Phantom – przyszłość jakiej nie chcemy
Dziś na blogu jedna z głośniejszych premier ostatnich miesięcy. Phantom od Paco Rabanne. Perfumy technologiczne i futurystyczne. A jednocześnie mające pasować każdemu, bez względu na to z jakiej planety pochodzi. Dodatkowo posiadające podobno niezwykłe właściwości pobudzające! Ale dość już sloganów reklamowych. Zapachem tym zainteresowałem się ponieważ to pierwsza od czasu Invictusa (2013) oryginalna męska premiera francuskiej marki. A do tego o ograniczonej dystrybucji. Nie mogłem więc nie zdecydować się na testy. Jeśli jesteście ciekawi moich przemyśleń na temat tej - stworzonej przez kwartet Anne Flipo, Dominique Ropion, Loc Dong oraz Juliette Karagueuzoglou - kompozycji, to zapraszam do lektury całego wpisu.
Już sekundy po aplikacji Phantom na skórę zalewa nas fala słodyczy. Zapach jest cukierkowy i trochę skojarzył mi się nawet z 1 Million. Tyle, że jego otwarcie jest bardziej cytrusowe. Naprawdę sporo w nim cytryny. Dzięki niej kompozycja wydaje się lżejsza i świeższa niż jej starszy brat. Natomiast jej słodycz z początku wydaje się mieć owocowy charakter. Wiem, że cytrusy to też owoce, ale w dziele Paco Rabanne wyraźnie czuję także jabłka. Czerwone i soczyste. Obok nich pojawiają się zaś pewne zielone akcenty. Nie jestem jednak w stanie dokładnie określić skąd się biorą. Dość łatwo natomiast zidentyfikować obecną w głowie Phantom lawendę. Jej ziołowy aromat wpisuje się w dominującą słodycz recenzowanych perfum. A jednak mimo tej, dość ciekawej, kombinacji składników otwarcie zapachu wydało mi się mało oryginalne. Przyciąga uwagę intensywnością wrażeń, ale nie ich jakością. Od początku czuję bowiem, że kompozycja jest wyraźnie syntetyczna.
Wspomniana przeze mnie lawenda wyczuwalna jest także w sercu opisywanego pachnidła. A w zasadzie to nawet nabiera tutaj mocy. Jej ziołowa strona stanowi zaś most, po którym do zapachu wprowadzona zostaje paczula. A wraz z nią pewne brudne i ziemiste akcenty. Tyle, że jak dla mnie to przykryte są one nadal dominującą warstwą słodyczy. Nie jest ona już może tak rażąca, ale nie da się zaprzeczyć, że wciąż odciska na Phantom swoje piętno. Choć jakieś wytrawniejsze à la drzewne niuanse także można tu odnaleźć. To chyba zasługa paczuli. Albo wetywerii, która również pojawia się w środkowej fazie tych perfum. Udaje jej się nawet przez chwilę zabłysnąć. Efekt ten jest jednak dość krótkotrwały. Nie udaje się również przełamać kleiście słodkiego motywu przewodniego kompozycji. Który w bazie podbudowany jeszcze zostaje przy pomocy wanilii. Za jej sprawą całość staje się nieco bardziej zmysłowa. Trochę się też wycisza. W końcówce więcej przestrzeni dostaje także wątek drzewny. Tyle, że podobnie jak i reszta zapachu, również ten akord sprawia wrażenie silnie chemicznego. Trochę jakby obecne tu drzewa zrobione były z plastiku. Czasami gdy wąchałem wyperfumowany Phantom nadgarstek nie mogłem wręcz powstrzymać się od kichnięcia. Laboratoryjny kurz sypie się tu w obfitości.
Jeśli chodzi o parametry użytkowe prezentowanej kompozycji, to wcześniej wspomniałem już o jej sporej intensywności. Moim zdaniem zapach projektuje bowiem naprawdę solidnie. I już niewielka ilość wystarczy, bo bez większych problemów czuć jak powoli odparowuje z naszej skóry. Natomiast spora ilość składników syntetycznych przełożyła się na dobrą trwałość tych perfum. W moim wypadku wynosiła ona około 7-8 godzin. Przypomnę przy tym, że mamy tu do czynienia w wodą toaletową, zatem walory użytkowe są plusem Phantom.
Zdecydowanie ciekawiej niż sam zapach prezentuje się jego flakon. Ten srebrny robocik natychmiastowo przyciąga uwagę. Jego głowa stanowi atomizer zaś na tułowiu widnieje logo Paco Rabanne. Znacznie bardziej intrygujące jest jednak to, co dzieje się gdy zbliżymy nasz telefon (transfer danych musi być włączony) do znajdującego się w główce czujnika. Na ekranie naszego smartfona wyświetli się bowiem specjalnie przygotowana strona francuskiej marki, na której pojawi się między innymi interaktywna wersja naszego robota. Znajdziemy tam też jednak sporo innych ciekawych funkcjonalności, nie chcę się tu jednak za bardzo rozpisywać. Sam pomysł uważam jednak za bardzo trafiony i potwierdzający, że Paco Rabanne potrafi iść z duchem czasu.
Podsumowanie dzisiejszej recenzji zacznę może od tego, że zapewnienia o wysokiej jakości składników użytych do stworzenia Phantom zupełnie mnie nie przekonują. Przeciwnie, mam wrażenie jakby te perfumy były w całości dzieckiem laboratorium, a z dziką przyrodą nie miały nic wspólnego. Do tego należy zaś dodać ich nikłą oryginalność. Kompozycja powiela rynkowe trendy, nie wnosząc w nie nic od siebie. Mimo to całość nie pachnie aż tak źle. Na plus zaliczam fakt, iż mimo olbrzymiej słodyczy perfumy te nie są duszące. Owszem, mają w sobie coś kleiście syropowatego, efekt ten udało się jednak częściowo okiełznać za sprawą cytrusów. Poza tym niewiele się tu dzieje. Gdybym miał wybierać między 1 Million a Phantom to nie zastanawiałbym się ani chwili. W moim prywatnym rankingu perfum Paco Rabanne nasz dzisiejszy bohater wyprzedziłby jednak Invictusa. Chociaż tyle.
Phantom
Główne nuty: Cytrusy, Lawenda.
Autor: Anne Flipo, Dominique Ropion, Loc Dong i Juliette Karagueuzoglou.
Rok produkcji: 2021.
Moja opinia: Nie polecam. (3/7)