Bois d’Encense – kadzidło w wersji ortodoks
Czasem zdarza się tak, że przeczytamy gdzieś o jakichś perfumach i bardzo chcemy je poznać. Ale nigdzie nie możemy ich znaleźć. Przez co nasza determinacja jeszcze rośnie. Ostatnio miałem tak w przypadku zapachu będącego bohaterem niniejszego wpisu. Powstałego w 2004 Bois d’Encens marki Giorgio Armani. Kompozycja ta stanowi część ekskluzywnej linii Armani Privé a za jej stworzenie odpowiedzialny jest sam Michel Almairac. Natomiast inspiracją do jej powstania były czarne kamienie (onyks), które znaleźć można na, leżącej w prowincji Trapani, włoskiej wyspie Pantelleria. Czyżbyśmy zatem mieli mieć tu do czynienia z akordem mineralnym, podobnym jak w Terre d’Hermès? Zdecydowanie nie. Po więcej szczegółów zapraszam jednak do lektury całego wpisu. Na zachętę dodam też jeszcze, że opisywane dziś pachnidło jest laureatem aż trzech nagród FiFi. Z tym, że dwie dotyczą jego opakowania.
Po nazwie zapachu spodziewałem się, że kluczowe role odgrywać w nim będą kadzidło i nuty drzewne. I dokładnie tak się dzieje. Przy czym na początku zdecydowanie zaakcentowano to pierwsze. W Bois d’Encens aromat olibanum wyczuwalny jest niemal natychmiastowa. Przywodzi na myśl wszelkie religijne skojarzenia, choć za sprawą wyczuwalnego już teraz wątku drzewnego, bardziej niż z kościelnymi murami kojarzy mi się w wnętrzem drewnianej cerkwi. A choć dymna woń otacza nas swoim obłoczkiem, to całość nie jest ofensywna. Owszem, wytrawna i jakby sucho-pylista, ale nie uciążliwa. Czuć tu przestrzeń. A także coś subtelnie kwaskowego. Co częste w przypadku kadzideł, z tym, że akurat w dziele Michel’a Almairac’a akcent ten przybiera bardziej cytrusowy charakter. Do tego, w głowie Bois d’Encens odnajdziemy również czarny pieprz. Podkręca on zapach, nadając mu więcej charyzmy i pewnej przyprawowej drapieżności. Nie zmienia natomiast faktu, że obecny w mojej wyobraźni dym pozostaje biały. Także na kolejnych etapach zapachu.
Co ciekawe, do budowy recenzowanych perfum Michel Almairac wykorzystał jedynie pięć nut. W efekcie dzieło Armani’ego sprawia wrażenie dość minimalistycznego. Nie posiada także wyraźnej ewolucji. Choć w jego sercu uwypuklony został wspomniany już wcześniej wątek drzewny. Zbudowano go zaś w oparciu o dwa składniki: drewno cedrowe i wetywerię. Przy czym to pierwsze z nich odgrywa tu znaczniejszą rolę. W miarę jak cichnie akord przyprawowy, opisywana kompozycja nabiera spokoju. Staje się słodsza, a nawet do pewnego stopnia elegancka. Nie jest to jednak typowy zapach na formalne okazje. Drewno cedrowe prezentuje się w nim bardzo naturalnie, wysycając nasze nozdrza swoją tartaczną wonią. Z kolei wetyweria wprowadza pewne, majaczące w tle, ziemiste niuanse. Po kilku godzinach da się natomiast wyczuć aromat palonej gumy. To budujące bazę zapachu labdanum. Za jego sprawą końcówka Bois d’Encens nabiera więcej zmysłowości. A nawet czegoś lekko zwierzęcego. Ogólny charakter recenzowanych perfum za nadto się jednak nie zmienia.
Wspomniałem już, że opisywana dziś kompozycja nie jest ofensywna. Przydałoby się zatem napisać coś więcej o jej parametrach użytkowych. I jeśli chodzi o projekcję, to według mnie jest ona raczej dyskretna. Dziwnie dobrze pasuje mi to jednak do charakteru zapachu. Idzie w parze z jego minimalistycznym stylem. Nie jest jednak tak, że w ogóle nie czuję Bois d’Encens na sobie. Po prostu jego aromat nie jest ewidentny. Jest za to całkiem długotrwały. Zanim zupełnie zniknie z mojej skóry mija bowiem dobre 9-10 godzin od aplikacji. Trzeba też jednak zwrócić uwagę na fakt, że mamy tu do czynienia z wodą perfumowaną.
To teraz trochę o flakonie. Tym bardziej, że wspomniałem już o wyróżnieniach, jakie zdobyły opisywane dziś perfumy. Dotyczyło to jednak ich poprzedniego opakowania, z drewnianym pudełkiem. Nie zmienia to natomiast faktu, że buteleczka Bois d’Encens prezentuje się naprawdę dobrze. Wykonana jest z czarnego, matowego plastiku, a jej front zdobi złota etykieta. Na której wypisano jedynie nazwę zapachu oraz informację o jego przynależności do kolekcji Armani Privé. Taki minimalistyczny wzór współgra z charakterem zamkniętego wewnątrz pachnidła. Nieco więcej uwagi przyciąga natomiast przypominająca onyks zatyczka. Jej błyszcząca powierzchnia ciekawie kontrastuje z matową resztą wzoru.
Bywa tak, że czasami nasze oczekiwania są tak duże, że gdy już zostaną zaspokojone czujemy się rozczarowani. Na szczęście w przypadku Bois d’Encens nic takiego nie miało miejsca. Stali czytelnicy bloga wiedzą, że jestem bardzo dużym miłośnikiem perfum kadzidlanych, tym bardziej cieszę się więc, że działo Michel’a Almairac’a prezentuje się tak dobrze. Zapach jest wyraźnie dymny i drzewny. A przy tym jasny, mimo wyczuwalnego wątku przyprawowego. Swoim aromatem przenosi nas w czasie i przestrzeni. Ja odnajduję w nim dalekie wspomnienie wakacji, które razem z rodzicami spędziłem na Podlasiu oglądając żubry i zwiedzając prawosławne cerkwie. Czy to wtedy narodziła się moja fascynacja kadzidłem? Trudno powiedzieć. Niemniej, Bois d’Encens wzbudzają we mnie pewną nostalgię. Ujmują także swoją prostotą. Bo choć są to perfumy o wyraźnie liniowym rozwoju, to jednak nie można odmówić im kunsztu wykonania. Wszystkie obecne w nich elementy układają się w spójną i piękną całość, opasaną smugami jasnego dymu.
Bois d’Encens
Główne nuty: Kadzidło, Nuty Drzewne.
Autor: Michel Almairac.
Rok produkcji: 2004.
Moja opinia: Polecam. (6/7)