Uwaga, klasyk! – Pour Monsieur
Bohater dzisiejszego wpisu – Pour Monsieur – to pierwsze męskie perfumy w ofercie Chanel. Powstały w 1955 roku. Zadanie ich skomponowania powierzono zaś Henri’emu Robert’owi. W późniejszym okresie ten sam perfumiarz stworzył zresztą dla francuskiej marki jeszcze dwa inne wielkie zapachy: No. 19 oraz Cristalle. Natomiast zgodnie z obowiązującymi w latach 50’ trendami Pour Monsieur skomponowany został jako szypr. Jego formuła była jednak na tyle niezwykła, że bardzo szybko zdobył on rzeszę wiernych fanów. Jednak także i obecnie uważany jest on za jedną z najciekawszych pozycji w ofercie Chanel. I choćby z tego względu musiał pojawić się na Agar i Piżmo. Bez dalszej zwłoki zapraszam więc na recenzję dzisiejszego klasyka!
Pour Monsieur otwiera się bardzo przyjaznym akordem cytrusowym. Używam słowa przyjaznym ponieważ w moim odczuciu początek tych perfum nie jest ani zbyt kwaśny, ani zbyt gorzki. Nie jest też ostry. Raczej zaskakująco delikatny. Teoretycznie mógłby więc wydać się mało charakterystyczny, jednak harmonia obecnych w nim nut także zwraca uwagę. Najsilniej czuć zaś tutaj cytrynę. Dzięki niej zapach jest świeży i energetyzujący. Obok niej pojawia się też neroli. Jego lekko słodki, pomarańczowy aromat wnosi do recenzowanej kompozycji jakiś pierwiastek wyrafinowania. W otwarciu Pour Monsieur odnajdziemy również pewne elementy zielone. Przede wszystkim są one efektem obecności petitgrain, jednak już teraz wyczuć można także składniki tworzące dalsze fazy zapachu, głownie kardamon (serce) i mech dębowy (baza). Za ich sprawą dzieło Henri’ego Robert’a żyje na skórze i płynnie przeobraża się w następne stadium.
W sercu zielony chłód kardamonu przybiera jeszcze na sile. Zapach staje się bardziej męski i zmysłowy. Podejrzewam, że jest to też po części zasługa pojawiającego się na tym etapie kompozycji imbiru. Nadaje on Pour Monsieur niezbędnej pikanterii a jego przyprawowe ciepło ciekawie kontrastuje z zimniejszym kardamonem. Coraz wyraźniejsze stają się też akcenty ziołowe. Wśród nich najbardziej wyróżnia się zaś bazylia. Natomiast wątek cytrusowy w sercu podtrzymany został za sprawą kolendry. Środkowa faza recenzowanych perfum ma więc silnie przyprawowy charakter. W odróżnieniu od bazy. Ta jest już bowiem zdecydowanie bardziej drzewna. Pierwszoplanową rolę odgrywa w niej wspomniany już mech dębowy. Jego leśny charakter wcale nie jest tutaj tak bardzo retro jak mogłoby się wydawać. Owszem, jest nieco staroświecki, ale też bardzo męski. Do tego silnie zielony i chłodny. A przy tym na swój sposób elegancki. Jego uzupełnienie stanowi zaś słodka, ambrowo-skórzana nuta labdanum. I to ta dwójka definiuję końcówkę Pour Monsieur. Niemniej, na ostatnim etapie zapachu pojawiają się jeszcze inne elementy. Jest więc ziemisty aromat wetywerii oraz słodsza i wytrawniejsza zarazem woń drewna cedrowego. Aby nieco rozjaśnić ostatnią fazę tych perfum Henri Robert sięgnął zaś po piżmo.
Przeglądając perfumowe blogi trafiłem na bardzo sprzeczne informacje dotyczące walorów użytkowych Pour Monsieur. Jedni pisali o jego doskonałej trwałości i silnej projekcji, inni narzekali, że zbyt szybko znika ze skóry. Kolejny raz potwierdza się więc jak wiele zależy od naszego pH. Jak więc było w moim wypadku? Wydaje mi się, że uplasowałem się gdzieś po środku skali. Jeśli chodzi o moc, to sądzę, że opisywana kompozycja mieści się w obowiązujących dziś standardach. Nie jest ani przesadni silna ani zbyt słaba. Natomiast trwałość również jest zadowalająca. W moim wypadku wynosiła ona między 6 a 8 godzin.
Jak scharakteryzować flakon recenzowanego dziś zapachu? Ja określiłbym go przede wszystkim jako elegancki i dyskretny. Posiada prosty, męski kształt, który nie rzuca się zanadto w oczy. Pod tym względem pasuje więc do klimatu kompozycji. Jego grafitowa zatyczka swoją barwą nawiązywać ma zaś do szarej flaneli, z której tkane są klasyczne angielskie garnitury. Mamy tu więc kolejne wskazanie na elegancki charakter tych perfum. Uwagę zwracać może za to szeroki, chromowany, srebrny pierścień okalający podstawę atomizera. Przypomina on, że mamy do czynienia z towarem luksusowym. Natomiast biała czcionka, którą wypisano nazwę zapachu oraz jego producenta ginie nieco na tle wypełniającej butelkę zielonkawo-żółtej cieszy.
Moim zdaniem Pour Monsieur to perfumy, które odrobinę wymykają się jednolitej ocenie. Pomimo ponad 60 lat na rynku na pewno nie pachną staroświecko. Choć oficjalnie zapach nigdy nie uległ reformulacji, podejrzewam, że obecność Jacques’a Polge’a w fotelu naczelnego nosa Chanel nie pozostała bez wpływu na obecny kształt kompozycji. Nie da się jednak zaprzeczyć, że w zapachu tym tkwią jakieś ponadczasowe: męskość i elegancja. Mimo to Pour Monsieur wydał mi się nieco zbyt anonimowy. Powiedziałbym chyba, że to świetne perfumy, które niczym się nie wyróżniają. Mamy tu harmonię składników oraz ich wysoką jakość, brakuje jednak przysłowiowej kropki nad i. Czegoś, co przyciągałoby nowych użytkowników. Innymi słowy jest zbyt bezpiecznie. Ale i tak chcę polecić tę kompozycję wszystkim, którzy cenią sobie perfumeryjny kunszt.
Pour Monsieur
Główne nuty: Cytrusy, Mech Dębowy.
Autor: Henri Robert.
Rok produkcji: 1955.
Moja opinia: Polecam. (6/7)