Esprit du Tigre – lodowy płomień

     Chyba każdy z nas słyszał o maści tygrysiej. Ten pochodzący z Azji specyfik posiada właściwości przeciwbólowe i przeciwzapalne. Rozgrzewa i chłodzi jednocześnie. I to właśnie on zainspirował brytyjskiego perfumiarza James'a Heeley’a do stworzenia perfum o nazwie Esprit du Tigre. Od czasu recenzji Cardinal nie miałem styczności z tą angielską marką postanowiłem więc, że zamówię próbkę wyżej wymienionych perfum i bliżej zapoznam się z jedną z najciekawszych pozycji w jej portfolio. Szczególnie, ze słyszałem o niej sporo dobrego. Panująca za oknem aura również wydawała się sprzyjać testom (które miały miejsce w lutym). Kto nie chciałby się trochę rozgrzać, gdy za oknem mróz? Czy zatem Tygrys sprostał moim oczekiwaniom? Tego dowiecie się czytając niniejszą recenzję.

Esprit du Tigre.jpg

     Z początku Esprit du Tigre jest niesamowicie chłodny. I bardzo mentolowy. Do stworzenia tego akordu posłużyły dwa gatunki mięty: pieprzowa oraz zielona, zwana też ogrodową. W efekcie aplikując te perfumy na skórę czujemy przyjemne zimno zmieszane z czymś świeżym i zielonym. To wrażenie nie trwa jednak zbyt długo. Bardzo szybko ujawnia się bowiem główny bohater kompozycji, jakim jest kamfora. I w tym momencie pojawia się problem. Chyba każdy z nas wie jak pachnie kamfora, ale gdy okazało się, że muszę ubrać to wrażenie w słowa, to chyba pierwszy raz naprawdę nie wiedziałem co napisać. Zazwyczaj ten typ aromatu określa się po prostu jako kamforowy. Niemniej według mnie ma on w sobie coś ziemistego. Jest też ostry i w minimalnym stopniu apteczny. Choć obecność kamfory jest znacząca, całkowicie nie dominuje ona jednak otwarcia tych perfum. Wspólnie z miętą tworzy naprawdę intrygujące intro. Od razu wskazuje też na egzotyczny charakter zapachu.

Esprit du Tigre

     Gdy wybrzmią już nuty otwarcia Esprit du Tigre znacząco zmienia swoje oblicze. Staje się przyprawowo-korzenny. Pierwsze, co poczułem to goździki. Wtóruje im zaś czarny pieprz. Za ich sprawą perfumy nabierają bardziej orientalnego wyrazu. Wzrasta też ich temperatura. W pełni objawia się rozgrzewający efekt tygrysiej maści. Co ważne, to przejście od nut zimnych do gorących wcale nie jest dysonansowe. Owszem, może zaskakiwać, ale wykonane zostało naprawdę płynnie. Do tego serce kompozycji wzbogacone zostało o kardamon, który kontynuuje ten delikatny zielony wątek, który odnaleźć można było już w początkowej fazie Esprit du Tigre. Choć oficjalny spis nut na to nie wskazuje, ja w składzie tych perfum wyczuwam również gałkę muszkatołową. Doskonale wpisuje się ona w orientalny i korzenny klimat zapachu. W bazie podtrzymany został on natomiast za sprawą cynamonu. Na tym etapie dzieło Heeley’a robi się słodsze oraz bardziej drzewne. Jednocześnie - choć wydawać się to może sprzeczne - nabiera też wytrawności. Cynamon jaki tu odnajduję jest aromatyczny i jakby pylisty. Sparowano go zaś z wetywerią. Co do zasady baza jest solidnie wykonana i raczej bezpieczna. Nie wyróżnia się jednak niczym niezwykłym. W tym miejscu tygrysowi trochę brakuje pazurów.   

     Esprit du Tigre cechuje się umiarkowaną projekcją. Zapach układa się blisko skóry i, jeśli nie liczyć pierwszej godziny, z rzadka się z niej podrywa. Jedynie od czasu do czasu Tygrys trochę głośniej zaryczy. W tych momentach znów czuć chłodny mentolowy powiew lub gorący aromat przypraw. Plusem jest natomiast bardzo dobra trwałość tych perfum. Jeśli o mnie chodzi to zawsze wyczuwałem je na sobie przez minimum 10 godzin, czasem zaś nawet 12. Z pewnością jest to częściowo związane z faktem, iż kompozycja ta występuje w stężeniu wody perfumowanej.

Esprit du Tigre

     Tygrys. To zwierzą zdobi etykietę recenzowanego dziś zapachu. Jego podobizna wykonana zaś została w stylu przypominającym chińskie obrazy. Stanowi to oczywiste nawiązanie do kraju pochodzenia maści tygrysiej. Pod tym względem mamy więc zgodność między produktem a jego opakowaniem. Całość prezentuje się zaś naprawdę dobrze. Czarno-biała kolorystyka, w jakiej utrzymane są wszystkie etykiety perfum Heeley’a sprawdza się i tu. Walcowaty flakon z drewnianą zatyczką wygląda prosto i męsko. Zachęca do zakupu. A o to przecież chodzi, prawda?

     Esprit du Tigre to chyba jedyne orientalne pachnidło w ofercie Heeley’a. Pod pewnymi względami przypomina mi zaś Piper Nigrum Lorenzo Villoresi’ego. Serce kompozycji trochę podobne jest natomiast do Rouge Bunny Rouge – Embers. Z żalem muszę jednak stwierdzić, że obie powyższe kompozycje uważam za lepsze i pełniejsze. Na ich tle Tygrys wyróżnia się jednak bardzo ciekawie poprowadzonym wątkiem kamforowym. Niemniej, nie udało mu się mnie do siebie przekonać. W moim odczuciu Esprit du Tigre do perfumy zaledwie trochę więcej niż poprawne. Moje oczekiwania w stosunku do nich były większe. Gdybym naprawdę chciał pachnieć maścią tygrysią to po prostu kupiłbym ten specyfik w sklepie i intensywnie się nim natarł. Wyszłoby sporo taniej. Dzieło Heeley’a uznaję natomiast za ciekawostkę i mimo wszystko cieszę się, że zdecydowałem się na jego testy.

Esprit du Tigre
Główne nuty: Mięta, Kamfora, Przyprawy.
Autor: James Heeley.
Rok produkcji: 2006.
Moja ocena: Warto poznać. (5/7)