Uwaga, klasyk! – Pour un homme
W dzisiejszym wpisie odbywamy prawdziwą podróż w czasie. Cofamy się bowiem aż do roku 1934. Ta wtedy właśnie francuska marka Caron zaprezentowała perfumy o nazwie Pour un homme. Obecnie dzieło Ernesta Daltroff’a oficjalnie uznawane jest za pierwszą w historii męską wodę toaletową, która weszła do masowej produkcji. Czuć więc, że obcujemy z legendą. Co jednak najważniejsze, zapach ten wciąż jest dostępny do nabycia, choćby przez oficjalną stronę Caron. A na niej marka szczyci się faktem, że mimo upływu lat formuła kompozycji pozostała niezmieniona. Przekonajmy się zatem, co przyczyniło się do nieśmiertelności Pour un homme.
Cechą charakterystyczną recenzowanych dziś perfum jest olbrzymia ilość lawendy w głowie kompozycji. Za jej sprawą zapach natychmiast skojarzył mi się z Gris Clair Serge’a Lutens’a. Intryguje mnie on w podobny sposób, mimo że nie jestem miłośnikiem lawendy. A tutaj jej aromat jest jeszcze silniejszy. Przytłacza i oszałamia. Co ważne, nie jest jednak duszący. Obecność lawendy jest oczywiście znamienna dla wszystkich perfum powstałych w początkach XX wieku, jednak w Pour un homme dodatkowo podkręcono ją jeszcze rozmarynem. Otwarcie jest więc niezwykle wytrawne i ziołowe. Natychmiastowo zwraca uwagę. Natomiast pejzaż jaki w początkowej fazie swojego dział maluje Daltroff ma barwy fioletu, zieleni i szarości. Nieco rozjaśniony został zaś przy pomocy bergamotki i cytryny.
W miarę upływu czasu kompozycja Caron zaczyna powoli, choć zauważalnie się zmieniać. Lawenda staje się wyraźniej słodka i kwiatowa. Powiedziałbym nawet, że lekko syropowata. To zasługa pojawiającej się w sercu zapachu róży. Nie jest ona wyczuwalna jako samodzielna nuta, jednak jej obecność wywiera wpływ na ogólny klimat Pour un homme. Nieco łatwiej natomiast wyczuć drzewny aromat cedru. Choć i on gra tu raczej drugoplanową rolę. Nie mogło też zabraknąć częstej towarzyszki lawendy, a więc szałwii muszkatołowej. Jej czysty i apteczny aromat bardzo dobrze wkomponowuje się w recenzowane dziś perfumy. Najważniejsze jest jednak to, że coraz mocniej uwidaczniać się zaczyna tworząca bazę zapachu wanilia. To bowiem wzajemna rywalizacja między nią a lawendą stanowi oś, wokół której zbudowany został Pour un homme. Wanilia, jaką tu odnajdziemy jest miękka i puszysta. Stoi w wyraźnej opozycji do ziołowej ostrości otwarcia. Za jej sprawą aromat opisywanych perfum staje się jedwabiście gładki. Na ostatnim etapie dzieła Daltroff’a pojawia się też piżmo. Ciepłe, ale nie gorące, ma w sobie coś, co kojarzy się z aromatem jaki czujemy po wejściu do magla. To ta charakterystyczna detergentowo-żelazkowa woń. Do L'eau Lutens’a wciąż tu jednak daleko. Piżmo nie jest bowiem nutą główną. Stanowi jedynie tło, na którym toczy się gra między wspomnianymi lawendą a wanilią. Podobnie jak zamykający kompozycję akord ambrowy.
Nadszedł czas, by przekonać się jak prezentują się walory użytkowe Pour un homme. I muszę przyznać, że pod tym względem również jest całkiem nieźle. Przede wszystkie recenzowane dziś perfumy posiadają naprawdę dobrą projekcję. Nie określiłbym jej może jako tytanicznej, ale i tak gwarantuję, że zapach nie pozostaje anonimowy dla otoczenia. Do tego dochodzi zaś przyzwoita trwałość. Kompozycja Caron ma postać wody toaletowej i na mojej skórze utrzymuje się przez 5-7 godzin. Wynik ten oceniam jako zadowalający.
Przyjrzyjmy się jeszcze flakonowi opisywanych dziś perfum. W moim odczuciu jego wzór jest dość zachowawczy. I raczej prosty. Przeźroczystą butelkę po środku przecina wąski pas biegnącej z góry na dół etykiety. Ta ma zaś barwę bieli i posiada ciemne obramowania. Zielonymi literami wypisano na niej nazwę kompozycji, pod spodem umieszczono zaś informację, że jest to woda toaletowa. U dołu znajduje się też jeszcze marka producenta. Wnętrze flakonu wypełnia natomiast jasnozielona ciecz, której kolor dobrze pasuje do ziołowego charakteru zapachu. Buteleczkę wieńczy zaś srebrna zatyczka. Całość prezentuje się minimalistycznie i męsko. Może się podobać.
Podsumowanie dzisiejszej recenzji chciałbym zacząć od stwierdzenia, iż nie zgadzam się z opisem na oficjalnej stronie Caron. Według mnie Pour un homme na pewno przeszedł reformulację (i to pewnie nie jedną). Owszem, agresywnie lawendowy początek nawiązuje do klasycznej perfumerii, sam zapach nie jest jednak wcale retro. Dla porównania odsyłam choćby do młodszego o całe czterdzieści lat Grey Flannel. Musze natomiast przyznać, że kompozycja posiada wyraźnie konserwatywny charakter. A także sporą dozę elegancji. Kontrast pomiędzy ziołową lawendą a słodką wanilią został tu pokazany naprawdę wyśmienicie. Tym bardziej szkoda, że nie przepadam za tą pierwszą. Zapach jest dobrze zbalansowany i ładnie rozwija się na skórze. Jego niesłabnąca popularność nie może więc dziwić. A dodam jeszcze, że do miłośników Pour un homme zalicza się między innymi James’a Dean’a, Serge’a Gainsbourg’a czy Nicolas’a Sarkozy’ego.
Pour un homme
Główne nuty: Lawenda, Wanilia.
Autor: Ernest Daltroff.
Rok produkcji: 1934.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)