromat tworzy wokół użytkownika niezwykłą, jakby gorącą aurę. Gryzie w nos, ale nie jest ani trochę duszący. W zasadzie nutę gałki muszkatołowej bez problemu można wyczuć już w głowie Jungle pour Homme, jednak to właśnie w sercu została ona szczególnie uwypuklona. I sposób jej przedstawienia naprawdę mi się podoba. Na tym etapie kompozycji odnajduję też całkiem pokaźny ładunek czarnego pieprzu. Nieco pikantny, suchy i jakby pylisty ciekawie wpisuje się w charakter opisywanych perfum. Obok gałki to właśnie on jest według mnie cichym bohaterem Jungle. Zielony i przyprawowy klimat podbudowany został jednak również kardamonem. Natomiast przebijające się od czasu do czasu spod warstwy przypraw cytrusy nadają sercu lekkości. Odnaleźć można też kwiatowy, trochę słodki a trochę cierpki aromat goździka. Coraz częściej do głosu dochodzą też elementy drzewne. Leśny niebieski cedr konkuruje tu o atencję ze swoim bardziej skórzanym kuzynem z gór Atlas. Dużą rolę odgrywa też orientalny gwajakowiec. Z powyższą dwójką (trójką?) przeplatają się natomiast żywiczna i słodka ambra oraz balsamiczny i lekko dymny benzoes. Nie mogło też zabraknąć wetywerii. Ani ciepłego, jakby mlecznego sandałowca. Za sprawą Olivier’a Cresp’a wszystkie te składniki mieszają się w Jungle w niezwykle oryginalny i piękny olfaktoryczny koktajl.

Czy jest coś czego brakuje prezentowanym dzisiaj na blogu perfumom? Według mnie niestety tak. Patrząc na ich parametry użytkowe odczuwam bowiem niedosyt. Jungle pour Homme nie posiada zbyt wielkiej mocy. Kompozycja projektuje intensywniej jedynie w pierwszej godzinie po aplikacji. Potem zapach mości się zdecydowanie bliżej skóry. Nie utrzymuje się na niej jednak jakoś przesadnie długo. Dzieło Cresp’a posiada umiarkowaną trwałość na poziomie 5-6 godzin. A w tym wypadku aż prosi się o więcej.

Zebra. To właśnie to zwierzę wybrane zostało jako motyw przewodni flakonu Jungle. Szczególnie łatwo się o tym przekonać przyglądając się jego zatyczce. Zdobiące jej szczyt włosie przypomina bowiem właśnie grzywę zebry. Jednak i na samej butelce odnaleźć możemy poprzeczne białe pasy. Tym samym dowiadujemy się też, że według Kenzo zebry są czarne w białe paski, a nie białe w czarne w paski. Zaskakuje za to fakt, że na flakonie nie ma wypisanej nazwy tych perfum. W prawym dolnym rogu odnajdziemy jedynie markę ich producenta. Sama butelka jest zaś dość prosta i ma przyjemny dla oka prostokątny kształt.    

Jungle pour Homme to perfumy, które ujęły mnie bogactwem swojego aromatu. Kompozycja jest bardzo żywa i zmienna. Potrafi odsłonić drzewne oblicze by chwile później cisnąć w nos garścią przypraw. Zapach jest też wytrawny i bardzo aromatyczny. Trochę skojarzył mi się z Santos od Cartier’a. To podobny, przyprawowo-orientalny klimat. I mimo opisanej wielowątkowości, dla mnie Jungle to przede wszystkim mieszkanka gałki muszkatołowej i pieprzu. To ten duet definiuje charakter kompozycji. Jednak dzięki osadzeniu go w cytrusowo-drzewnych ramach Olivier Cresp stworzył perfumy, które zostają w pamięci jeszcze na długo po tym jak znikną ze skóry.

Jungle pour Homme
Główna nuta: Przyprawy.
Autor: Olivier Cresp.
Rok produkcji: 1998.
Moja opinia:  Polecam. (6/7)