Agar i Piżmo

View Original

Myrrh & Tonka – słodkie utrapienie

Mimo, iż prowadzę bloga już od ponad 4 lat, to z perfumami autorstwa Mathilde Bijaoui zetknąłem się do tej pory tylko raz. Przy okazji recenzji świetnych Hommage à l’Homme od Lalique. Które, notabene, stanowią już część mojej kolekcji. Zapach będący bohaterem dzisiejszego wpisu nie pochodzi jednak z Francji a z Wielkiej Brytanii. A jest nim Myrrh & Tonka spod szyldu Jo Malone. W swoim czasie kompozycja ta była dość mocno promowana, także w Polsce. Postanowiłem więc przekonać się o co ten szum. Troszkę skusił mnie też opis na oficjalnej stronie marki, przedstawiający te perfumy jako szlachetne i upojne zarazem.

Jeśli należycie do osób, które sugerują się nazwami perfum to Myrrh & Tonka ma dla Was małą niespodziankę. W otwarciu kompozycji prominentną rolę odgrywa bowiem lawenda. Jest wyraźnie wytrawna i ziołowa. A nawet lekko ostra. Niemniej, zapach od początku ma w sobie coś słodkiego a wrażenie to z czasem będzie się tylko nasilać. Zastanawiam się też czy w pierwszej fazie recenzowanych perfum nie pojawiają się czasem jakieś przyprawy. Głowa Myrrh & Tonka ma bowiem w sobie również pewne korzenne ciepło. Nie bardzo potrafię jednak powiedzieć, co wywołuje ten efekt. Anyż? A może cynamon? Albo jeszcze coś innego? Naprawdę ciężko stwierdzić. Warto za to zwrócić uwagę na całkowity brak cytrusów w składzie kompozycji. Dość wymownie pokazuje on kierunek, który w swoim dziele obrała Mathilde Bijaoui.

Tytułowa mirra objawia się dopiero w sercu zapachu. I zgodnie z informacjami na stronie Jo Malone użyto tu szlachetnej mirry Omumbiri z Namibii. Mój problem polega jednak na tym, że w ogóle nie specjalnie ją tu czuję. Jak dla mnie pełni ona drugo, a może nawet trzecioplanową rolę. Na pewno nie odnajduję tutaj żywicznej słodyczy, której się spodziewałem. Choć pewne balsamiczne ciepło jednak ze skóry promieniuje. W środkowej fazie Myrrh & Tonka pojawia się za to inny ciekawy akord. Zbudowany w oparciu o nutę migdałów. Nadaje on kompozycji nieco subtelnej goryczy oraz intrygującej zmysłowości. Pogłębia ją i spaja jej głowę z powoli nadchodzącą bazą. Dodam też, że bardziej niż z samymi migdałami kojarzy mi się raczej z likierem amaretto. Kto pił ten zrozumie. I właśnie ta likierowość, którą tu odnajduję stanowi pomost między sercem a ostatnią fazą zapachu. W której bezsprzecznie króluje już słodycz. Wynikająca z obecności dwóch nut: bobu tonka i wanilii. Za ich sprawą końcówka jest ciepła i kremowa. Może nawet lekko mleczna. Naprawdę miękka. Tonka jest tutaj delikatnie pudrowa, pozbawiono ją też kumarynowych akcentów. A przynajmniej ja nie wyczuwam ich obecności. Sparowana z równie słodką i jakby puszystą wanilią tworzy naprawdę pościelowy finisz. Tyle, że chyba przechyla również dzieło Bijaoui nieco na kobiecą stronę.

Przyjrzyjmy się teraz parametrom użytkowym Myrrh & Tonka. W odróżnieniu od dwóch recenzowanych przeze mnie do tej pory zapachów, nasz dzisiejszy bohater występuje pod postacią Cologne intense. Przystępując do testów spodziewałem się zatem większej mocy i lepszej trwałości niż w przypadku Basil & Neroli i Pomegranate Noir. I rzeczywiście, jeśli chodzi o projekcję, to stworzone przez Mathilde Bijaoui perfumy nie zawodzą. Przeciwnie, czasami wydawały mi się aż za mocne. Sugeruję więc uważać przy aplikacji. Dodatkowo, również czas, przez jaki utrzymują się na skórze oceniam jako naprawdę satysfakcjonujący. A w moim wypadku było to około 10-11 godzin.  

Rzućmy jeszcze okiem na flakon recenzowanej kompozycji. To, czym na pierwszy rzut oka odróżnia się on od swoich wyżej wspomnianych braci, to barwa. Buteleczka należąca do Myrrh & Tonka wykonana jest bowiem z ciemnego, lekko tylko przeźroczystego szkła. Taki design to zresztą znak rozpoznawczy linii Cologne intense. Natomiast zdobiąca front etykieta ma kolor srebra. Umieszczono na niej markę zapachu wraz z logo, jego nazwę oraz koncentrację. Srebrna jest również wieńcząca szczyt flakonu zatyczka. I to akurat element wspólny dla wszytych perfum Jo Malone. Muszę też przyznać, że taki ciemny wzór podoba mi się bardziej niż ten zarezerwowany dla serii Cologne.

Hmm… Muszę przyznać, że Myrrh & Tonka to perfumy, których ocena sprawiła mi trochę problemów. Z jednej strony zapach jest ciekawy i całkiem zgrabnie skomponowany. Epatuje sensualnym ciepłem Orientu. I bardzo dobrze sprawdzi się zwłaszcza w długie zimowe wieczory. Znalazłem też jednak kilka minusów. Chwilami recenzowane perfumy wydawały mi się bowiem przesadnie słodkie i ciężkie. Jakby duszące. A wrażenie to było szczególnie ewidentne, gdy mając je na sobie, odziany w puchatą kurtkę, przechodziłem przez zatłoczoną galerię handlową. Z maseczką na twarzy. O tak, Myrrh & Tonka to zdecydowanie kompozycja na otwarte przestrzenie. Poza tym kulinarny charakter końcówki sprawia, że nieco brak jej męskości. No i aromat mirry raczej nie zasługuje, by umieszczać go w tytule zapachu.       

Myrrh & Tonka
Główne nuty: Lawenda, Bób tonka.
Autor: Mathilde Bijaoui.
Rok produkcji: 2016.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)