Agar i Piżmo

View Original

Uwaga, klasyk! – Blenheim Bouquet

W ramach cyklu Uwaga, klasyk! na blogu pojawiło się już całkiem sporo kultowych perfum. Jednak nie pamiętam, by którekolwiek były aż tak stare jak bohater dzisiejszej recenzji. Blenheim Bouquet brytyjskiej marki Penhaligon’s powstały bowiem już w 1902 roku. A mimo to wciąż są dostępne w sprzedaży. Ale w jaki sposób osiągnęły wspomnianą długowieczność? Odpowiedzi poszukamy w niniejszym wpisie. Jednak zanim przejdę do meritum, chciałbym jeszcze krótko napisać o inspiracji jaka posłużyła do skomponowania Blenheim Bouquet. Powstały one bowiem specjalnie z myślą o księciu Marlbrough, a swoją nazwę zawdzięczają pałacowi Blenheim, siedzibie księcia. Ciekawostką jest zaś, że posiadłość ta to obecnie jedyny tego typu obiekt w Anglii, nie będący własnością ani władzy królewskiej ani kościelnej.  

Początek zapachu okazał się dla mnie niespodzianką. W zasadzie nie wiedziałem czego mam się spodziewać, ale chyba oczekiwałem czegoś silnie retro. I raczej kwiatowego. To chyba przez ten bukiet w nazwie. Tymczasem intensywna nuta cytrusów w stylu Eau Sauvage i Acqua di Parma Colonia zupełnie mnie zaskoczyła. Na plus. Blenheim Bouquet otwiera się bowiem niezwykle sugestywnym aromatem cytryny. Jest ostro i rześko. Kwaskowy początek jest jasny i promienisty. Dodatkowo wzmocniony poprzez obecność limony i bergamotki, trochę kojarzy mi się z zapachem lemoniady. Jest tak samo orzeźwiający. I jakby musujący. Jednocześnie, bardzo łatwo zdać sobie sprawę z kolońskiego charakteru recenzowanych perfum. Początek Blenheim Bouquet jest prosty, lecz na swój sposób elegancki. Daje też podstawy, by oczekiwać, że ta kompozycja na samych cytrusach się nie kończy.  

Gdy już przeminie faza głowy, na scenę zaczyna wkraczać lawenda. Co ciekawe, jej woń, choć ziołowa, nie jest ostra. Powiedziałbym za to, że lekko słodka. W efekcie od lemoniady przechodzimy w kierunku włoskiego likieru limoncello. Jednak w środkowej fazie dzieła Penhaligon’s najważniejszą rolę odgrywa sosna. Jej - charakterystyczną dla drzew iglastych - zieleń wyczuć tu można naprawdę łatwo. Sosna dominuje, ale nie przytłacza. Nie mamy tu przy tym do czynienia z płaskim aromatem znanym choćby z odświeżaczy powietrza czy płynów do kąpieli. O zawieszkach do samochodu nie wspominając. To, co odnajduję w sercu Blenheim Bouquet to głęboka i intensywna zieleń. Lekko żywiczna. Doprawiona szczyptą czarnego pieprzu. W bazie towarzyszy jej zaś jeszcze delikatna słodycz drewna cedrowego. Choć ta nuta jest tu raczej tłem. Cytrusy także powoli gasną, choć ich ślad pozostanie wyczuwalny aż do końca trwania kompozycji na skórze. Całość staje się natomiast bardziej subtelna. Połączenie labdanum z wysokiej jakości piżmem sprawia, że baza jest męska i dystyngowana zarazem.

Nadszedł moment, by przyjrzeć się parametrom użytkowym Blenheim Bouquet. Czy i tu czeka nas pozytywna niespodzianka? Niekoniecznie. Jeśli chodzi o projekcję, to jest ona raczej dyskretna. Nie jest może tak, że perfumy te przyklejają się do skóry, jednak ich moc jest zauważalnie poniżej średniej. Trochę lepsza okazuje się za to ich trwałość. Choć i tutaj fajerwerków nie ma. Kompozycja Penhaligon’s utrzymuje się na ciele przez około 5-7 godzin. Pamiętajmy jednak, że mamy tu do czynienia z woda toaletową.

Wypada mi też jeszcze napisać kilka słów o flakonie prezentowanego zapachu. Ze wszystkich recenzowanych przez mnie perfum w ofercie brytyjskiej marki, ten należący do Blenheim Bouquet wydaje mi się jednak najmniej charakterystyczny. Jest dość stonowany. Prosta, biała etykieta z ciemnymi napisami wydaje mi się mało czytelna. Tak jakby było na niej trochę za dużo elementów. Wśród nich nieco bardziej wyróżniają się jedynie nazwa kompozycji oraz marka jej producenta. Szara kokardka zawiązana wokół szyjki flakonu również nie wzbudza ekscytacji. W efekcie całość wydaje mi się trochę nijaka i nie zachęca do zakupu.   

Cieszę się, że zdecydowałem się na testy Blenheim Bouquet. Te perfumy okazały się dla mnie naprawdę pozytywnym zaskoczeniem. Zapach jest czysty i elegancki. Wyraźnie koloński, ale ani trochę w starym stylu. Na myśl nasuwa mi się za to określenie ponadczasowy. Kompozycja posiada świeży, cytrusowy początek, kończy się zaś męską, drzewno-piżmową bazą. Przez cały czas zachowuje jednak swój jasny klimat. Do tego dzieło Penhaligon’s jest też naprawdę uniwersalne. Sprawdzi się niemal w każdej sytuacji a pasować będzie zarówno młodym jak i starszym. Choć sam chętniej sięgałbym po nie raczej w cieplejsze dni. Proponuję jednak, żebyście sami wyrobili sobie opinię na ten temat. 

Blenheim Bouquet
Główne nuty: Cytryna, Sosna.
Autor: Walter Penhaligon.
Rok produkcji: 1902.
Moja opinia:  Polecam. (6/7)