Uwaga, klasyk! – Opium pour Homme
Dziś na blogu pierwszy raz mam okazję recenzować zapach z logo YSL. I od razu padło na klasyk. Opium pour Homme powstał w 1995 roku jako odpowiedz na sukces, który prawie 20 lat wcześniej (1977 rok) odniosła damska wersja tych perfum. Choć kompozycje te dzielą niemal dwie dekady, obie utrzymane są w podobnej stylistyce. Zarówno męska jak i damska wersja Opium cechuje się orientalnym, przyprawowym charakterem, tym samym wkraczając na jeden z moich ulubionych obszarów olfaktorycznej mapy. Zostawmy jednak wariant żeński i skupmy się na tym dedykowanym panom. Z opisu na oficjalnej stronie marki wyłowiłem dwa słowa klucze, które definiować mają ten zapach. Są to: egzotyczny oraz mistyczny. Przekonajmy się zatem jak twórca tych perfum – Jacques Cavalier – rozumie te pojęcia.
Już od pierwszych chwil po aplikacji na skórę Opium pour Hommewydał mi się dziwnie znajomy. Jak się później okazało, kiedy byłem chłopcem mój tata posiadał flakon tych perfum. Inna sprawa, że zapach od samego początku jest bardzo charakterystyczny i natychmiast zapada w pamięć. Uwagę zwraca zwłaszcza brak cytrusów, które tu zastąpione zostały nutą czarnej porzeczki. W efekcie otwarcie Opium pour Homme pozostaje kwaskowe, choć zawiera w sobie także pewną słodycz. Mam wrażenie jakby tuż przed moim nosem ktoś rozgniatał w zaciśniętej pięści drobne, czarne owoce. Zapach jest także silnie wibrujący i musujący. Naprawdę porządnie świdruje w nosie. Po części dzieje się tak również za sprawą anyżu, który nadaje kompozycji bardziej przyprawowego charakteru. Choć nie przepadam za tą przyprawą to muszę przyznać, że jej zestawienie z czarną porzeczką wypada tu naprawdę intrygująco. Już po 2-3 minutach od aplikacji dzieło Cavallier’a zaczyna zaś w pełni rozwijać swój bukiet.
W sercu orientalny charakter Opium pour Homme ujawnia się w całej okazałości. Zapach robi się słodszy i jeszcze bardziej przyprawowy. Pojawiają się też pierwsze korzenne akcenty. Syczuański pieprz dodaje recenzowanym dziś perfumom ostrości i męskiego charakteru. Wyczułem też pewne pikantniejsze i jakby gorące akcenty, które natychmiast nasunęły mi skojarzenie z imbirem. Imbiru w Opium jednak nie ma. Jest za to galangal – roślina o podobnym, choć bardziej gorzkim smaku, również stosowana jako przyprawa. Nie miałem nigdy okazji wąchać galangala, jednak ze znalezionych przeze mnie informacji wynika, że jego aromat zbliżony jest do woni imbiru zmieszanego z czarnym pieprzem. Niewątpliwie oba te wątki odnaleźć można w sercu Opium pour Homme. Wraz z nadejściem bazy kompozycja robi się zaś jeszcze gęstsza i nabiera drzewnego, niemal ambrowego klimatu. Jest to skutek obecności balsamu tolu oraz drewna cedrowego z gór Atlas, którego świdrującą nutę dało się wyczuć już w otwarciu tych perfum. Co do zasady, baza zdominowana została jednak przez wanilię bourbon. Choć słodka i kremowa, w żadnym wypadku nie nazwałbym jej puchatą. W Opium przez cały czas ma ona w sobie coś pikantnego. Bardzo lubię takie nieoczywiste połączenia. I aż szkoda, że ostatnia faza zapachu choć wyrazista, jest dużo bardziej bliskoskórna niż dwa poprzednie etapy.
Jak już wspominałem baza Opium pour Homme jest raczej bliskoskórna, jednak w pozostałych dwóch fazach zapach projektuje naprawdę przyjemnie. Ostrzejsze przyprawowe tony wyraźnie dają otoczeniu znać o jego obecności na naszej skórze. Nawet w bazie, choć znacznie wyciszony, nie pozostaje on anonimowy. Do tego perfumy te posiadają naprawdę dobra trwałość. Na moim ciele utrzymywały się one zawsze przez 8 do 10 godzin.
Podobnie jak flakon Kenzo pour Homme również ten należący do Opium swoim wyglądem przypomina łodygę bambusa. Taki wzór nie może dziwić bowiem Chiny były jedną ze stron słynnych Wojen Opiumowych. To co natomiast bardzo mnie zaskoczyło to tandetne plastikowe wykończenia flakonu. Szczególnie szyjka, na której zamontowany jest atomizer sprawia bardzo niekorzystne wrażenie. Na plus zaliczam natomiast ich przyjemną dla oka granatową barwę.
W moim odczuciu Opium pour Homme to kompozycja o ewidentnym orientalnym charakterze. Choć jest to Orient nieco ułagodzony i dopasowany do wymogów mainstreamu to jednak perfumy te mają w sobie coś zniewalającego i uwodzicielskiego. Powiedziałbym nawet, że narkotycznie uzależniającego. Chciałbym jednak zaznaczyć, że miłośników prawdziwie orientalnych woni odesłałbym raczej do kompozycji Serge’a Lutens'a albo Montale. Niemniej dzieło Cavallier’a zrobiło na mnie naprawdę duże wrażenie i nie mam najmniejszych problemów ze zrozumieniem sukcesu jaki odniosło. Choć zapach ma raczej wieczorowy charakter używanie go w ciągu dnia również nie będzie błędem. Co ciekawe, w moim odczuciu Opium pour Homme nie pozbawione jest także pewnej dozy elegancji.
Opium pour Homme
Główne nuty: Przyprawy, Czarna porzeczka.
Autor: Jacques Cavallier.
Rok produkcji: 1995.
Moja opinia: Gorąco polecam! (7/7)