Uwaga, klasyk! – CK one
W dzisiejszym wpisie chciałbym przyjrzeć się jednym z najważniejszych perfum lat 90’ XX wieku. Zapachowi, który zredefiniował pojęcie świeżości. A więc CK one marki Calvin Klein. Ponadto, stworzona przez Alberto Morillas’a oraz Harry’ego Fremont’a kompozycja była jedną z pierwszych, które oficjalnie reklamowano jako pasującą zarówno kobietom jak i mężczyznom. Nie może zatem dziwić, że wywołała sporo medialnego szumu. Zresztą lata 90’ to chyba okres największej świetności dla całej marki CK. A one okazały się tylko jedną ze składowych tego sukcesu. Przekonajmy się zatem co te perfumy mają do zaoferowania.
Pierwszy etap recenzowanego dziś zapachu jest wyraźnie cytrusowy. Dominują w nim cytryna i bergamotka. I to właśnie im CK one zawdzięcza swoją świeżość. Szczególnie, że ich aromat przeciągnięty został daleko poza fazę głowy. Choć zakwalifikowanie tej kompozycji jako w całości cytrusowej uznałbym jednak za nadużycie. Zwłaszcza, że z początku wyczuć można także słodsze nuty ananasa i papai. Nadają one dziełu Morillas’a i Fremont’a lekko tropikalnego klimatu. Uatrakcyjniają otwarcie i sprawiają, że staje się ono bardziej uniwersalne. Ale bynajmniej nie banalne. Szczególnie, że jego autorzy sięgnęli tu także po zieloną herbatę. Popularność tej nuty w perfumach znacząco wzrosła w latach 90’ XX wieku a nasz bohater miał w tym swój udział. Herbata nadaje mu nieco zielonego a nieco słomianego oblicza, nie niwelując przy tym jego czystego charakteru. W tym pierwszym wspomaga ją zaś kardamon, który dla mnie nie odgrywa tu jednak większej roli.
Jeśli chodzi o serce CK one to obserwujemy w nim zmianę proporcji. Cytrusy zaczynają powoli cichnąć, mocy nabiera za to wątek zielony. To chyba przede wszystkim zasługa fiołka oraz konwalii. Choć ogólnie kwiaty odgrywają znaczącą rolę w środkowej fazie opisywanych perfum. Znów jednak nie powiedziałbym, że ich serce jest kwiatowe. Jest za to cieplejsze i słodsze. A duża w tym zasługa obecnej tu pod postacią aromamolekuły Hedione nuty jaśminu. Oraz towarzyszącej jej róży. Aby jednak kompozycja nie skręciła zanadto w kobiece rejony, wprowadzono do niej pikantniejszą, korzenną woń gałki muszkatołowej. Powoli, powoli swoją obecność zaczynają również zaznaczać wytrawniejsze nuty drzewne. Choć z początku i one są dość wyraźnie zielone. Odnajdziemy tu między innymi cedr i drewno sandałowe. A także pewną ilość mchu dębowego. Bardzo ważną rolę w ostatniej fazie zapachu odgrywa też jednak piżmo. To ono wpływa bowiem na fakt, że całość pozostaje świeża i czysta. Powiedziałbym nawet, że ma ono w sobie coś lekko detergentowego. W efekcie CK one budują wrażenie tej charakterystycznej rześkości, która towarzyszy nam tuż po wyjściu spod prysznica. Baza jest jasna, lekko mydlana a do tego pozostaje też tak wspaniale uniseksowa. Naprawdę ciężko nie zwrócić uwagi na to, jak bardzo dobrze wypośrodkowany jest ten zapach.
Przekonajmy się jeszcze jak opisywana dziś kompozycja prezentuje się pod kątem walorów użytkowych. Jeśli chodzi o moc, to nie jest źle, choć do wielu rówieśników z lat 90’ CK one jeszcze sporo brakuje. Wydaje mi się jednak, że częściowa innowacyjność tych perfum polegała właśnie na tym, że w odróżnieniu konkurencji nie bombardowały otoczenia swoim aromatem. Posiadają za to zupełnie dobrą trwałość. Mimo lekkiego charakteru, utrzymują się na skórze przez dobre 7-8 godzin. Nie widzę zatem powodu, by narzekać. Aromat kompozycji towarzyszyć nam bowiem będzie przez większą część dnia.
Kolejną rzeczą, która pozwoliła recenzowanym perfumom wybić się na tle konkurencji jest ich flakon. Zaprojektowany przez Fabien’a Baron’a, wyróżnia się… swoją niepozornością. Wykonany jest z mlecznego szkła, przez które widać znajdującą się w jego wnętrzu przeźroczystą ciecz. Na froncie, w centralnym punkcie widnieje zaś nazwa zapachu. A u podstawy oznaczenie producenta. Oba wypisano szarą czcionką w charakterystycznym dla amerykańskiej marki stylu. Uwagę zwraca także to, iż flakon posiada zakrętkę, a atomizer pozwalający rozpylać te perfumy umieszczony jest osobno w pudełku. Jest to chyba nawiązanie do wód kolońskich/po goleniu i aplikacji z dłoni.
Choć sam raczej nie kupiłbym CK one, to gdybym dostał te perfumy w prezencie na pewno bym ich używał. Zwłaszcza na co dzień. Największą zaletą zapachu jest bowiem jego uniwersalność. Nie tylko pasuje on i kobietom i mężczyznom, ale też nadaje się na większość okazji. Jest też bardzo świeży i czysty. Choć, aby osiągnąć ten efekt Morillas i Fremont musieli nieco poświęcić naturalność swojego dzieła. One bogaty jest bowiem w syntetyki. Tyle, że wpisują się one w założenie kompozycji a przez to ich obecność nie jest ani rażąca ani odrzucająca. Nie pachną też tanio. Nie da się ich jednak nie zauważyć. Muszę także zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię. Mimo prawie trzydziestu lat na rynku, CK one to perfumy, które naprawdę dobrze się starzeją. Albo nawet nie starzeją wcale. Nie odnajduję w nich bowiem nic, co mógłbym określić jako retro. Ten sam zapach mógłby powstać i dziś.
CK one
Główne nuty: Cytrusy.
Autor: Alberto Morillas, Harry Fremont.
Rok produkcji: 1994.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)