L’Envol – uczta na szczycie Olimpu
Premiery perfum Cartier zawsze budzą wiele emocji. Nie inaczej było w przypadku najnowszego działa francuskiej marki, tym bardziej, że przez ostatnie osiem lat nie doczekaliśmy się żadnego całkowicie nowego zapachu dedykowanego mężczyznom. Na rynku pojawiały się jedynie flankery tych już dostępnych. L’Envol (fr. lot) zainspirowany został ambrozją - mitycznym pokarmem greckich bogów dającym nieśmiertelność i wieczną młodość. Interpretacja Mathilde Laurent jest jednak z goła odmienna od dotychczasowego postrzegania ambrozji we francuskiej kulturze. Dla przykładu w Hrabim Monte Christo Aleksander Dumas przedstawiał ją w postaci konfitur z haszyszu, przenoszących tych, którzy je spożyli wprost do raju. Czy L’Envol również ma takie działanie? Czas to sprawdzić!
Od razu muszę się przyznać, że tuż po aplikacji tych perfum na skórę nie byłem w stanie wyłowić z L’Envol żadnej pojedynczej nuty zapachowej. Kompozycja wydała mi się bardzo zwarta i jednolita. Dopiero po kilku sekundach wpadłem na trop irysa, a tuż po nim namierzyłem także miód. Nie przybiera on jednak postaci jaką znamy z większości perfum z tą nutą w składzie z Honey Aoud na czele - słodkiej i zawiesistej. Tutaj jest on gorzki i drapiący w gardło i najmocniej kojarzy mi się z miodem gryczanym. Irys z kolei pozbawiony został swoich ciężkich, ziemistych akcentów. W L’Envol poznajemy jego lekką i pudrową formę. Obok dwóch wyżej wymienionych składników w głowie perfum występuje także fiołek pod postacią swoich zielonych liści. Nadaje on kompozycji elegancji i męskiego charakteru, nawiązując jednocześnie do klasyka męskiej perfumerii jakim niewątpliwie jest Fahrenheit Diora. Co ciekawe, ja w górnych nutach omawianego zapachu wyczułem jeszcze słodko-gorzki aromat pomarańczy, w tym odczuciu pozostaję jednak odosobniony.
Serce L’Envol jest delikatne, czyste i pudrowe. Za ostatnią z wymienionych cech odpowiedzialny jest wspomniany już przeze mnie irys, pozostałe dwie są zaś efektem obecności paczuli, która w dużej mierze buduje tę część zapachu. Powoli do głosu zaczynają dochodzić także białe piżma, stanowiące bazę omawianych perfum. Zdecydowanie na intensywności przybiera także miód. L’Envol pozostaje przy tym bardzo transparentny i lekki. Przywołuje skojarzenia ze świeżym, nieco zimnym górskim powietrzem, na tym etapie najbardziej zbliżając się do ośnieżonych szczytów mitycznego Olimpu, gdzie ucztowali greccy bogowie. W miarę upływu czasu nuty serca przemijają, a w ich miejsce pojawia się drzewna baza L’Envol. Karaibskie drewno gwajakowe pachnie wyraźnie i męsko, stanowiąc ciekawy kontrast dla gorzkiego miodowego aromatu. Po trochę damskiej fazie serca znów nie mam wątpliwości, dla kogo przeznaczona jest kompozycja Mathilde Laurent. Obecne w bazie piżmo sprawie, że nie jest ona ciężka - przeciwnie - wręcz próbuje poderwać się do tytułowego lotu. Do opisania wspomnianego efektu idealnie pasuje angielskie słowo airy, niestety jego polskie tłumaczenia nie oddają go już tak dobrze. Jeżeli chodzi o ostatnią fazę L’Envol to natrafiłem na jeszcze jedno porównanie, które osobiście uznaję za niezwykle trafne. Na jednym z forum ktoś przyrównał jej woń do ciemnego piwa i rzeczywiście u mnie również wywołała ona silne skojarzenia z tym trunkiem.
Jestem nieco zaskoczony, iż L’Envol, choć lekki w odbiorze, projektuje naprawdę słabo. Aby móc wyraźnie czuć go wokół siebie musiałem zaaplikować go naprawdę sporą ilość, a przecież ma on koncentrację wody perfumowanej… W związku z tym również trwałość mogłaby być trochę lepsza. Niemniej 6-8 godzin to norma jak na dzisiejsze standardy i pod tym względem perfumy te nie ustępują większości swoich rywali.
Flakon L’Envol zdecydowanie intryguje. Kapsułka z jasnopomarańczową cieczą zamocowana została w przezroczystej obudowie, pozwalającej na jej stabilizację. Wygląda to naprawdę rewelacyjnie, uczucie zachwytu znika jednak w momencie, gdy chwytamy za obudowę i uświadamiamy sobie, że zrobiona został ze zwykłego plastiku. Według mnie plastik i perfumy nie idą w parze. Niemniej sam koncept flakonu uważam za naprawdę świetny. Do tego kapsułkę z zapachem można w każdej chwili wykręcić z obudowy, co znacznie ułatwia jej schowanie choćby w kosmetyczce.
W moim odczuciu L’Envol to klasyczne męskie perfumy, wykonane niemal w starym stylu. Stanowią lżejszą, ale jednocześnie słodszą i bardziej drzewną (czy to nie sprzeczność?) wersję kultowego Fahrenheita. We mnie nie budzą większych emocji, podobają mi się jednak ich drzewne nuty, które wyłaniają się już po 3 godzinach od aplikacji. Na pewno jest to zapach mocna zachowawczy i będący doskonałym wyborem dla osób nie lubiących eksperymentować. Ot, taka bezpieczna kompozycja idealna do biura, choć jeśli zaaplikować ją z kilkugodzinnym wyprzedzeniem to powinna sprawdzić się też na randce. No i jakościowo na pewno wyróżnia się na tle większości męskich premier w 2016 roku. W końcu to Cartier.
L'Envol
Główna nuta: Miód.
Autor: Mathilde Laurent.
Rok produkcji: 2016.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)