Agar i Piżmo

View Original

Hypnôse Homme – Aby zapomnieć

     Bohater dzisiejszego wpisu - Hypnôse Homme – powstał w 2007 roku a jego twórcą jest Maurice Roucel. Kompozycją tą Francuz powrócił do podjętego dziesięć lat wcześniej w Lalique pour homme tematu orientalnych perfum fougère. Jako że mam słabość do pachnideł utrzymanych w podobnym klimacie, bez wahania zdecydowałem się na testy jedynego (nie licząc flankerów) męskiego zapachu Lancôme. Zrobiłem to zresztą tym chętniej, że kompozycja ta znalazła też uznanie w oczach części krytyków. Co więcej, natrafiłem również na porównania do klasyka Chanel jakim jest Egoïste oraz bardzo lubianego przeze mnie Opium pour Homme od Yves Saint-Laurent. Czy zatem dzieło Roucel’a spełniło pokładane w nim nadzieje? Tego dowiecie się czytając niniejszą recenzję.

      Hypnôse Homme rozpoczyna się świeżym akordem cytrusowym. Został on zbudowany w oparciu o nuty mandarynki i bergamotki. Niestety, już na tym etapie pojawił się pierwszy zgrzyt. Owoce te nie pachną bowiem zbyt naturalnie. Ich aromat jest syntetyczny i mocno plastikowy. Fakt ten dziwi zwłaszcza z tego względu, że pozyskiwanie naturalnych olejków cytrusowych jest procedurą stosunkowo tanią. Przynajmniej jeśli porównać ją do ekstrakcji innych wonnych substancji np. oudu. Obok dwóch wyżej wymienionych składników w głowie Hypnôse Homme występuje również mięta. Wnosi ona to zapachu pewien orzeźwiający powiew, nie jest jednak w stanie zatrzeć negatywnego wrażenia, jakie wywołały sztuczne nuty owocowe. Podobnie zresztą jak kardamon, który zmiękcza kompozycję i dodaje jej zmysłowości.

     Serce recenzowanych dziś perfum ma już zdecydowanie bardziej ziołowy charakter. Dzieję się tak przede wszystkim za sprawą lawendy, która absolutnie dominuje tę część kompozycji. Wprowadza ona także do zapachu pewne akcenty, które mi kojarzą się z białym mydłem w kostce. Niestety, w miarę jak lawendowa nuta przybiera na sile Hypnôse Homme staje się coraz bardziej mdły. Mam wręcz wrażenie, że porośnięte tym zielem pola, przez które próbuje prowadzić nas Roucel, pokryte zostały grubą warstwą kurzu. Zapachu nie ratuje także baza. Stanowiący jej trzon akord ambrowy jest równie syntetyczny jak cała reszta kompozycji. Zdecydowanie brakuje mu głębi. Tej nie nadają również ani sztuczne piżma ani paczula, choć akurat ta ostatnia prezentuje się tu całkiem nieźle. Jest cielesna i zmysłowa, zgrabnie kontynuuje też podjęty przez kardamon wątek. Natomiast piżma posłużyły tu chyba jedynie do utrwalenia kompozycji na skórze, a Roucel’owi nie udało się wydobyć z nich niczego ciekawego. Jest to o tyle zaskakujące, że Francuz słynie przecież własnie z niezwykłego sposobu, w jaki potrafi operować piżmowym aromatem. Świadczyć o tym może choćby kultowy Musc Ravageur,  stworzony w ramach Editions de Parfums Frederic'a Malle.

     Również projekcja Hypnôse Homme nie powala na kolana. W zasadzie zapach najmocniej wyczuwalny jest chyba w swojej środkowej fazie, podczas gdy baza projektuje już naprawdę znikomo. Dla odmiany dzieło Lancôme charakteryzuje się naprawdę dobrą trwałością na poziomie 7-9 godzin. Choć kompozycja ma stężenie wody toaletowej, rezultat ten nie powinien dziwić, biorąc pod uwagę to, jak wielką ilość syntetyków zastosowano do jej produkcji.

     Bardzo dobre wrażenie robi natomiast flakon Hypnôse Homme. Buteleczka w kształcie skręconego prostopadłościanu przypomina mi trochę literę X. Wykonana z przezroczystego szkła i zwieńczona czarną zatyczką prezentuje się naprawdę okazale i intrygująco. Już ze wpisie dotyczącym Infusion d’Homme wspominałem jednak, że ze względu na swoje gabaryty flakon ten jest wyjątkowo niewygodny w użyciu. W tym wypadku względy wizualne zdecydowanie wzięły górę nad tymi użytkowymi.

     Podsumowując dzisiejszą recenzję muszę stwierdzić, że Hypnôse Homme to zapach miałki i płaski. Już od samego początku coś mi w nim nie grało. Jest silnie syntetyczny a do tego brak mu wyrazu. Potencjał był tu zdecydowanie większy, zwłaszcza biorąc pod uwagę osobę twórcy oraz zaplecze techniczne i finansowe jakim dysponuje Lancôme. Wystarczy zresztą spojrzeć na świetną kampanię reklamową z udziałem Clive’a Owen’a. Niemniej, wyszło jak wyszło. Jakiejś wielkiej tragedii też jednak nie ma. No i co by nie mówić, zapach ma zdecydowanie męski charakter. Mimo to - nawiązując do nazwy tych perfum - chciałbym chyba, aby ktoś mnie zahipnotyzował tak, iż mógłbym zapomnieć, że w ogóle testowałem Hypnôse.  

Hypnôse Homme
Główne nuty: Lawenda, Ambra.
Autor: Maurice Roucel.
Rok produkcji: 2007.
Moja opinia: Odradzam. (2/7)