South Bay – być jak Sonny Crockett
Ostatnio znów zatęskniłem za latem. A wyrazem tej tęsknoty były testy kilku perfum o zdecydowanie słonecznym klimacie. W tym South Bay od The Different Company. Jest to kompozycja powstała w 2013 za sprawą Émilie Coppermann, która dla francuskiej marki stworzyła jeszcze kilka innych pachnideł. Wchodzących, tak jak i nasz dzisiejszy bohater, w skład kolekcji L’Espirit. Sam zapach opisywany jest natomiast jako intensywnie świetlisty, z drzewną strukturą. Jeszcze przed przystąpieniem do testów, z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć jednak można, że odnajdziemy w nim również cytrusy. Ale zanim o nutach, to jeszcze krótko o inspiracji. A tą jest Miami na Florydzie. South Bay, South Beach, Palm Beach i dzielnica Art Deco. Bez zbędnej zwłoki przekonajmy się zatem jak to wszystko pachnie.
Głowa recenzowanych perfum zbudowana została w oparciu o nutę grejpfruta. A więc są spodziewane cytrusy. Dzięki temu otwarcie South Bay jest jasne i rześkie. Pobudza do życia. I naprawdę mi się podoba. Zwłaszcza, że w pierwszej fazie kompozycji odnajdziemy również tamaryndowca. Jego unikalny aromat niesie ze sobą ładunek egzotycznej słodyczy, skontrowanej przez pewne pikantniejsze, cynamonopodobne akcenty. W efekcie początek zapachu aż kipi od słonecznej energii. Jest świeży i czysty, a do tego rzeczywiście sprawia wrażenie świetlistego. A także do pewnego stopnia męskiego, choć co do zasady opisywane pachnidło to tak zwany uniseks. Co więcej, w jego pierwszej fazie odnajdziemy także pewnie zielone niuanse. Wprowadzone za sprawą nuty liścia mandarynki. Letni klimat dzieła Émilie Coppermann jest więc bezdyskusyjny. Choć z samym Miami akurat mi się nie kojarzy.
Mimo, iż South Bay co do zasady są perfumami cytrusowo-drzewnymi, to jednak w ich sercu ważną rolę odgrywają kwiaty. Dzięki nim, szkielet zapachu, zbudowany w oparciu o nutę drewna grejpfruta, nabiera specyficznej łagodności. Frezja oraz róża rdzawa (łac. Rosa rubiginosa) wygładzają wszelkie ostre krawędzie kompozycji. Nadają jej krągłości oraz pogłębiają aromat. Podtrzymują także jej delikatną słodycz, a do tego sprawiają, że postrzegam dzieło The Different Company jako bardzo czyste. Jeśli zaś chodzi o wątek drzewny, to jest on charakterystycznie wytrawny, nie brak mu jednak świeżości. A jego klimat zmienia się dopiero bliżej bazy zapachu. W której istotną funkcję pełni drewno sandałowe. Sprawia ono, że ostatnia faza South Bay pełna jest jakiejś niezwykłej łagodności. Określiłbym ją jako spokojną. Trochę kremową, a trochę aksamitną. Do czego przyczynia się również obecna w końcówce nuta białego zamszu. Kulinarnych odniesień tu jednak nie znajdziemy. Pojawia się natomiast wetyweria. Które bardzo dobrze wpisuje się w drzewny charakter bazy recenzowanych perfum. Wraz z nią powracają też jednak obecne w głowie kompozycji zielone niuanse. Da się również odnaleźć pewne bardziej ziemiste akcenty. Powoli, powoli całość zaczyna zaś gasnąć.
Jeśli chodzi o niespodzianki, to parametry użytkowe South Bay niewątpliwie okazały się dla mnie jedną z nich. I to tą pozytywną. A w szczególności moc tych perfum. Jak na zapach o tak silnie cytrusowej dominancie, nasz dzisiejszy bohater projektuje naprawdę intensywnie. Już niewielka ilość wystarczy, byśmy natychmiastowo przenieśli się pod ciepłe słońce Florydy. Jednak i trwałość kompozycji zasługuje na uznanie. Mimo, iż dzieło The Different Company występuje pod postacią wody toaletowej, to z mojej skóry znika dopiero po upływie 8-9 godzin od aplikacji. Uważam to za naprawdę dobry wynik.
A jak prezentuje się flakon opisywanego dziś pachnidła? Oczywiście, mamy tu do czynienia z wzorem typowym dla francuskiej marki. Prostopadłościenna buteleczka wykonana jest z przeźroczystego szkła. Przez które dostrzec można zamkniętą wewnątrz bladożółtą ciecz. Na jednej za ścianek, którą w tym wypadku uznać należy za frontową, wypisano zaś nazwę zapachu a pod nią budujące go nuty. Jeszcze niżej znajdziemy natomiast oznaczenie producenta wraz z jego logo. Całość uzupełniona została charakterystyczną białą zatyczką. Swoim wyglądem przypomina ona nałożone na siebie kręgi, których wielkość zmniejsza się ku górze, tworząc coś na kształt piramidy.
Muszę przyznać, że South Bay to perfumy, które trochę mnie zaskoczyły. Zwłaszcza ich początek zrobił na mnie świetne wrażenie, jednak i kolejne etapy trzymają poziom. Cytrusy, jakie serwuje nam Émilie Coppermann, choć orzeźwiające, nie są chłodne. Przeciwnie, od zapachu bije aura subtelnego ciepła, jak gdyby muskały go promienie porannego słońca. Do tego grejpfrutowy aromat ma w sobie coś lekko musującego, co tylko podkreśla wakacyjny klimat kompozycji. Który bardzo zgrabnie uzupełniony został wątkiem drzewnym. Nieco stonowanym, ale dzięki temu budującym wrażenie spójności. Końcówka South Bay sprawia, że tęsknie za lenistwem letnich dni.
South Bay
Główna nuta: Grejpfrut, Nuty Drzewne.
Autor: Émilie Coppermann.
Rok produkcji: 2013.
Moja opinia: Polecam. (6/7)