Sandalo – więcej niż tylko sandałowiec

     Nadeszła pora by na Agar i Piżmo zaprezentować kolejne z okrytych sławą kompozycji z drewnem sandałowym w temacie. Po przygodach z Tam Dao i Santal Majuscule zdecydowałem się na testy Sandalo włoskiego kreatora perfum Lorenzo Villoresi’ego. Zgodnie z informacjami znajdującymi się między innymi na oficjalnej stronie marki jest to zapach typu soliflore – eksplorujący różne oblicze jednego składnika. W tym wypadku wspomnianego już drewna sandałowego. Osobiście nie do końca zgadzam się jednak z taką klasyfikacją Sandalo. W perfumach tych odnalazłem bowiem znacznie więcej. Jeśli zaś chcecie dowiedzieć się jakie jeszcze nuty mistrz Villoresi wplótł do piramidy zapachowej swojego – stanowiącego część tzw. kolekcji vintage -  dzieła zapraszam do lektury dzisiejszego wpisu.

     Początek prezentowanej dziś kompozycji zdecydowanie odróżnia ją od sandałowców, które do tej pory poznałem. Jest najbardziej świeży z całej trójki. Jest także ostry i agresywny. Mocno ziołowy. To efekt lawendy, która w Sandalo przyjmuje silnie apteczną postać. Nie odstrasza jednak, co więcej mi nawet się podoba. Ostrzejsze, gorzkie i zielone akcenty są także wywołane obecnością petitgrain. Z początku pojawia się również niezbyt mocny, ale zauważalny akord cytrusowy.  Został on zbudowany w oparciu o aromaty cytryny i pomarańczy. Co ciekawe, osobiście dopiero podczas trzeciego testu zacząłem wyraźniej wyczuwać pomarańczową nutę, którą przecież współtworzy także wspomniane petitgrain.  Co ciekawe, ja w początkowej fazie Sandalo wyłapałem również jakąś fałszywą dymną nutę przypominająca woń spalonej gumy. Z tego względu sądziłem, że w składzie obecna może być brzoza. Nie miałem jednak racji. Niemniej, obok sandałowca pojawia się jednak jeszcze inne drewno, tyle że różane. Od początku czuć też jego słodszy aromat. Obecność palisandru nie może jednak dziwić, jego zapach dobrze komponuje się bowiem z wonią sandałowca, czego przykład mieliśmy już choćby we wspomnianym przeze mnie Santal Majuscule Serge’a Lutens’a.

     Wspomniany wątek kontynuowany jest także w sercu Sandalo, role drewna różanego przejmuje jednak róża bułgarska. Za jej sprawą dzieło Villoresi'ego łagodnieje i jakby się wygładza. A skoro już jesteśmy przy kwiatach, dla wielu osób zaskoczeniem może być fakt, iż w środkowej fazie kompozycji pojawia się również neroli. Ten pozyskiwany z kwiatu gorzkiej pomarańczy olejek wprowadza do perfum wrażenie czystości i świeżości, dobrze współgrając przy tym z pomarańczowymi nutami głowy. Obok dwóch wyżej opisanych składników mamy też aromatyczne labdanum, które nadaje zapachowi bardziej żywicznego charakteru. Przede wszystkim pojawia się jednak drewno sandałowe. Podobno w prezentowanej dziś kompozycji Villoresi wykorzystał jego najbardziej szlachetną odmianę – tę pochodzącą z Mysore w Indiach. Nie wiem na ile jest to prawda, natomiast sandałowiec jaki odnajduje w Sandalo jest lekki i jasny. Aż tak mocno nie wyczuwam też charakterystycznych dla drewna sandałowego mleczno-kremowych tonów. Jego aromat przeprowadza nas za to do ostatniej fazy zapachu. W bazie trwa zaś wspólnie z nutami mchu dębowego i wetywerii. To ta trójka jest odpowiedzialna za drzewny charakter kompozycji. Balsamiczno-żywiczne akcenty są z kolei zasługą połączenia ambry i opoponaxu.  Niemniej na samym końcu i tak pozostaje jedynie suche i nieco wytrawne drewno sandałowe.

     Jak przystało na większość sandałowców również i Sandalo nie jest tytanem projekcji. Zapach pozostaje bliskoskórny, jedynie od czasu do czasu leniwie podrywając się z naszego ciała. Posiada natomiast świetną trwałość. Podczas kilkudniowych testów nigdy nie spadła ona poniżej 10 godzin, zbliżając się nawet do 12. W tym miejscu wypada też zaznaczyć, że kompozycja ta występuje w stężeniu wody toaletowej. Powyższy wynik uznaję więc za naprawdę znakomity.

     Jeśli chodzi o flakon, w którym zamknięte są recenzowane dziś perfumy to przeszedł on pewną metamorfozę. Gdy Sandalo stanowił część regularnej linii Lorenzo Villorezi Firenze barwa jego buteleczki była ciemnoniebieska, podobnie jak pozostałych kompozycji w tej serii. Jednak wraz z przesunięciem go do kolekcji vintage kolor flakonu uległ zmianie. Obecnie jest on wykonany z przezroczystego szkła, przez które podziwiać możemy ciemnożółtą barwę zawartej w nim cieczy. Kształt pozostał natomiast bez zmian i wciąż przypomina graniastosłup z ośmiokątem w podstawie. Zdobi go zaś etykieta informująca o nazwie, marce i koncentracji tych perfum, jak również przynależności do wspomnianej vintage collection.

     Podsumowując, Sandalo to perfumy, które pomimo swojej złożoności nie wywołały we mnie jakichś większych emocji. Wydaje mi się, że trochę zabrakło im charakteru. Na plus należy natomiast zaliczyć fakt, iż są one zapachem zmiennym. Ze względu na fakt, iż nuta drewna sandałowego jest słabsza i nie dominuje tak mocno kompozycji,  dzieło Villoresi’ego jest bogatsze w inne akcenty, przez co wiele osób uznać je może za bardziej interesujące. Mnie jednak nie do końca przekonało. Jest w nim jakaś delikatność, która sprawia, że przechyla się ono w damską stronę. Dla wszystkich wielbicieli drewna sandałowego to jednak pozycja obowiązkowa. 

Sandalo
Główne nuty: Drewno sandałowe, Róża.
Autor: Lorenzo Villoresi.
Rok produkcji: 1995.
Moja opinia:  Warto poznać. (5/7)