Creed – z ojca na syna
Jeśli chodzi o firmy zajmujące się tworzeniem perfum, to wiele z nich ma stosunkowo krótką historię. Są jednak i takie, których powstanie datuje się i na ponad sto lat wstecz. Albo i dłużej. I dzisiejszy wpis poświęcony jest właśnie jednej z takich marek. A konkretnie Creed. Dotychczas na Agar i Piżmo tylko raz miałem okazję prezentować firmę z Wielkiej Brytanii. Od czasu wpisu o Penhaligon’s minęły jednak ponad trzy lata, uznałem zatem, że czas na ponowną wizytę w Zjednoczonym Królestwie. Tym bardziej, że w branży wonnych pachnideł dom perfumeryjny Creed cieszy się ogromną renomą i szacunkiem. Przekonajmy się zatem w jaki sposób na nie zapracował.
Powstanie prezentowanej dziś marki datuje się na rok 1760. Wtedy to James Creed założył niewielką firmę zaopatrująca brytyjski dwór w elementy garderoby, w tym perfumowane rękawiczki. I to właśnie od nich wszystko się zaczęło. W dwadzieścia lat później, a konkretnie w 1781 roku James Creed stworzył bowiem dla króla Jerzego III parę perfumowanych, skórzanych rękawiczek. Władcy przypadły one do gustu tak mocno, że poprosił o skomponowanie dla niego pachnidła, które oddawałoby ten sam aromat. I tak powstały Royal English Leather – pierwsze perfumy w ofercie Creed. Dalszy rozwój firmy nastąpił już pod rządami Henry’ego Creed’a II. Rozbudował on ofertę stworzonej przez ojca marki a także poszerzył grono jej klientów o kolejne europejskie dwory. Przeniósł też jej siedzibę do Paryża. W tym miejscu chciałbym zaznaczyć, że przez kolejne dziesięciolecia Creed dalej dostarczała perfumy głównie na monarsze dwory, otrzymując nawet kilka królewskich gwarancji. To zmieniło się dopiero w 1970 roku, kiedy to Olivier Creed (szóste pokolenie) zdecydował się wprowadzić oferowane zapachy do sprzedaży masowej. Od tego momentu wszyscy już możemy cieszyć się ich niezwykłymi aromatami. Kolejnym przełomowym rokiem był zaś 1985, kiedy to światło dzienne ujrzał Green Irish Tweed. Swoim charakterystycznym, a zarazem klasycznym bukietem kompozycja szybko podbiła serca milionów mężczyzn na całym świecie. Chyba tylko powstały w 2010 roku, również za sprawą Olivier’a Creed’a, Aventus może się z nią równać pod względem popularności. Warto też dodać, że choć wśród patronów marki znaleźć można przede wszystkim władców (cesarz Austro-Węgier Franciszek Józef i jego małżonka Elżbieta, car Mikołaj II, królowa Wiktoria) to do jej miłośników zaliczali się również sir Winston Churchill czy John Kennedy. Obecnie swoją sympatię do niej deklarują zaś między innymi Laura Bush, Michele Obama i Kate Middleton.
To, co najbardziej zaintrygowało mnie przy okazji dzisiejszego wpisu, to sposób w jaki powstają zapachy brytyjskiej marki. Zasiadający w fotelu naczelnego perfumiarza Olivier Creed jest bowiem prawdziwym tradycjonalistą. Wspólnie ze swoim synem Erwin’em jeździ po świecie i wyszukuje najlepsze składniki do swoich pachnideł. Które potem przetwarza w paryskim laboratorium marki lub swoim warsztacie w Fontainebleau. Trzeba bowiem zaznaczyć, iż Creed nie posiada olbrzymiego zaplecza technicznego ani personalnego. Nie ma fabryk, testowania na zwierzętach ani sztabu chemików. Cała firma składa się zaledwie z trzydziestu dwóch osób, w tym Olivier’a i Erwin’a Creed’ów. I to oni podejmują wszystkie decyzje. Zresztą chyba nie najgorzej im to idzie, bowiem, oprócz wyżej wymienionych Green Irish Tweed i Aventus, w ofercie marki znaleźć można jeszcze takie best-sellery jak Millesime Imperial, Silver Mountain Water, Original Vétiver czy Himalaya. Dużą popularnością cieszą się również mające swoją premierę stosukowo niedawno, bo w 2017 roku Viking. Abstrahując zaś od indywidualnych gustów, wszystkie kompozycje cechują się bardzo wysokim poziomem naturalności. I da się to wyczuć. Jeśli zaś chodzi o obecność na świecie, to oprócz Paryża marka posiada swoje butiki także w Dubaju i Nowym Jorku. Natomiast w Polsce perfumy Creed stacjonarnie dostępne są choćby w perfumeriach Quality Missala, Tiger And Bear oraz Arcadia.