Amber & Lavender – prowansalski szyk
Amber & Lavender to czwarte perfumy marki Jo Malone, której pojawiają się na blogu. Ale jedyne powstałe przez rokiem 2000. A ich autorem jest sam Bertrand Duchaufour. Jest to zresztą pierwszy zapach oficjalnie sygnowany jego nazwiskiem. Choć, dość zaskakująco, zarówno Fragrantica jak i Basenotes jako autorkę kompozycji podają samą Jo Malone. Jeśli natomiast chodzi o charakter, to Amber & Lavender określana jest jako orientalne fougère. A jednocześnie spełniające sygnaturowe dla brytyjskiej marki założenia, iż jej zapachy powinny być proste i przystępne. Ale czy nasz bohater faktycznie tak ściśle trzyma się tych wytycznych?
Od samego początku Amber & Lavender pachnie niezwykle czysto. Niemal sterylnie. Otwarcie jest naprawdę lekkie i ma w sobie coś musującego. A także wyraźnie cytrusowego. Jest to zasługa obecnej w głowie tych perfum bergamotki. Dzięki niej pierwsza faza kompozycji jest świeża i pobudzająca. Utrzymana w kolońskim klimacie. W który po części wpisuje się również zielony aromat petitgrain. Jednak rześki charakter otwarcia nie wynika jedynie z obecności dwóch wyżej wymienionych nut. Wtóruje im bowiem mięta. Chłodna i ziołowa, przygotowuje grunt pod tytułową bohaterkę zapachu. Poprzez swoją delikatną pikanterię wskazuje też kierunek, w którym na dalszych etapach podążać będzie dzieło Bertrand‘a Duchaufour’a. A co z lawendą? Według mnie pojawia się już w głowie Amber & Lavender, jednak jej żywot rozciągnięty został na wszystkie 3 fazy tych perfum. Za jej sprawą zapach jest elegancki i czysty. Można nawet powiedzieć, że trochę mydlany. Ale w pozytywnym znaczeniu. Choć zielono-ziołowa nuta wybija się na pierwszy plan, to nie dominuje zanadto innych elementów kompozycji. Otwarcie pozostaje jasne, posiada też przy tym raczej uniseksowy charakter.
W środkowym etapie recenzowanych perfum lawenda przybiera nieco słodsze oblicze. A całość staje się cieplejsza. W czym pomaga najpewniej kwiatowy podkład kompozycji, zbudowany przez Duchaufour’a przy pomocy konwalii. Serce nie jest jednak ani kwiatowe ani ziołowe. Moim zdaniem posiada raczej przyprawowy charakter. Stąd też wspomniane już ocieplenie. Najwyraźniej czuć tu zaś chyba nieco brudną, charakterystycznie gorzką woń goździków. Wspólnie z lawendą tworzą one naprawdę ciekawą mieszankę. Przyczyniają się również do spotęgowania męskiego charakteru Amber & Lavender. W akord korzenny wpisuje się też jednak i występujący w sercu cynamon. Powoli, powoli, swoją obecność zaczyna także zaznaczać paczula. Nieco ziemista i raczej zielono-drzewna. Nadaje zapachowi głębi oraz wyrazistości. Choć baza opisywanych perfum zbudowana jest przede wszystkim w oparciu o żywice. A zatem słodka ambra miesza się tu z podobnie słodką, ale jednak odrobinę bardziej dymną mirrą. Co ważne, mimo nieco większej zawiesistości, końcówka Amber & Lavender pozostaje naprawdę lekka. Jest tylko zauważalnie bardziej miękka niż poprzednie fazy zapachu.
To teraz trochę o parametrach użytkowych prezentowanych perfum. I muszę przyznać, że powodów do narzekań nie widzę. Jeśli chodzi o projekcję, to jest ona utrzymana w granicach normy. Albo nawet trochę powyżej. Wydaje mi się, że nikt nie powinien mieć problemów z wyczuciem aromatu Amber & Lavender na swojej skórze. A i nasze otoczenie raczej zauważy ich obecność. Minimalnie gorzej prezentuje się natomiast trwałość kompozycji. W moim wypadku wynosiła ona około 6-7 godzin. Choć biorąc pod uwagę, że mamy tu do czynienia z wodą kolońską to i tak jest nieźle.
A jak prezentuje się flakon stworzonego przez Duchaufour’a zapachu? Jest to typowy wzór marki Jo Malone. Smukła prostokątna buteleczka wykonana jest z przeźroczystego szkła. Jej front zdobi zaś kremowa etykieta ze złotym obramowaniem. Znajdziemy na niej informację o nazwie kompozycji, jej producencie (wraz z logo) oraz koncentracji. Szczyt flakonu wieńczy natomiast srebrna, plastikowa zatyczka. Całość prezentuje się prosto i elegancko.
Muszę przyznać, że ze wszystkich testowanych przeze mnie do tej pory perfum Jo Malone, Amber & Lavender podoba mi się najbardziej. Zapach jest świeży i elegancki. A przy tym wcale nie skomplikowany. Ale i nie płytki. Nosi się go bardzo komfortowo. Daje poczucie subtelnej szykowności. Kompozycja opiera się na grze drobnych kontrastów, które w efekcie przydają jej głębi. Ziołowa wytrawność vs. żywiczna słodycz. Cytrusowa rześkość kontra przyprawowe ciepło. Przy czym całość pozostaje jednak spójna i nie wykracza poza zarysowane w otwarciu granice. No i do tego dochodzi jeszcze nigdy nie znikające wrażenie lekkości. I chyba to właśnie ono tak pozytywnie wpłynęło na moją ocenę Amber & Lavender. Sugeruję zresztą, żebyście przekonali się sami.
Amber & Lavender
Główne nuty: Lawenda, Przyprawy.
Autor: Bertrand Duchaufour.
Rok produkcji: 1995.
Moja opinia: Polecam. (6/7)