Atman Xaman – współczesny szamanizm
Na recenzję perfum będących bohaterem dzisiejszego wpisu zdecydowałem się nieco przypadkowo. Zamawiając próbki do testów zauważyłem je w ofercie jednej perfumerii i - zaintrygowany nazwą - w ciemno dodałem do koszyka. Czy było warto? O tym za chwilę. W tym miejscu chciałbym natomiast odnieść się do wspomnianej nazwy zapachu. Zgodnie z tym, co twierdzi Lorenzo Villoresi, w sanskrycie atman xaman oznacza esencję szamana. Brzmi naprawdę fascynująco. Do tego, na oficjalnej stronie włoskiej marki przeczytać możemy, że mamy tu do czynienia z kompozycją magiczną i duchową. Czy trzeba więc czegoś więcej by zdecydować się na testy?
Otwarcie recenzowanych perfum określiłbym jako dość cierpkie. I wydaje mi się, że jest to spowodowane obecną w nim nutą maté. Wyczuwam tu coś charakterystycznie gorzkiego. Do tego sądzę, iż w składzie stworzonego przez Lorenzo Villoresi’ego zapachu obecny jest także nieśmiertelnik. Z tym, że zamieszczony na oficjalnej stronie włoskiej marki spis nut milczy na jego temat. Niemniej, pewne wytrawne i jakby pyliste akcenty zdają się towarzyszyć nam przez dłuższy czas po aplikacji kompozycji na skórę. Jednocześnie, w głowie Atman Xaman istotną rolę pełni również wątek przyprawowy. Jest on dość monolityczny, podejrzewam jednak, że w jego skład prawie na pewno wchodzą goździki i czarny pieprz. Aby jednak nie było zbyt wytrawnie, całość osłodzona została za pomocą mandarynki. Czuć także świeży, choć nieco bardziej abstrakcyjny akord cytrusowy. Rozjaśnia on pierwszą fazę zapachu i nadaje jej nieco więcej lekkości.
W opisywanej dziś kompozycji dość szybko ujawnia się jej główny bohater. A tym jest tytoń. Niemal czuję na skórze woń świeżo rozpakowanego cygara. Przy czym, co ważne, bijący od Atman Xaman aromat nie jest gryzący ani specjalnie dymny. Jest przyjemny, choć jednocześnie trochę brak mu pazura. Zwłaszcza, że przedstawiony został w akompaniamencie kwiatów. Przez co całość staje się zauważalnie słodka. A nawet delikatnie pudrowa. Z tym, że nigdy nie skręca zanadto w kierunku perfum z etykietą pour femme. Mimo kwiatowego ciepła i słodyczy, dzieło Villoresi’eg to raczej tak zwany uniseks, z subtelnym przechyłem w męską stronę. Który wynika nie tylko z obecności tytoniu, ale i paczuli oraz wetywerii. A także przeciągniętej do serca nuty maté. Natomiast bardziej żywicznego charakteru nadaje Atman Xaman labdanum. Z tym, że ja akurat nie zaliczam się do zwolenników tej nuty. Jej wprowadzenie otwiera jednak drogę ku bazie kompozycji. W której sporą rolę odgrywa balsamiczna nuta ambry. Nadaj wyraźnie czuć także przewodni wątek tytoniowy. Z tym, że w końcówce towarzyszy mu wytrawny aromat skóry. Choć pojawiają się też słodsze wanilia i bób tonka. A także nieco piżma, które w połączeniu ze wspomnianą skórą, nadaje całości nieco bardziej zwierzęcego oblicza.
Czas by nieco bliżej przyjrzeć się parametrom użytkowym Atman Xaman. I niestety, trochę mnie one rozczarowały. Podobnie jak drapieżności, kompozycji brak również mocy. Z początku zapach projektuje dość umiarkowanie, zaś z czasem zauważalnie słabnie i chowa się blisko skóry. Po zapowiedziach nie tego się spodziewałem. Tym bardziej, że również jego trwałość nie prezentuje się najlepiej. Opisywane dziś pachnidło ma postać wody toaletowej i na skórze utrzymuje się przez około 5-6 godzin. Można zatem czuć się lekko rozczarowanym.
A co mogę powiedzieć o flakonie prezentowanych perfum? Na pewno to, że zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Choć co do zasady mamy tu do czynienia ze wzorem typowym dla włoskiej marki. I tak, butelka wykonana jest z przeźroczystego szkła z podstawą w kształcie siedmiokąta równoramiennego. Na jednej z jej ścianek, którą tym samym uznać należy za frontową, umieszono zaś brązową etykietę. A na niej wypisano producenta zapachu, jego nazwę oraz koncentrację. Całość uzupełnia srebrna, przypominająca zwieńczenie kolumny zatyczka. Zaprojektowana tak, by komponować się z siedmiokątnym kształtem flakonu. Natomiast przez przejrzyste ścianki butelki zobaczyć możemy zamkniętą w jej wnętrzu ciemnożółtą ciecz.
Jeśli mam być szczery, to Atman Xaman są perfumami, które niczym mnie nie oczarowały. Owszem, są całkiem udanie zmieszane, brakuje im jednak błysku. Czegoś, co sprawiałoby, że chciałbym do nich wracać. Skomponowane przez Lorenzo Villoresi’ego pachnidło jest przyjemne, moim zdaniem nie wnosi jednak wiele do (mocno już skądinąd wyeksploatowanego) tematu zapachów tytoniowych. Mam wrażenie, jakby włoskiemu mistrzowi trochę zabrakło zdecydowania w którym kierunku chce iść. W efekcie całość jest trochę wytrawna, a trochę słodka. Lekko dymna i skórzana, a nieco kwiatowa i pudrowa. Żadne z tych wrażeń nie potrafi jednak zdominować pozostałych i nadać Atman Xaman wyrazistego charakteru. Jest trochę tak, jakbyśmy odprawiali szamańskie rytuały nie w lesie, a w zaciszu własnego pokoju. Niby też fajnie, ale jednak klimat nie ten.
Atman Xaman
Główne nuty: Tytoń, Przyprawy, Skóra.
Autor: Lorenzo Villoresi.
Rok produkcji: 2018.
Moja opinia: Może być. (4/7)