Egypt – w cieniu piramid

Dziś jeden z tych wyjątkowych dni, gdy wprowadzam na bloga nową markę. A tym razem jest nią Eight & Bob. Na pierwsze spotkanie nie wybrałem jednak najpopularniejszego zapachu jaki ma w swoim portfolio, to jest kultowego Eight & Bob EDT. Zdecydowałem się za to na Egypt z 2014 roku. A więc kompozycję inspirowaną, jak już się pewnie domyśliliście, Starożytnym Egiptem. I jego skąpanymi w słońcu bazarami pełnymi aromatycznych przypraw i szlachetnych żywic. Tyle, że szumne zapowiedzi często nijak się mają do tego, czym w rzeczywistości pachną dane perfumy. Przekonajmy się zatem jak jest w przypadku naszego dzisiejszego bohatera.  

Recenzowany dziś zapach od początku wydał mi się dość słodki. Jego otwarcie naznaczone jest zaś sporą ilością lawendy. Co stanowi niewątpliwie pewną niespodziankę, bowiem na tę chwilę Egypt bardziej niż z krajem faraonów kojarzy się z Prowansją. Lawenda jest tu ziołowa i czysta. Ale nie chłodna. Przeciwnie, od kompozycji bije aura subtelnego ciepła. Z tym, że jej głowa ma raczej świeży charakter. Do czego przyczynia się także obecna na tym etapie opisywanych perfum cytryna. Nieco ożywia ona pierwszą fazę dzieła Eight & Bob. Nie zmienia natomiast faktu, że jego początek wydaje mi się raczej elegancki. Choć już teraz czuć pewne przyprawowe niuanse, które uwypuklą się w jego sercu. Jak również coś delikatnie orzechowego, czego nie jestem jednak w stanie dokładnie zidentyfikować. Za nieco bardziej męski i zielony charakter otwarcia odpowiada natomiast nuta mchu.

W środkowej fazie Egypt wyraźniej czuć wonną mieszankę przypraw. Wśród których na pierwszy plan wybija się gałka muszkatołowa. Jej aromat jest ciepły i cielesny. Nieco kontrastuje z początkową wonią lawendy, nie wywołuje jednak dysonansu. Za jego sprawą całość staje się bardziej korzenna. Być może to właśnie gałka odpowiada też za wspomniane przeze mnie orzechowe niuanse. Przydaje również kompozycji charakteru. Męskiego. W sercu Egypt towarzyszy jej zaś kardamon. Swoim aromatem nawiązuje on do zielono-ziołowego wątku z otwarcia recenzowanych perfum. Jednocześnie swoją kremowością łagodzi ostrzejsze akcenty powstałe w skutek obecności gałki muszkatołowej. Przyczynia się także do dalszego ocieplenia klimatu pachnidła Eight & Bob. Nie można też pominąć faktu, że obie wymienione przyprawy nadają prezentowanym perfumom bardziej arabskiego wydźwięku. W miarę upływu czasu coraz silniej do głosu zaczyna jednak dochodzić paczula. Buduje ona bazę kompozycji i wyraźnie wpływa na zaostrzenie jej aromatu. Na szczęście na mojej skórze nie jest ona aż tak dominująca jak na bloterze. Ma w sobie za to coś ziołowego. Nie pachnie natomiast mokrą piwnicą. Dobrze komponuje się z pozostałymi elementami Egypt. Wśród których  znajdziemy również drewno sandałowe. Być może to ono po części wpływa na złagodzenie paczulowych tonów. Nie jest jednak słodkie, ani nad wyraz mleczne. Podkreślono tu raczej jego drzewną stronę. Dzięki czemu współgra z pojawiającą się jeszcze w bazie nutą skóry. W miarę jak nad piramidami zachodzi słońce, całość wycisza się i staje bardziej cielesna.

A jak dzieło Eight & Bob wypada pod względem parametrów użytkowych? Moim zdaniem są powody do zadowolenia. Choć Egypt nie razi mocą, to jednak zapach jest wyraźnie wyczuwalny na skórze. Także dla osób w naszym najbliższym otoczeniu. Natomiast jeśli chodzi o trwałość, to również nie mam zastrzeżeń. Opisywane perfumy znikają z mojej skóry dopiero po upływie 7-8 godzin od aplikacji. Przy czym warto zaznaczyć, że mają one postać wody toaletowej. Tym bardziej więc ich walory użytkowe uznać można za co najmniej satysfakcjonujące.

Wydaje mi się, że wypada napisać też kilka słów o flakonie recenzowanej kompozycji. Tym bardziej, że z zapachami Eight & Bob nie miałem wcześniej do czynienia. Sam wzór jest jednak dość prosty. Buteleczka o kwadratowym froncie wykonana jest z przeźroczystego szkła. Przez które dostrzec możemy zamkniętą wewnątrz jasnobursztynową ciecz. Swoją barwą dobrze pasuje ona do klimatu Egypt. Na przedniej ściance widzimy też jednak brązową etykietę. Ciemniejszą czcionką tego samego koloru wypisano na niej nazwę zapachu oraz jego producenta. Wygląda to bardzo dobrze i trochę nawet kojarzy mi się z Orientem. Nie do końca podoba mi się natomiast masywna srebrna zatyczka, która wieńczy szczyt flakonu. Jej błyszcząca powierzchnia dysonansowo kontrastuje ze stonowaną etykietą.       

Zdecydowanie Egypt nie jest typowym pachnidłem orientalnym. I nie tego się spodziewałem przystępując do testów. Natomiast te perfumy zaskoczyły mnie swoją uniwersalnością. Wydaje mi się, że pasować będą na prawie każdą okazję. Zapach stanowi ciekawą mieszankę eleganckiej świeżości i cieplejszego wątku korzennego. Do tego posiada w sobie pewien męski pierwiastek. Jednak według mnie kobiety również z powodzeniem mogą go nosić. Do tego dodać zaś należy wyraźną, ale przy tym płynną ewolucję. Kompozycja jest zmienna, ale jej zmienność nie wywołuje dyskomfortu. Przeciwnie, obcowanie z nią może nawet dawać pewną satysfakcję. Zachęcam jednak, abyście sami się o tym przekonali.  

Egypt
Główne nuty: Lawenda, Przyprawy, Paczula.
Autor: brak danych.
Rok produkcji: 2014.
Moja opinia:  Warto poznać. (5/7)