Agar i Piżmo

View Original

Romance Men – pan elegant

Jeśli chodzi o markę Ralph Lauren, to do tej pory na blogu pojawiały się jedynie recenzje zapachów z serii Polo. Postanowiłem więc nieco zmienić ten monotonny krajobraz. I tak, dzisiejszy wpis poświęcony jest Romance Men. A więc kompozycji powstałej w 1999 roku za sprawą Antoine’a Lie. I która stanowiła odpowiedź na sukces damskiej wersji Romance. Tyle, że nie udało jej się go powtórzyć. I z tego względu została wycofana z rynku. Choć pojedyncze flakony nadal są dostępne w Internecie. Z tym, że ja akurat zaopatrzyłem się w mniejszą próbkę. A czy było warto?

Otwarcie recenzowanych perfum jest jednocześnie świeże i eleganckie. Przy czym przeważa to pierwsze wrażenie. W głowie Romance Men istotną rolę odgrywa bowiem lawenda. Nadaje ona kompozycji ziołowej wytrawności. Oraz klasycznego sznytu. Towarzyszy jej zaś liść pistacji. O którym trudno mi jednak coś napisać, nie miałem bowiem nigdy okazji przekonać się jak pachnie. Nie mogę natomiast zaprzeczyć, że w pierwszej fazie opisywanego pachnidła czuć coś zielonego i jakby liściastego. Nie mogło też oczywiście zabraknąć cytrusów, które reprezentowane są tu przez pomarańczę i mandarynkę. Ich nieco słodki, a nieco kwaskowy aromat dobrze wkomponowuje się w początkowy etap Romance. A skoro o owocach mowa, to w otwarciu odnajdziemy również czarną porzeczkę. Udanie wpisuje się ona w świeży akord skomponowanego przez Antoine’a Lie pachnidła. W którego głowie pojawiają się też imbir i żeńszeń. Służą one podkreśleniu aromatycznego charakteru dzieła Ralph’a Lauren’a.

O ile pierwsza faza Romance Men jest wyraźnie rześka, to w drugiej zapach nieco się tonuje. A na pierwszy plan wysuwają się kwiaty. W szczególności róża. Słodka, ale nie przesadnie. Użyto jej tu akurat tyle, by nadać kompozycji więcej ciepła i głębi. A sparowano ją ze zbliżoną w swym aromacie nutą geranium. Którego cytrusowe akcenty kontynuują owocowy wątek zapoczątkowany w głowie recenzowanych perfum. Kwiatowe trio uzupełnione zaś zostało przez lilię. Na tym etapie dzieła Ralph’a Lauren’a odnajdziemy też jednak przyprawy. W szczególności słodki szafran. Oraz zielony i kremowy kardamon. Oba te składniki bardzo udanie uzupełniają olfaktoryczne spektrum Romance. Choć zielona strona kompozycji wzmocniona została jeszcze za pomocą bazylii.  Pojawia się też seler naciowy. A po tym wszystkim nastaje męska i drzewna baza. Dominuje w niej wonna nuta sosny. Zielona i słodko-terpentynowa. Wspierana jest zaś przez chłodniejsze aromaty mchu dębowego oraz wetywerii. Niestety, mam wrażenie, że składnikom tym trochę brakuje mocy. W miarę upływu czasu zapach staje się bowiem coraz cichszy. I nie zmienia tego nawet pojawiająca się w końcówce paczula. Pewne ostrzejsze niuanse ożywiają ostatnią fazę Romance for Men, ale wrażenie to nie jest zbyt silne. Zdecydowanie łatwiej natomiast zauważyć obecne tu piżmo. Buduje ono efekt czystości, który w połączeniu z drzewnym charakterem końcówki przypomina nam o eleganckim klimacie dzieła Ralph’a Lauren’a.    

Wypadałoby też pokusić się o analizę parametrów użytkowych opisywanej kompozycji. Choć częściowo zespoilerowałem je już w poprzednim paragrafie. Jeśli bowiem chodzi o projekcję, to ta jest zauważalnie poniżej średniej. Jedynie w swojej pierwszej fazie Romance pozwala nam łatwo wyczuć swój aromat. Dość szybko chowa się jednak blisko skóry. Nie mogę natomiast mieć zastrzeżeń do trwałości tych perfum. A ta wynosi około 7-8 godzin. Przynajmniej w moim wypadku. Dodam też jeszcze tylko, że stworzone przez Antoine’a Lie pachnidło występuje pod postacią wody toaletowej.

Wydaje mi się, że jedną z przyczyn, dla których Romance Men nie odniosły sukcesu jest ich flakon. Uważam go bowiem za bardzo niepozorny. Prostopadłościenna butelka wykonana jest z przeźroczystego szkła. A w oczy natychmiast rzuca się brak etykiety. Czy jakichkolwiek innych zamieszczonych na niej oznaczeń. Nazwę zapachu wypisano u nasady atomizera. W efekcie dolna część flakonu wydaje się jakby niezagospodarowana. Trochę tam pusto. Pozytywnie oceniam natomiast czarną zatyczkę w kształcie litery T. Nieco ożywia ona ten nudny skądinąd wzór.  

Po nazwie recenzowanego dziś zapachu spodziewałem się, że będzie on słodki i zmysłowy. Tymczasem Antoine Lie zafundował mi (miłą) niespodziankę. Stworzone przez niego pachnidło jest świeże i wytrawne. A do tego eleganckie i czyste. Z początku wydało mi się nieco banalne i nudne, jednak po dokładniejszych testach zmieniłem zdanie. Owszem, Romance Men utrzymany jest w klasycznym klimacie, oferuje jednak kilka ciekawych rozwiązań. Bazuje też na sporej ilości nut, które lubię. I które połączone tu zostały w naprawdę zgrabną całość. Muszę jednak zaznaczyć, że ze względu na swój charakter, opisywana kompozycja pasuje przede wszystkim na bardziej formalne okazje. Rozumiem też czemu nie odniosła sukcesu. Aby w pełni ją docenić potrzeba bowiem czasu. W rzeczywistości blotter z testowanym przez nas zapachem ląduje zaś w koszu na śmieci już chwilę po tym, jak wyjdziemy z perfumerii.                

Romance Men
Główne nuty: Zioła, Przyprawy, Nuty Drzewne.
Autor: Antoine Lie.
Rok produkcji: 1999.
Moja opinia:  Polecam. (6/7)