Un Jardin sur le Nil – nad rzeką życia
Dziś na blogu drugi po Un Jardin en Méditerranée zapach z ogródkowej serii Hermès’a. Tym razem mój wybór padł zaś na Un Jardin sur le Nil. Kompozycja ta powstała w 2005 a jej autorem, podobnie jak wszystkich pozostałych w tej linii (z wyjątkiem najnowszego Un Jardin sur la Lagune), jest Jean-Claude Ellena. Tym razem za jego sprawą przenosimy się jednak w deltę Nilu. To właśnie życiodajnym wodom tej rzeki swój rozwój zawdzięcza jedna z największych starożytnych cywilizacji. Egipcjanie wykorzystali żyzne muły niesione przez Nil i wokół terenów delty stworzyli swoje imperium. Nil miał też znaczenie religijne. Ja jednak zainteresowałem się tymi perfumami ze zgoła innego powodu. Są one bowiem częścią kolekcji mojej dziewczyny. Już w tym miejscu zaznaczam jednak, że zgodnie z oficjalnymi materiałami reklamowymi, kompozycja ta dedykowana jest zarówno paniom jak i panom. Ale wszyscy wiemy jak to jest z reklamami. Przekonajmy się zatem czy i w rzeczywistości Un Jardin sur le Nil posiada tak uniwersalny charakter.
Początek zapachu jest niezwykle orzeźwiający. I chłodny zarazem. Swoja obecność wyraźnie zaznacza w nim grejpfrut. Jego aromat jest cierpki i zielony zarazem. Do tego lekko kwaskowy. Ma w sobie także coś musującego. Towarzyszy mu zaś słodsza, owocowa nuta mango. Choć nadaje ona Un Jardin sur le Nil niezbędnej soczystości, sama w sobie nie jest przesadnie słodka. Czuć, że owoce jeszcze nie w pełni dojrzały. Dodatkowo, ja wyczułem tu także pewne pomarańczowe niuanse. Jednak Basenotes w ogóle nie wskazuje na występowanie pomarańczy w składzie recenzowanych perfum. Pojawia się ona natomiast w spisie na Fragrantica, tyle, że w środkowej fazie kompozycji. Nie mam natomiast wątpliwości, że głowa Un Jardin sur le Nil jest lekka, świetlista i zielona. Może się podobać, choć póki co nie można mówić o jakiejś szczególnej oryginalności zapachu.
Choć grejpfrut i mango dominować będą przez większą cześć dzieła Elleny, na jego środkowym etapie zyskują inne oblicze. Przyozdobione zostają bowiem kwiatami. W pierwszej kolejności lotosem, którego delikatna słodycz definiuje tę fazę kompozycji. W tle pojawia się zaś chłodny i lekko ziemisty irys. Odnajduję tu także szczyptę słodkiego cynamonu. Bardzo ważną rolę w sercu Un Jardin sur le Nil odgrywa również tatarak. Podtrzymuje on zielone wątki zapoczątkowane w otwarciu perfum, jednocześnie stanowiąc wstęp do nieco bardziej drzewnej bazy. Stanowi też oczywiste nawiązanie do tytułowego Nilu, którego brzegi są nim gęsto porośnięte. Jednocześnie za sprawą lotosu i tataraku stworzony przez Jean-Claude’a Ellenę zapach staje się jakby bardziej mokry. A potem nastaje baza. Przejście nie jest jednak nagłe, ale bardzo płynne, choć charakter recenzowanych perfum zmienia się dość zauważalnie. Przede wszystkim staje się bardziej suchy. Z cienia wychodzi prześliczne, pyliste kadzidło frankońskie. Jego obecność w składzie kompozycji długo nie była oczywista jednak teraz nadaje jej ono niezbędnej głębi. A także wschodniego klimatu. I to ono pomaga Un Jardin sur le Nil wybić się na tle licznej konkurencji. Jest chłodne i aromatyczne. Wraz z kadzidłem pojawiają się zaś nuty drzewne, w szczególności sykomora. Do tego dochodzi jeszcze zamykające kompozycje piżmo. Jest jasne i lekkie, tak jak cały zapach, czuć również jego wysoką jakość. Stanowi bardzo dobre zwieńczenie tych perfum.
Jednym z większych zaskoczeń podczas testów Un Jardin sur le Nil były parametry użytkowe tych perfum. Przede wszystkim zapach projektuje naprawdę wyraźnie. Nigdy nie mam problemów, żeby wyczuć go na swojej dziewczynie. Jednak kiedy sam testowałem dzieło Elleny, również wydawało mi się, że jego aromat tworzy wokół mnie swoistą bańkę. I że każdy, kto w nią wejdzie od razu wyczuje recenzowaną kompozycję. Jej trwałość jest zaś równie dobra. Szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę lekki charakter tych perfum. Mimo niego zapach utrzymuje się na ciele przez dobre 8-9 godzin. Powodów do narzekań brak.
Osobiście uważam, że ogródkowa seria Hermès’a posiada jedne z najładniejszych flakonów, jakie znaleźć można na półkach perfumerii. Uwielbiam ich cieniowanie. Barwa buteleczki należącej do Un Jardin sur le Nil przechodzi zaś od zieleni u spodu po słomiany żółty u szczytu. Tyle, że ta żółć nie wynika wcale z koloru flakonu, który w swojej górnej partii jest po prostu przeźroczysty. Efekty wywołany jest zaś przez barwę znajdującej się w nim cieczy. Bardzo lubię też przypominający mi aptekarską fiolkę kształt butelki tych perfum. Jest ona naprawdę wygodna w użyciu.
Przyznaję, że już przy pierwszym kontakcie Un Jardin sur le Nil zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Kompozycja od początku jest jasna i radosna. Lubię aromat mango i forma w jakiej go tu odnajduję naprawdę mi się podoba. Natomiast dzięki zielonym wątkom perfumy te wydają się wręcz idealne na wiosnę. Do plusów zaliczam też łagodny sposób w jaki zapach ewoluuje na skórze. Zmiany, choć wyraźne, wprowadzane są stopniowo. To pokazuje kunszt Elleny. Natomiast co do uniwersalnego (czytaj uniseksowego) charakteru Un Jardin sur le Nil to wydaje mi się, że mimo wszystko trochę lepiej pasuje on dziewczynie niż chłopakowi. Granica nie jest jednak wyraźna i często ulega zatarciu. I chyba o to właśnie chodziło autorowi.
Un Jardin sur le Nil
Główne nuty: Owoce, Kwiaty.
Autor: Jean-Claude Ellena.
Rok produkcji: 2005.
Moja opinia: Polecam. (6/7)