Agar i Piżmo

View Original

Green Lover – w waniliowej pościeli

Jeśli chodzi o perfumy dedykowane mężczyznom to oferta marki Lolita Lempicka nie jest zbyt bogata. W zasadzie do niedawana składały się na nią jedynie Au Masculin i kilka flankerów tej kompozycji. Dopiero od 2018 roku, kiedy to swoją premierę miał zapach Homme, w tej kwestii zaczęło dziać się trochę więcej. Już w 2019 roku światło dzienne ujrzały bowiem Green Lover. I to właśnie one są bohaterem dzisiejszego wpisu. W założeniu perfumy te mają być męskie i eleganckie zarazem. Kolońsko świeżo, choć jednocześnie ciepłe i słoneczne. A jak jest w rzeczywistości? Przekonajcie się sami!

Kompozycja Lolity Lempickiej otwiera się dość słodko. I lekko owocowo. Łatwo zdać sobie sprawę z obecności mandarynki w tej fazie zapachu. Trochę landrynkowa, definiuje kierunek, w którym podążać będą te perfumy. Jednocześnie w pierwszych sekundach po aplikacji Green Lover wydały mi się też jakby musujące. Buzują na skórze. Czuć, że jest w nich życie i energia. Być może jest to po części zasługa czarnego pieprzu, który również pojawia się w ich głowie. Stanowi od kontrapunkt dla mandarynkowej słodyczy, nadając całości bardziej wytrawnego i przyprawowego charakteru. Muszę też jednak zaznaczyć, że po takim otwarciu nie odbieram Green Lover jako kompozycji nad wyraz męskiej. Póki co, pasuje ona obu płciom. Ale może na dalszych etapach coś się w tej kwestii zmieni?

Odpowiedz brzmi: niekoniecznie. Do wspomnianych wyżej składników dołącza zaś mięta. I to ona odpowiedzialna jest za tytułową zieleń tych perfum. Nadaje im też nieco świeżości. Jednocześnie, jakoś nie do końca mi tu pasuje. Wywołuje pewien dysonans. A może po prostu to zmiana kierunku, w którym podąża Green Lover wydała mi się zbyt gwałtowna? W sercu kompozycji pojawiają się bowiem aromaty o wyraźnie wytrawniejszym charakterze. Takie jak choćby jałowiec. Suchy i drzewny, nie wybija się on na pierwszy plan. Podobnie zresztą jak nuta ginu. Obie wpływają na spotęgowanie bijącego od dzieła Maïi Lernout wrażenia cierpkości. I gdyby tylko kontynuować ten temat to uważam, że mielibyśmy do czynienia z całkiem interesującym męskim pachnidłem. Tymczasem w zapachu następuje kolejny zwrot. I powrót do słodszej tonacji. A wszystko to za sprawą niezwykle wręcz intensywnej wanilii. I zdecydowanie należy poświęcić jej kilka słów. Przede wszystkim jej sparowanie z miętą wydało mi się dość znajome. A moje myśli pobiegły w kierunku niezbyt przeze mnie lubianego Paco Rabanne – Ultraviolet Man. Tak, ten duet nut zdecydowanie nie należy do moich ulubieńców. W Green Lover waniliowa słodycz wyczuwalna była niemal od samego początku (tylko nie chciałem o niej wspominać). Za jej sprawą kompozycja nabiera kremowości. Staje się też jakby puszysta. Jednocześnie wydaje mi się, że jest już przesadnie słodka. No i znów oddalamy się od męskiego archetypu. W końcówce pojawia się zaś jeszcze równie słodkie, choć chyba nie najwyższej jakości piżmo. A zapach nabiera jakiegoś dziwnie dziadkowo-babcinego klimatu.

Chciałbym też poświęcić trochę uwagi walorom użytkowym opisywanej dziś kompozycji. Pod tym względem prezentuje się ona bowiem całkiem okazale. Zacznijmy od projekcji. A ta jest naprawdę silna. Green Lover pachnie bardzo intensywnie. Natychmiast po aplikacji wypełnia przestrzeń wokół użytkownika swoim słodkawym aromatem. Mam wrażenie, że dawno nie testowałem nic równie mocnego. A do znakomitej projekcji dochodzi jeszcze świetna trwałość. Choć te perfumy mają postać wody toaletowej to na skórze utrzymują się przez dobre 8-9 godzin. Na takie parametry użytkowe na pewno nie można narzekać.  

A jak prezentuje się flakon Green Lover? Według mnie niezbyt okazale. W zasadzie na pierwszy rzut oka skojarzył mi się trochę z wzorami serii A*Men Thierry’ego Mugler’a. Sprawia wrażenie jakby wykonany był z grubo ciosanego szkła. Zabarwionego delikatnym, zielonym odcieniem. Wydaje się też dość masywny. Jego przednią ściankę zdobi zaś wytłoczony liść, w którego wnętrze wpisano nazwę zapachu oraz jego producenta. Pełną nazwę marki można także przeczytać u podstawy buteleczki. I choć sam flakon nie wydaje mi się szczególnie interesujący, to na uwagę niewątpliwie zasługuje jego kartonik. Został on bowiem ozdobiony bardzo ładną grafiką przedstawiającą leśny strumyk. I to właśnie opakowanie bardziej zachęca do zakupu. Choć z charakterem kompozycji nie ma zbyt wiele wspólnego.

Jeśli mam być szczery, to Green Lover jakoś szczególnie nie przypadł mi do gustu. Przede wszystkim wydał mi się przesłodzony. Wanilia bezsprzecznie dominuje kompozycję Maïi Lernout. W formie jaką tu odnajdziemy, pozbawia ją też męskiego charakteru. Dla mnie te perfumy to zdecydowanie uniseks. I to wcale nie pozbawiony pewnych zalet. Podoba mi się jak żywy i zmienny jest to zapach. Jego specyficzny aromat można by nawet podciągnąć pod kategorię intrygujący. Choć mi słowo dziwny lepiej tu pasuje. Nie będę jednak wchodził w semantykę. Ani całkowicie przekreślał recenzowanych perfum. Bo choć Green Lover nie jest typem kochanka, jakim chciałbym być to może komuś z Was się jednak spodoba?

Green Lover
Główne nuty: Wanilia, Mięta.
Autor: Maïa Lernout.
Rok produkcji: 2019.
Moja opinia: Może być. (4/7)