Yerbamate – zapach, co raz pobudza, raz koi

Mimo, iż prowadzę bloga już prawie osiem lat, to nadal są takie zapachy, o których usłyszałem na początku mojej przygody z perfumami, ale których do tej pory nie miałem okazji poznać. Nawet jeśli bardzo chciałem. A dziś przykład takiego właśnie pachnidła. Zdobycie próbki Yerbamate zajęło mi naprawdę sporo czasu. W końcu jednak recenzja tej kompozycji trafia na Agar i Piżmo. Ale dlaczego tak zależało mi na poznaniu dzieła Lorenzo Villoresi’ego? Głównie ze względu na fakt, iż cieszy się ono olbrzymią renomą w środowisku. Przede wszystkim za sprawą swojego intensywnie zielonego aromatu. Po więcej szczegółów zapraszam jednak do lektury całego tekstu.

Bez wątpienia Yerbamate są perfumami zielonymi. I czuć to od samego początku. W którym sporo aromatycznych ziół. Między innymi mięty. Za sprawą której głowa zapachu sprawia wrażenie przyjemnie chłodnej. Jednocześnie, warto zaznaczyć, że wątek ziołowy jest dość ostry. Wyraźnie odcina się na zielonym tle. Za sprawą szałwii oraz pikantniejszej nuty estragonu nabiera nieco aptecznego wydźwięku. Otwarcie pozostaje jednak czyste i jasne. A w jego rześki klimat wpisuje się też akord cytrusowy. Natomiast zgodnie z tym co przeczytać można na oficjalnej stronie internetowej włoskiej marki, w pierwszej fazie zapachu pojawiają się również ylang-ylang oraz drewno różane. Oba te składniki są dla mnie niewyczuwalne, zapewne przekładają się jednak na złożony charakter opisywanej kompozycji, z którego dość szybko zdajemy sobie sprawę. Podobnie jak i z faktu, że w otwarciu Yerbamate wyraźnie czuć zieloną nutę trawy.

     Choć w przypadku dzieła Lorenzo Villoresi’ego trudno mówić o trójdzielnej budowie, to jednak perfumy te są zauważalnie zmienne. Z czasem ich wytrawnie ziołowy aromat nieco łagodnieje, a na pierwszy plan wysuwa się woń świeżo skoszonego siana. Zaś skojarzenia z wnętrzem stodoły są jak najbardziej uprawnione. Po chwili, do piramidy nut dołącza zaś maté. Cierpki aromat tego południowoamerykańskiego naparu stymuluje nasze zmysły. W połączeniu z zapachem herbaty tworzy duet, który rozbudza w nas chęć do życia. Natomiast o ziołowym charakterze kompozycji przypomina nam lawenda. Z tym, że choć czysta i nieco mydlana, to w Yerbamate przedstawiona jest nieco inaczej niż zazwyczaj. Włoski mistrz skupił się na podkreśleniu jej słodszej i cieplejszej strony. Wydaje mi się także, że to za jej sprawą całość nabiera nieco bardziej pudrowego charakteru. Który silniej uwidacznia się w bazie zapachu. Jej klimat zdecydowanie różni się od tego z otwarcia. Owszem, wątek zielony, zbudowany teraz w oparciu o galbanum i wetywerię, nadal jest dość wyraźny, recenzowane pachnidło staje się jednak spokojniejsze. Czuć w nim żywicznie słodkie i zawiesiste labdanum oraz pewne ziemiste tony będące efektem sięgnięcia po paczulę. Taki finisz może się podobać.

     Zweryfikujmy teraz jak prezentują się parametry użytkowe Yerbamate. Jeśli przyjrzeć się ich projekcji, to moim zdaniem dojść można do wniosku, iż jest ona umiarkowana. Aromat tych perfum nie jest szczególnie intensywny, bez większego problemu daje się jednak wyczuć w obrębie naszej strefy komfortu. Jest taki w sam raz. Z kolei, gdy mowa o trwałości kompozycji, to i tu wskazać mógłbym, że jest ona średnia. W moim wypadku dzieło Villoresi’ego utrzymywało się na skórze przez 6-7 godzin od aplikacji. Przy czym wspomnieć muszę, że pachnidło to ma postać wody toaletowej.

     Przed podsumowaniem pozostało mi jeszcze opisać krótko flakon recenzowanych perfum. A ten niewątpliwie rzuca się w oczy. Choć dzieje się tak przede wszystkim za sprawą zielonej barwy cieczy, która wypełnia jego wnętrze. W tym samym kolorze, choć nieco ciemniejsza, jest też ośmiokątna etykieta zdobiąca front buteleczki. Z tego niewielkiego kawałka papieru wyczytać możemy zarówno nazwę i markę zapachu jak i jego koncentrację. A wszystko to wypisane wyraźną, białą czcionką. Jeśli natomiast chodzi o geometrię, to nie tylko etykieta, ale również podstawa flakonu i wierzch srebrnej zatyczki mają kształt ośmiokąta. Co nadaje całości nieco bardziej interesującego wyglądu.

     Wydaje mi się, że siła Yerbamate tkwi w tym jak zaskakujące są te perfumy. Nie mamy tu bowiem do czynienia z typowym zapachem zielonym. Dzieło Lorenzo Villoresi’ego jest według mnie znacznie bardziej złożone. Wielowymiarowe. Owszem, wątek zielony jest tym przewodnim, jednak końcówka kompozycji jest zdecydowanie zmysłowa. Roślinna świeżość przechodzi w pudrowo-żywiczną słodycz. Dzieje się to jednak niezwykle płynnie i na żadnym etapie nie wywołuje dysonansu. I za to włoskiemu mistrzowi należą się brawa. Jednocześnie, całość jest także na swój sposób odważna. Początkowe uwypuklenie ostrych ziołowych tonów nie każdemu przypadnie bowiem do gustu. Niszowy charakter tych perfum nie podlega według mnie dyskusji. Ciekaw jestem jednak Waszych opinii na temat tej kompozycji. 

Yerbamate
Główne nuty: Mate, Nuty Zielone.
Autor: Lorenzo Villoresi.
Rok produkcji: 2001.
Moja opinia: Polecam. (6/7)