Agar i Piżmo

View Original

(untitled) – zielony kalejdoskop

Obecnie marka Maison Margiela znana jest przede wszystkim z kolekcji Replica. Mało kto kojarzy natomiast inne kompozycje z jej oferty. Takie jak na przykład stworzona w 2010 roku przez Danielę Andrier (untitled). A przecież historycznie są to pierwsze perfumy belgijskiego domu mody. Mnie natomiast najbardziej zainteresowała ich nazwa. A w zasadzie jej brak. Jak bowiem można przeczytać na oficjalnej stronie producenta, nazwa nie jest potrzebna, a zapach powinien mówić sam za siebie. Niemniej jednak, z opisu dowiedzieć się możemy, że mamy tu do czynienia z pachnidłem świeżym i zielonym. Zobaczmy zatem jak prezentuje się ono na skórze.  

Niewątpliwie, (untitled) są perfumami zielonymi. I czuć to już od samego początku. W którym kluczową rolę odgrywa nuta galbanum. Za jego sprawą otwarcie kompozycji jest świeże, cierpkie i soczyste. Wyraźnie roślinne. Jego aromat jest tu naprawdę silny, dlatego jeśli nie jesteście miłośnikami tej zielonej żywicy, to zalecam ostrożną aplikację. Żeby jednak początek zapachu nie był zbyt trudny, Daniela Andrier złagodziła nieco jego wydźwięk. A użyła w tym celu gorzkiej pomarańczy. Mimo, iż gorzka z nazwy, niesie ona ze sobą zauważalny ładunek słodyczy. Co ciekawe, jej połącznie z galbanum dało efekt, który mi kojarzy się nieco z wonią świeżo zerwanych poziomek. W rezultacie, pierwsza faza recenzowanych perfum staje się przystępniejsza, a obcowanie z nią może nawet sprawić pewną przyjemność.

     W miarę upływu czasu dominująca w dziele Maison Margiela zieleń ulega pewnemu rozrzedzeniu. A choć traci na intensywności, to sam zapach nie zmienia swojego klimatu. Niemniej, w jego sercu wyczuć da się słodszy, lekko indolowy, aromat jaśminu. Przez co w naszej wyobraźni pojawić się mogą obrazy zielonych kwiatów. Tuż za nimi podąża zaś bukszpan. Wprowadza on pewne drzewne akcenty, które dość ciekawie przekładają się na to, że skomponowane przez Danielę Andrier perfumy wydają się mieć w sobie coś orzechowego. Wrażenie takie występuje czasem w efekcie użycia wetywerii, jednak tutaj najwyraźniej odtworzone zostało przy użyciu bukszpanu. Co uważam za niezwykle ciekawy zabieg. Gdzieś w tle migocze natomiast kadzidło. Z tym, że akurat ono nie odgrywa w (untitled) znaczniejszej roli. Czego nie można powiedzieć o budującym ostatnią fazę kompozycji piżmie. Za jego sprawą baza jest wyraźnie bardziej zmysłowa od swoich poprzedniczek. Zachowuje jednak charakterystyczną dla całego zapachu transparentność. Staje się natomiast bardziej jedwabista. Subtelna. I to mimo obecności wirginijskiego drewna cedrowego. Przy czym jego pojawienie się jest o tyle istotne, że zapobiega przesunięciu olfaktorycznego spektrum recenzowanych perfum w obszary z napisem pour femme. Całość pozostaje uniwersalna, do końca nie traci także swojego zielonego aromatu.

     To teraz sprawdźmy może jak prezentują się parametry użytkowe (untitled). Na początek projekcja. A ta, jeśli nie liczyć dość intensywnego otwarcia, jest moim zdaniem w normie. Aromat recenzowanych perfum nie jest ani nad wyraz silny, ani nie chowa się tuż przy skórze. Da się go wyczuć w przestrzeni wokół nas. Zaskakująco dobrze wypada natomiast trwałość zapachu. W moim wypadku dochodziła ona do 10-11 godzin od aplikacji. Warto jednak zaznaczyć, że mamy tu do czynienia z pachnidłem o koncentracji wody perfumowanej.

     Na osobną uwagę zasługuje także flakon prezentowanych dziś perfum. Przy czym według mnie nasze spojrzenia najmocniej zwraca jego minimalistyczna, biała etykieta. Pokrywa ona większą część walcowatej, wykonanej z przeźroczystego szkła buteleczki, jednak nie znajdziemy na niej nic poza nazwą zapachu oraz ich marką. Natomiast przez nieosłoniętą część, dostrzec możemy zamkniętą we flakonie soczyście zieloną ciecz. Do tego dodać zaś należy przykryty szklaną zatyczką srebrny atomizer. Zwróćcie również uwagę na fakt, że szyjka buteleczki owinięta jest cienkim białym sznureczkiem. Ten sam element dostrzec można również w opakowaniach pachnideł z serii Replica.   

     Uważam, że (untitled) to całkiem ciekawe perfumy. Daniela Andrier eksploruje w nich różne oblicza zieleni. Od intensywnie soczystej po subtelnie zmysłową. Wszystkie przejścia wykonane są przy tym bardzo zgrabnie, a całość emanuje naturalnością. Do tego zapach jest jasny i transparentny. Powiedziałbym nawet, że promienisty. Tyle, że światło, którym się mieni przybiera odcienie zieleni. Na jednym z zagranicznych blogów natrafiłem nawet na stwierdzenie, że dzieło Maison Margiela mogłoby z powodzeniem stanowić część należącej do Prady kolekcji Les Infusions. Przecież Infusion de Galbanum jeszcze w niej nie ma. To całkiem trafne spostrzeżenie, dobrze oddające styl, w jakim wykonane są recenzowane perfumy. Choć moim zdaniem (untitled) brakuje nieco elegancji. I wyrafinowania. To jednak nadal bardzo ciekawy dodatek do rodziny zapachów zielonych i warto zapoznać się z jego aromatem.     

(untitled)
Główna nuta: Nuty Zielone.
Autor: Daniela Andrier.
Rok produkcji: 2010.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)