Agar i Piżmo

View Original

Arabie – bazar w Marrakeszu

     Muszę przyznać, że Orient od zawsze mnie pasjonował. Podobnie jak i Serge’a Lutens’a, któremu ten obszar mapy posłużył za inspiracje do znakomitej części pachnideł z logo SL. Jednym z nich jest Arabie. Kompozycja ta powstała w 2000 roku a jej twórcą, podobnie jak większości zapachów francuskiej marki, jest Brytyjczyk Christopher Sheldrake.  Co ciekawe, jako motto do stworzenie tych perfum posłużyło jednak nie arabskie a starogreckie wierzenie, że orzechy i suszone owoce mają w sobie coś szlachetnego. Gdzie zaś najłatwiej  odnajdziemy miejsce, w którym ich aromat miesza się z wonią zamorskich przypraw, jeśli nie na jednym z arabskich bazarów? Na przykład takim jak w Marrakeszu - ukochanym mieście Lutens’a. Bez zbędnej zwłoki udajmy się więc na zakupy!

     Już od pierwszych dolatujących do naszych nozdrzy nut nie można mieć wątpliwości z jakim typem zapachu mamy do czynienia. Orient jest tu obecny od samego początku. Otwarcie tych perfum jest gęste, zawiesiste i przepełnione słodką goryczą. Arabie oszołomiła mnie tak, iż potrzebowałem chwili, żeby w ogóle zorientować się, co dzieje się w tej kompozycji. W pierwszej kolejności rozpoznałem figę. Słodka i kremowa współtworzy akord przypominający woń suszonych czy raczej kandyzowanych owoców. W ten obraz wpisuje się także obecny w początkowej fazie aromat daktyli. Niemniej na wstępie owocowa słodycz przytłumiona jest przez silniejsze, przyprawowe tony. Na pierwszy plan wybija się liść laurowy, którego ostry i jakby lekarski zapach przecina owocową gęstwinę. Bardzo szybko ujawnia się też gałka muszkatołowa. Ja wyczuwam też ziołowo-kwiatową woń nieśmiertelnika. W tle majaczy zaś słodziutka mandarynka. A wszystko to jakby zalane złocistym karmelem.

     Po około 10 minutach Arabie zaczyna układać się na skórze. Owocowa słodycz wciąż dominuje, jednak nie jest już tak intensywna. Od kompozycji bić zaczyna korzennym ciepłem. Jest to efekt działania goździków i kuminu oraz wspomnianej już wcześniej gałki muszkatołowej. W rezultacie obecne w kompozycji owoce sprawiają wrażenie dojrzałych i wygrzanych w słońcu. Jeszcze chwila i zaczną się psuć. I muszę przyznać, że na tym etapie naprawdę mam wrażenie jakbym przeniósł się na jeden z arabskich bazarów, zwanych w tamtym rejonie souk. Do tego pojawia się też nowy wątek. Kadzidlany. Został on zbudowany w oparciu o aromaty mirry i benzoinu syjamskiego. W stworzonej przez Sheldrake’a kompozycji raz po raz pojawia się i znika, nie jest jednak trudny do uchwycenia. Stanowi dobre wprowadzenie dla coraz silniej ujawniających się pod koniec fazy serca nut żywicznych. Nie można też nie wspomnieć o bobie tonka, który odsłania przed nami swoje waniliowe oblicze. Z zaskoczeniem stwierdziłem natomiast, że Arabie skojarzyła mi się także ze świętami Bożego Narodzenia. Momentami pachnie bowiem bardzo podobnie jak tradycyjny, staropolski susz. W jej bazie obok nut żywicznych występują zaś jeszcze cedr i sandałowiec.

     Potężna. Taka jest moc tych perfum. Zapach wyczuwalny jest z łatwością, a zaaplikowany w jednym pomieszczeniu swoim aromatem wypełnia całe mieszkanie. Muszę przyznać, że pod tym względem zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Co ważne, wcale nie tak łatwo go jednak przedawkować. Niemniej, już w mniejszej ilości Arabie pozwala nam cieszyć się swoją wonią przez długie godziny. Jest w stanie utrzymać się na skórze niemal przez dobę. No, może nie całą, ale 18-20 godzin to i tak świetny rezultat, nawet jeśli weźmiemy pod uwag fakt, że kompozycja ta ma postać wody perfumowanej.

    Flakon recenzowanych dziś perfum jest smukły i elegancki. Kształtem nie odbiega od tych należących do pozostałych dzieł Lutens'a. Pomyślałem też, że przy okazji dzisiejszego wpisu warto by wspomnieć o fakcie, iż pod koniec zeszłego roku francuska marka zdecydowała się wprowadzić do obiegu zapachy we flakonach o pojemności 100 ml. Do tej pory dostępne było bowiem jedynie pięćdziesiątki. Przynajmniej na razie Arabie nie zalicza się jednak do grona szczęśliwców, których nabyć można także w większej pojemności. Uwagę zwraca natomiast intensywnie żółta barwa tych perfum. Mi kojarzy się ona przede wszystkim z płynnym miodem albo cytrynowym płynem do naczyń. Nijak ma się za to do charakteru kompozycji.

     Niewątpliwie stworzona przez Christopher'a Sheldrake’a kompozycja jest zapachem ciepłym. Jej słodycz, choć intensywna, nie jest nieznośna. Brytyjczyk podał ją w sposób raczej lekkostrawny, muszę jednak stwierdzić, że to fragmenty korzenne podobają mi się bardziej niż te owocowe. I w moim odczuciu Arabie to perfumy wręcz stworzone na zimę. Silnie rozgrzewające. A jednocześnie raczej monolityczne i liniowe. Mam przy tym wrażenie, że jednak czegoś jest w nich za dużo. A może problem polega na tym, że w zasadzie wszystkiego jest w nich trochę za dużo. Wąchając kompozycję Lutens’a miałem uczucie przesytu. A choć głowa od tego nie bolała to nos trochę jednak wariował.

Arabie
Główne nuty: Owoce, Przyprawy.
Autor: Christopher Sheldrake.
Rok produkcji: 2000.
Moja opinia:  Warto poznać. (5/7)