The Ghost In The Shell – biała zjawa
Na pierwszy rzut oka wydawać się może, że nazwa recenzowanych dziś perfum pochodzi od japońskiej cyberpunkowej mangi z 1997 roku (albo nakręconego na jej podstawie filmu ze Scarlett Johansson). Jeśli jednak zagłębić się w temat, okazuje się, że inspiracja do powstania The Ghost In The Shell jest znacznie głębsza. Na oficjalnej stronie Etat Libre d’Orange znajdziemy bowiem odniesienia do myśli Pierre’a Teilhard de Chardin’a, francuskiego jezuity, teologa i filozofa. A także ewolucjonisty i prekursora myśli New Age. Oraz poglądu stawiającego człowieka w centrum wszechświata. Idąc dalej, można jednak wskazywać również na inspirację wywodzącym się jeszcze od Kartezjusza dualizmem ducha (ghost) i ciała (shell). Perfumy o takim rozbudowanym rodowodzie muszą więc być czymś naprawdę niezwykłym! Przekonajmy się zatem jak pachną.
Początek The Ghost In The Shell jest aromatyczny i dość świeży. Oraz aldehydowy. Co jest efektem sięgnięcia po aromamolekułę zwaną Aqual. Łączy ona w sobie elementy morskie z zapachem górskiego powietrza. Skojarzenia z bryzą również są jak najbardziej na miejscu. Jednak aldehydy to nie wszystko, co recenzowane dziś perfumy mają nam do zaoferowania. W ich głowie istotną rolę odgrywa bowiem także wątek owocowy. Czuć tu cierpką, cytrusową woń yuzu. Którą podkręcono jeszcze przy pomocy octanu heksylu. A więc naturalnego estru występującego między innymi w jabłkach oraz śliwkach. I rzeczywiście, w pierwszej fazie Ghost da się wyczuć coś na kształt zielonego jabłuszka. A połączenie owoców z syntetyczną (i jakby metaliczną?) świeżością Aqualu buduje wrażenie czegoś niecodziennego. Choć nie do końca mi się podoba, to niezaprzeczalnie intryguje. Sprawia też, że czekam na dalszy rozwój kompozycji.
W miarę jak mija zaskoczenie wywołane otwarciem dzieła ELd’O, zapach zaczyna się przeobrażać. A nas czeka kolejna niespodzianka. Obserwowana przez nas metamorfoza jest bowiem naprawdę spora. The Ghost In The Shell wyraźnie łagodnieją. Stają się niemal cielesne. A duża w tym zasługa budującej serce tych perfum nuty skóry. Ale nie leather, tylko skin. Nie wiem w jaki sposób to osiągnięta, ale w środkowej fazie stworzonego przez Julie Masse pachnidła naprawdę czuć coś, co przypomina woń rozgrzanego słońcem ludzkiego ciała. A do tego pojawia się jeszcze aromat mleka! Z tym, że do niego akurat od dziecka mam awersję. O dziwo, w Ghost ta nuta jakoś mi jednak nie przeszkadza. Być może dlatego, że osadzono ją tu w otoczce z białych kwiatów. A więc jaśminu oraz towarzyszącej mu Mugane, kolejnej aromamolekuły z oferty koncernu Mane. Wątek kwiatowy jest moim zdaniem dość silny i nieco przesuwa opisywaną kompozycję w stronę pachnideł z etykietą pour femme. Równowagę przywraca jednak baza zapachu. W której oprócz pachnącego słodką wanilią Vinyl Guaiacolu, znajdziemy także zieloną nutę mchu. Drzewno-żywicznego klimatu dodaje zaś całości orcanox, a więc jeden z głównych składników ambry.
Zobaczmy teraz jak recenzowane dziś perfumy wypadają pod względem walorów użytkowych. W zasadzie niemal od razu moją uwagę zwróciła ich bardzo dobra projekcja. A choć z czasem zapach trochę się wycisza, to jednak dalej pozostaje łatwo wyczuwalny. Tak dla samego użytkownika jak i osób w jego najbliższym otoczeniu. Ale co istotne, dzieło Etat Libre d’Orange nie jest ofensywne. Jeśli natomiast chodzi o jego trwałość, to również uważam ją za niezłą. Wynosi ona około 6-7 godzin. Przynajmniej w moim wypadku. Przypomnę też jednak, że mamy tu do czynienia z wodą perfumowaną.
W przypadku opisywanej dziś kompozycji uwagę przyciąga nie tylko jej aromat, ale i flakon. Szczególnie zaskoczył mnie zaś fakt, że z zewnątrz pokryty jest on warstwą czegoś, co przypomina gumę. Choć na grafice raczej tego nie zobaczymy. Trzeba wziąć tę butelkę do ręki. Zauważyć można jedynie mleczno-różową barwę ścianek. Oraz futurystyczną etykietę umieszczoną tradycyjnie na dwóch sąsiadujących bokach flakonu. W przypadku The Ghost In The Shell jest ona czarna z elementami ostrej zieleni i bladego różu. Wypisano zaś na niej nazwę zapachu oraz jego markę. Ponadto, całość uzupełniona została przez masywną, srebrną zatyczkę.
Uważam, że The Ghost In The Shell to perfumy dziwne. Ale jednocześnie naprawdę ciekawe. Ich niszowy charakter jest bezdyskusyjny. Zapach w intrygujący sposób łączy naturalne aromaty kwiatów i owoców z będącymi dziełem współczesnej nauki syntetykami. Na taką mieszankę trudno pozostać obojętnym. Ale to czy mi się ona podoba to już zupełnie odrębna kwestia. I szczerze? Sam nie wiem. Wydaje mi się, że Ghost to kompozycja niezbyt w moim klimacie. A jednak jej testy przyniosły mi pewną satysfakcję. Przyjemnie było odkrywać jak zaskakująco ewoluuje na mojej skórze. Co do zasady, postrzegam też The Ghost In The Shell jako perfumy spokojne. Mimo obecnych tu kontrastów pozostają w balansie. Nie są także krzykliwe. Nosi się je niemal jak drugą skórę. Ale sugeruję, żebyście sami się o tym przekonali.
The Ghost In The Shell
Główne nuty: Aldehydy, Mleko.
Autor: Julie Masse.
Rok produkcji: 2021.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)