10 Roam – dym nad dżunglą
Dziś na bloga powraca nowojorski Odin. A wraz z nim kompozycja zatytułowana 10 Roam (ang. szwendać się, wałęsać). Perfumy te wchodzą w skład tak zwanej czarnej linii i jak już część z Was zdołała się domyślić stanowią jej dziesiąty element. Sam zapach zbudowany jest natomiast w oparciu o grę czerni z bielą. Taki motyw nie jest nowością w perfumerii a na Agar i Piżmo pojawił się choćby za sprawą świetnego 04. Musc Maori od Parfumerie Générale. Co ciekawe, tam również mieliśmy do czynienia z numerowaniem kompozycji. Wróćmy jednak do bohatera dzisiejszego wpisu. W jaki sposób Jean-Claude Delville - twórca Roam – przedstawił w nim wspomniany kontrast? I czy zapowiedziane na oficjalnej stronie Odin wyobrażenie wilgotnego lasu tropikalnego naprawdę znajduje tu swoje odzwierciedlenie? Najlepiej przekonajcie się sami.
Recenzowany dziś zapach posiada słodkie, niezwykle oryginalne otwarcie. Wszechobecny szafran niemal poraża swoją słodyczą. Jego woń jest intensywna i jednocześnie ma w sobie coś jakby likierowego. Co ważne, nie powoduje jednak przesytu. Niewątpliwie przykuwa za to uwagę. Przenosi nas także w bardziej orientalny klimat. Aby jednak nie było zbyt słodko Jean-Claude Delville zbalansował swoją kompozycję aromatem liścia pieprzu. Dzięki niemu Roam nie przechyla się zanadto w kobiecą stronę, nie popada też w klimaty gourmand. Choć perfumy te pozostają w okowach słodyczy to jednak są w pełni noszalne i posiadają też wyraźny męski pierwiastek. Co ciekawe, dopiero podczas trzeciego testu zauważyłem, ze mają w sobie również coś zimnego. I faktycznie, nawet oficjalna strona marki wspomina o chłodzie piasku. Efekt ten silniej uwidacznia się jednak na bloterze niż na mojej skórze.
W miarę rozwoju zapachu zanurzamy się jednak głębiej we wspomniany tropikalny las deszczowy. W jego sercu kwitną zaś kwiaty. Będziecie jednak zaskoczeni tymi, które do budowy środkowej fazy kompozycji wybrał Delville. Odnajdziemy tu bowiem kwiat imbiru oraz kwiat kakaowca. Nie wiem tylko czy odnajdziemy jest właściwym słowem, bo ja nie specjalnie je tu wyczuwam. Niewątpliwie 10 Roam ma w sobie jednak coś korzennego. I herbacianego. Możecie się ze mną nie zgadzać, ale ja w sercu tych perfum naprawdę wyczuwam gorzki aromat czarnej herbaty. Jednocześnie zapach jest ciepły i na swój sposób otulający. Za takie wrażenie odpowiedzialne może być natomiast występujące tu mleko kokosowe. Tak, kompozycja Odin bez wątpienia ma w sobie coś mleczno-kremowego. No i jest to też jeden z białych elementów tych perfum. W bazie na pierwszy plan wychodzi zaś poszukiwane przeze mnie od samego początku kadzidło. W tym miejscu przypomnę tylko, że jestem bardzo dużym miłośnikiem tego składnika. Jednak w Roam jego dym nie jest ani trochę biały. Wręcz przeciwnie, kadzidło jest tu maksymalnie ciemne i drzewne. Czy dzieje się tak w skutek obecności drewna hebanowego w bazie kompozycji? Tego nie wiem, ale efekt jest naprawdę wart uwagi. Końcówka Roam jest ciemna i gorąca. Robi wrażenie.
Parę słów o walorach użytkowych perfum Odin. Podobnie jak cała kompozycja, również i one stoją na wysokim poziomie. Projekcja tych perfum jest naprawdę dobra. Roam jest wyczuwalny już z odległości 2-3 kroków. Jednak jego natura nie jest ekspansywna. Nie dominuje otoczenia ani nie przytłacza swoim aromatem. Jeśli zaś chodzi o trwałość, to i ona może robić wrażenie. Na moim ciele kompozycja Jean-Claude’a Delville’a, mająca postać wody perfumowanej, utrzymywała się zawsze przez około 13-14 godzin. A więc ponad pół doby. A na ubraniach jeszcze dłużej. Czego chcieć więcej?
Jak już wspomniałem we wstępie, Roam należy to tak zwanej czarnej linii perfum Odin. Wszystkie zapachy wchodzące w skład tej serii posiadają zaś identyczny wzór flakonów. Są to małe, sześcienne bryły wykonane z przeźroczystego szkła. Wieńczy je zaś masywna, okrągła zatyczka w czarnym kolorze. Wzór jest prosty i minimalistyczny. Uwagę zwraca także brak etykiety. W prawym dolnym rogu buteleczki wypisano jedynie producenta tych perfum oraz… ich numer! Nie ma więc nazwy kompozycji. Tę zidentyfikować trzeba więc po wspomnianym numerku. Intrygujący zabieg.
10 Roam to perfumy bardzo w moim klimacie. Po średnio udanej przygodzie z Vert Reseda nie spodziewałem się takich olfaktorycznych wrażeń. Tymczasem te perfumy naprawdę mnie zachwyciły. W zasadzie moje odczucia z testów Roam można streścić w trzech słowach: wow, wow, wow. Zapach posiada dokładnie tyle słodyczy, ile lubię. Do tego mocna, drzewno-dymna końcówka nadaje całości charakteru. Z tych perfum bije jakaś niezwykła siła. Jakby ich twórcy naprawdę udało się zamknąć w nich niewielką cześć amazońskiej dżungli. Jest tu ciepło, zmysłowość i egzotyka. A przy tym jak już wspomniałem kompozycja jest w stu procentach noszalna. To nie żaden dziwny, niszowy eksperyment. Z przyjemnością przyznaje więc Roam najwyższą ocenę.
10 Roam
Główne nuty: Przyprawy, Nuty Drzewne.
Autor: Jean-Claude Delville.
Rok produkcji: 2013.
Moja opinia: Gorąco polecam! (7/7)