Voyage d’Hermès – komu w drogę…
Podróż to jeden z najpopularniejszych motywów literackich. Jednak również i w perfumerii cieszy się on niemałym zainteresowaniem. Szczególnie dobrze widać to po portfolio Bertrand’a Duchaufour’a. Niemniej, także i inni twórcy chętnie sięgają po tę inspirację. Np. Jean-Claude Ellena. I to właśnie Francuz jest autorem recenzowanej dziś kompozycji. Voyage d’Hermès to perfumy, które powstały w 2010 roku jako odzwierciedlenie długotrwałych i niezwykłych związków łączących motyw podróży i markę Hermès. Muszę przyznać, że brzmi intrygująco. Niewątpliwie takie ujęcie tematu dało też Ellenie sporo twórczej swobody. Przekonajmy się zatem na jaką olfaktoryczną wyprawę tym razem zabiera nas Francuz i jego Voyage.
Recenzowane dziś perfumy posiadają świeży, przyprawowo-zielony początek. Zapach pobudza i energetyzuje. Za sprawą sporej dawki czarnego pieprzu otwarcie Voyage d’Hermès jest wyraziste i wibrujące. Natomiast za jego zieloną stronę odpowiedzialne są głównie arcydzięgiel i kardamon. Bardziej jednak dzięgiel, który nadaje kompozycji słodszy, jakby bladokwiatowy podkład. Sam kardamon jest za to zauważalnie zielony i lekko kremowy. Trochę przypomina ten znany z innego dzieła Jean-Claude’a Elleny tj. Cartier – Dèclaration. Bardzo szybko wyczuć można także wytrawny i drzewny aromat jałowca. Wraz z upływem czasu ulega on zresztą nasileniu. Kulminację osiąga zaś w sercu kompozycji. W otwarciu Voyage nie mogło zabraknąć także cytrusów. Te obecne są tu pod postacią cytryny z Amalfi. Ten lekko kwaskowy a lekko gorzki cytrusowy szlif jest tu bardzo ważny, zgrabnie uzupełnia bowiem głowę zapachu. Natomiast gdzieś w tle migocze jeszcze odległy aromat zielonej herbaty, nasuwający skojarzenia z innymi perfumami autorstwa Elleny, mianowicie Eau Perfumée au Thé Verte od Bvlgari.
Jak już wspomniałem, w środkowej fazie zapachu spotęgowaniu ulega jeszcze ostra i dymna woń jałowca. Daleko jej jednak to chininowego aromatu Juniper Sling marki Penhaligon’s. Pojawiają się za to kolejne nuty drzewne. Przede wszystkim cedr. Świeży i aromatyczny, przywodzi na myśl dziko rosnące na górskich skarpach iglaki. To także częściowo dzięki niemu Voyage zachowuje zieloną część swojego charakteru. Natomiast za słodszą odsłonę kompozycji odpowiedzialny jest abstrakcyjny akord kwiatowy. Ja wyczuwam w nim jakiś ciepły i słoneczny cień jaśminu. W tym miejscu wypada też nadmienić, że ogólnie postrzegam Voyage d’Hermès jako perfumy jasne i promieniste. I pod tym względem niewątpliwie zbliżają się one do kultowego Terre d’Hermès. W obu zapachach dużą rolę odgrywa zresztą Iso E Super, po które bardzo chętnie sięga Jean-Claude Ellena. Wspólnie z pojawiającym się w bazie białym piżmem odpowiada ono za czysty, elegancki i ciepły wydźwięk kompozycji. Ze ten ostatni efekt odpowiedzialnością obarczyć należy także pojawiające się na ostatnim etapie zapachu drewno sandałowe. Jednocześnie baza Voyage zawiera w sobie również pewne zamszowe akcenty, co może świadczyć o obecności w składzie Cashmeranu. Zamknięcie recenzowanych dziś perfum jest więc zdecydowanie mniej energetyczne niż ich początek. Epatuje za to delikatną zmysłowością.
A jak dzieło Jean-Claude’a Elleny prezentuje się pod względem parametrów użytkowych? Voyage posiada wyrazisty charakter, co przekłada się także na całkiem dobrą projekcję tych perfum. Zapach przebija się w tłumie. Przez większość czasu nie miałem także najmniejszego problemu, by czuć go na sobie. Mankamentem jest za to niezbyt dobra trwałość kompozycji. Choć 6-7 godzin na skórze nie jest może złym wynikiem jak na wodę toaletową, ja oczekiwałbym po niej jeszcze trochę więcej. Ostatecznie nie mogę jednak być niezadowolony.
Czymś, co zdecydowanie zwraca uwagę na recenzowane dziś perfumy jest ich flakon. Muszę przyznać, że będący autorem buteleczki Voyage d’Hermès Philippe Mouquet miał naprawdę ciekawy pomysł. Oto bowiem dostajemy coś lekkiego, prostego i nowoczesnego. Błyszczącego srebrem. A jednocześnie w pewien sposób fikuśnego, za sprawą obrotowego stelaża, na którym umocowana jest właściwa część flakonu. Sam ten koncept trochę kojarzy mi się z mechanizmem wahadła. Prezentuje się zaś naprawdę dobrze. Do tego buteleczka wykonana jest z przeźroczystego szkła, które pozwala dojrzeć znajdującą się w niej bezbarwną ciecz. Podobnie jak sam zapach to wszystko także ma w sobie coś uniseksowego. Punkt dla Hermès’a.
Gdyby ktoś zapytał mnie w jaką podróż zabiera nas recenzowany dziś zapach to odpowiedziałbym, że przede wszystkim jest to podróż przez twórczość Jean-Claude’a Elleny. A choć Voyage d’Hermès jest wtórne w stosunku do innych kompozycji Francuza, na tle tego, co obecnie znaleźć możemy na półkach sieciowych perfumerii wciąż wypada on co najmniej oryginalnie. Perfumy te od początku intrygują różnorodnością aromatów, posiadają też zauważalną ewolucję w czasie. Do tego mają wyrazisty charakter. Co więcej, pozbawione są przechyłu ku którejkolwiek z płci. Oto Ellenie udało się stworzyć uniseks doskonały. Uniwersalność kompozycji to zresztą jedna z jej największych zalet. Voyage sprawdzi się zarówno w biurze, na randce jak i podczas spotkania ze znajomymi. Szczególnie dobrze prezentuje się zaś wiosną. To także perfumy, które mógłbym zabrać ze sobą w podróż ku zachodzącemu słońcu. A zatem kto zna drogę?
Voyage d’Hermès
Główne nuty: Nuty drzewne, Przyprawy.
Autor: Jean-Claude Ellena.
Rok produkcji: 2010.
Moja opinia: Polecam. (6/7)