Agar i Piżmo

View Original

Selection – szukając frajera

Jeśli nie liczyć flankerów to oferta męskich perfum Hugo Boss jest dość ograniczona. Udało mi się jednak znaleźć jeszcze jeden zapach, który do tej pory nie gościł na blogu. A jest nim Selection z 2006 roku. Muszę przyznać, że do niedawna w ogóle nie wiedziałem o istnieniu tej kompozycji. A przecież to już piętnaście lat odkąd zadebiutowała na rynku. Sam zapach promowany był zaś jako ucieleśnienie męskiego stylu Hugo Boss. Stworzony dla mężczyzn eleganckich, pewnych siebie i z sukcesami. Czyli jak większość perfum. Czy Selection posiadają zatem coś, co pozwoliłoby im wybić się na tle konkurencji? Sprawdźmy.

Początek zapachu nie jest taki zły. Mógłbym nawet określić go mianem przyjemnego. Choć banalny, niesie ze sobą spory ładunek świeżości. W głowie kompozycji odnajdziemy bowiem pokaźną ilość cytrusów. Przede wszystkim lekko gorzkawego grejpfruta. Oraz wtórująca mu bergamotkę. Za ich sprawą otwarcie Selection jest rześkie i energetyzujące. Delikatnej słodyczy przydaje mu natomiast nuta mandarynki. Już teraz da się także zauważyć subtelną pikanterię, którą emitują perfumy Hugo Boss. Jest to sprawka różowego pieprzu. Nadaje on początkowi zapachu więcej mocy oraz wprowadza do niego przyprawowe niuanse. Zresztą ten wątek kontynuowany będzie też w sercu Selection. Dodatkowo, wyczułem tu także coś lekko ozonowego.

A skoro już o środkowej fazie kompozycji  mowa. Moim zdaniem ze wszystkich budujących ją nut, najwyraźniej czuć tutaj anyż. Jego chłodny aromat dobrze wpisuje się w klimat recenzowanych perfum. Niestety, w miarę upływu czasu całość zaczyna tracić na jakości. Obok anyżu pojawiają się bowiem syntetyczne nuty drzewne. A konkretnie cedr. Jednak nie pachnie on ani trochę naturalnie. Czuć, że to wytwór laboratoryjny. Jego zadaniem jest zaś nadać Selection męskiego pierwiastka. W czym pomaga mu również obecne w sercu geranium. Także i ono pachnie jednak kurzem z parapetu. Niby lekko ostre i zielone, ale w gruncie rzeczy zleżałe i niemrawe. Co więcej, serce kompozycji nie jest też zbyt długotrwałe. Stosunkowo szybko daje się zdominować nutom bazy. W zasadzie można by to uznać za plus, gdyby nie fakt, że ostatnia faza zapachu jest równie zła. Albo i gorsza. Ocenę pozostawiam już Wam. Ale właściwie co takiego odnajdziemy w końcówce Selection? Przede wszystkim naprawdę sporą dawkę piżma. Nie przybiera tu ono jednak formy, która przypadłaby mi do gustu. Pomijając już syntetyczność, której można się było spodziewać, jest ono wyraźnie słodkie. Albo raczej słodkawe. I do tego mydlane. Choć to ostatnie wrażenie pasuje akurat do świeżego i czystego klimatu kompozycji Boss’a. Skoro jednak mamy do czynienia z perfumami dla mężczyzn, to także i w bazie należało to jakoś zaakcentować. A zrobiono to przy pomocy wetywerii i paczuli. Żadna z nich nie jest jednak dla mnie wyczuwalna jako pojedyncza nuta. Służą raczej za tło. I to też takie niezbyt atrakcyjne.

Skoro recenzowana dziś kompozycja nie zachwyca aromatem to może chociaż nadrabia parametrami użytkowymi? Moim zdaniem niekoniecznie, ale dramatu też nie ma. Zapach projektuje dość umiarkowanie. Nie jest ani zbyt dyskretny ani nad wyraz krzykliwy. Pod tym względem sprawdzi się choćby w biurze. A jak jest z jego trwałością? Wydaje mi się, że całkiem przyzwoicie. Kompozycja utrzymuje się na skórze przez jakieś 6 do 8 godzin. Co dla wody toaletowej uznać możemy za zadowalający wynik.

Nieciekawemu zapachowi towarzyszy równie mało charakterystyczny flakon. Wykonany z przeźroczystego szkła, nie wyróżnia się niczym szczególnym. Na froncie dość wyraźnie odznacza się wypisana czarną czcionką, bezpośrednio na butelce, marka producenta. Pod nią odnajdziemy zaś nazwę perfum. A we wnętrzu szaro-fioletową ciecz. I choć co do zasady lubię minimalistyczne wzory, to flakon Selection jakoś mnie nie przekonuje. Jedynym elementem, który przyciąga moją uwagę jest jego masywna szara zatyczka. To jednak za mało by skusić do zakupu.  

Przy okazji dzisiejszej recenzji przyszło mi do głowy pewne skojarzenie. Selection to perfumy będące jak sprzedawca-naciągacz. Mimo niezłych pozorów, faktycznie nie mają nam nic ciekawego do zaoferowania. Chętnie za to wyciągną pieniądze z naszego portfela. Na szczęście zapach nie jest zbyt drogi. The Scent to dla mnie dużo większy przekręt. Wróćmy jednak do clou dzisiejszej recenzji. Według mnie Selection zwyczajnie nie wytrzymuje próby czasu. To perfumy miałkie i nudne. Po mało charakterystycznym, ale jednak przyjemnym początku zaczynają staczać się po równi pochyłej. Ich baza jest płaska i zupełnie bez wyrazu. I moim zdaniem szkoda nawet czasu na testy.      

Selection
Główne nuty: Cytrusy, Piżmo.
Autor: brak danych.
Rok produkcji: 2006.
Moja opinia: Nie polecam (3/7)