Ice*Men – zimno, coraz zimniej cz. II
W drugiej odsłonie cyklu Zimno, coraz zimniej spotykamy się z marką Thierry Mugler. Oraz stworzonymi przez Jacques’a Huclier’a w 2007 roku perfumami o nazwie Ice*Men. Nawiązanie do słynnego A*Men jest oczywiste, niemniej tytuł kompozycji zdecydowanie wskazuje też na jej zimny charakter. I rzeczywiście, zapach ten zdecydowanie różni się od flagowych perfum Mugler’a. Czy jednak faktycznie zasługuje on na miano człowieka lodu? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w dzisiejszym wpisie.
Już sam początek zapachu jest zauważalnie chłodny. Zbudowany został zaś w oparciu o mieszankę ziół i cytrusów. Przede wszystkim wyczuwam w nim mentolowy aromat mięty. I to zapewne on odpowiedzialny jest za chłodzące właściwości Ice*Men. Co ciekawe, mięta, choć ewidentna, nie pojawia się w oficjalnym spisie nut recenzowanych perfum. Podobnie zresztą jak wspomniane cytrusy. Jednak i ich obecności nie da się zaprzeczyć. Ciężko jednak wskazać na konkretny owoc. Według mnie raczej pojawia się tu cytryna. Nie wchodząc jednak w szczegóły, z całą pewnością mogę stwierdzić, że dzięki cytrusom głowa kompozycji jest świeża i rześka. Już na tym etapie czuć też głównego i dość zaskakującego bohatera zapachu. O nim jednak już w następnym paragrafie.
W środkowej fazie Ice*Men chłód tych perfum nie znika, a ulega wręcz spotęgowania. Dzieje się tak zaś za sprawą… paczuli! I to chyba największe zaskoczenie w dziele Huclier’a. Nigdy nie pomyślałbym, że można przedstawić ją w taki sposób, w jaki zrobił to francuski perfumiarz. Paczula została tu oczyszczona z wszelkich trudnych elementów. Jednocześnie podkreślono jej ziołowy rodowód. Wydobyto też jej chłodzące właściwości. Dolatujący do naszych nozdrzy aromat przypomina nieco woń zasuszonych paczulowych liści. Jednocześnie pojawiają się tu także jakieś metaliczne akcenty. Na tym etapie kompozycji znamienna jest również obecność gałki muszkatołowej. Wcale nie ociepla ona zapachu, podkreśla za to jego męski charakter. A przy tym bardzo ciekawie dopełnia królującą w sercu paczulę. Ten duet naprawdę zaskakuje! Za jego sprawą Ice*Men nabiera też specyficznej ostrości. I nie każdemu przypadnie ona do gustu. Jednak wraz z nadejściem bazy perfumy nieco tonują swój pikantny klimat. Pojawia się miękkie i delikatne piżmo, które spowija wszelkie ostrzejsze elementy zapachu. Dzieło Huclier’a staje się jaśniejsze i lżejsze. A także lekko mydlane. Obok piżma na powierzchnię zaczynają zaś wypływać pierwsze nuty drzewne. Drewno jakie odnajdujemy w perfumach Thierry’ego Mugler’a także jest lekkie a do tego nieco słodkie. To zapewne efekt żywicznego charakteru ambry. Niemniej ostatnia faza Ice*Men ma w sobie także coś zielonego, czego nie wyczuwałem na wcześniejszych etapach. Nie potrafię jednak powiedzieć jaki składnik jest odpowiedzialny za to wrażenie. Chciałbym za to jeszcze wspomnieć, że w samej końcówce odnaleźć można śladowe ilości kamfory. Tak więc chłód tych perfum obecny jest aż do ich całkowitego zaniku.
Zdecydowanie, parametry użytkowe są jedną ze słabszych stron Ice*Men. I mam na myśli zarówno projekcję jak i trwałość tych perfum. Jeśli chodzi o moc, to mimo wyraźnie paczulowego charakteru zapach nie promieniuje zbytnio ze skóry. Czasami sam miałem problem, aby go na sobie wyczuć. O jakiejś potężnej fali chłodu nie ma tu więc mowy. Do tego czas, przez jaki kompozycja utrzymuje się na ciele również rozczarowuje. Jest to zaledwie około 5 godzin. W tym miejscu chciałbym też wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy związanej z testami tych perfum. Mianowicie, po pierwszej aplikacji Ice*Men na nadgarstek dość wyraźnie piekła mnie skóra. Efekt ten nie pojawił się już jednak przy kolejnych testach.
Zanim przejdę do podsumowania, chciałbym napisać kilka słów o flakonie recenzowanych dziś perfum. Ten niewątpliwie zasługuje bowiem na uwagę. Swoim wyglądem przypomina prostokątną bryłę lodu. Jest to ewidentne nawiązanie do mroźnego charakteru kompozycji. Butelka sprawia nawet wrażenie lekko oszronionej. Natomiast wypełniająca ją błękitna ciecz również kojarzy się z czymś chłodnym i orzeźwiającym. Natomiast sygnaturowa dla A*Men i jego flankerów gwiazda wyciosana została nie na środku lecz na boku, tworząc charakterystyczne wcięcie. Uwagę zwraca także brak jakichkolwiek napisów. Całość prezentuje się dość dobrze i zachęca do sięgnięcia po ten flakon. Zwłaszcza w upalne dni.
Pisząc recenzję Ice*Men nie sposób nie zwrócić uwagi na niespodziewanie paczulowy charakter tych perfum. Paczula jest tu wszechobecna. Sposób w jaki została przedstawiona jest jednak naprawdę zaskakujący. Od kompozycji bije bowiem silna aura chłodu. Skojarzenia z biegunem północnym są jak najbardziej na miejscu. A choć polarny, zapach pozostaje lekki i niezobowiązujący. To niewątpliwie jedna z ciekawszych pozycji w portfolio Mugler’a. Jej oryginalny charakter nie podlega dyskusji. Mankamentem może być natomiast sztuczność użytych do jej budowy składników. Ani paczula ani piżmo nie pachną tu ani trochę naturalnie. Czuć syntetyki wykorzystane do budowy poszczególnych akordów. Niemniej, kompozycja na pewno zasługuje na wyróżnienie. I to nie tylko wśród zapachów Thierry’ego Mugler’a, ale wszystkich perfum na lato.
Ice*Men
Główna nuta: Paczula.
Autor: Jacques Huclier.
Rok produkcji: 2007.
Moja opinia: Warto poznać.