04. Musc Maori – nowozelandzki uwodziciel
Nie wiem czemu, ale kakao zawsze wydawało mi się trudną nutą. A do tego raczej kobiecą. Zdaje sobie oczywiście sprawę z istnienia tak popularnych zapachów jak A*Men czy L’Instant de Guerlain pour homme, ale jakoś nigdy nie było mi z nimi po drodze. Niemniej, mam nadzieję, że i one pojawią się wkrótce na Agar i Piżmo. Dziś natomiast mam przyjemność zaprezentować kompozycję nieco bardziej niszową. Przynajmniej jeśli chodzi o markę, bo co do charakteru 04. Musc Maori zdanie musicie wyrobić sobie sami. Recenzowane dziś perfumy powstały w 2005 roku a ich autorem jest Pierre Guillaume – założyciel i naczelny nos Parfumerie Générale. Zgodnie z założeniami Francuza zapach ten odzwierciadlać ma harmonię między czernią a bielą, będąc jednocześnie frywolnie zmysłowym. Przekonajmy się zatem czy naprawdę tak jest.
Musc Maori rozpoczyna się intensywnym aromatem kakao. Ciemnym i gęstym. Pachnie trochę tak jakby ktoś właśnie rozłupał świeżo zerwane z drzewa owoce kakaowca. Albo otworzył puszkę z tym specyfikiem. Ta druga opcja jest może nawet bardziej bliska prawdy bowiem perfumy te mają w sobie także coś pudrowego. Z początku jest w nich również trochę goryczy. Jej przyczyna jest obecność w piramidzie nut bergamotki. Rozjaśnia ona głowę zapachu i dodaje mu lekkości. W tle da się też wyczuć delikatny aromat pomarańczowej skórki. Od razu uprzedzam jednak, że 04. Musc Maori to co do zasady kompozycja zdecydowanie słodka. Typowy zapach z rodziny gourmand. Nie jest jednak tak, że od wspomnianej słodyczy bolą zęby. Pierre Guillaume bardzo zręcznie pokierował swoim dziełem, tak iż mimo kulinarnego charakteru jest ono w stu procentach noszalne, do tego lekkie i nieinwazyjne.
Zapachom z kakao w składzie często towarzyszy także szczypta kawy, o czym mogliście się przekonać choćby czytając recenzje Santal Majuscule. Podobnie jest w przypadku bohatera dzisiejszej recenzji. W jego sercu pojawia się niezbyt silny, aczkolwiek zauważalny aromat palonej kawy. Do tego dochodzą zaś cieplejsze nuty przyprawowe i drzewne. Przede wszystkim mamy więc jedwabistą wanilię. Pod jej wpływem kompozycja przybiera bardziej mleczny charakter i upodabnia się do czekoladowego shake’a. I muszę przyznać, że to przejście naprawdę mi się podoba. Nie jest przy tym gwałtowne, każda zmiana wprowadzana jest stopniowo. Nic nie dzieje się bez zapowiedzi. Być może o to właśnie chodziło Pierre'owi Guillaume, gdy mówił o panującej w tym zapachu harmonii. Wanilii towarzyszą zaś miękkie nuty drewna cumaru, pochodzącego z drzewa zwanego tonkowcem pospolitym. Obecność w składzie samego bobu tonka również nie może więc dziwić. Szczególnie, że składnik ten doskonale wręcz wpisuje się w charakter tych perfum. Baza Musc Maori również jest lekka. A do tego bardzo zmysłowa. Zbudowana została na szlachetnym białym piżmie i ambrze. Od razu muszę też zaznaczyć, że w tej kompozycji piżmo jest naprawdę mało piżmowe. Jest jasne i delikatne, zupełnie brak mu za to agresji i zwierzęcej drapieżności. Nacechowane jest natomiast seksem. I pod tym względem 04. silnie kojarzy mi się z Joop! Homme.
Recenzowane perfumy zaskoczyły mnie swoją silną projekcją. Biorąc pod uwagę ich zmysłowy charakter spodziewałem się czegoś znacznie bardziej bliskoskórnego. Tym czasem 04. Musc Maori praktycznie przez cały czas daje nam znać o swojej obecności. Do tego czas ten wcale nie jest krótki. Kakaowy obłoczek tych perfum towarzyszył mi zawsze przez około 9-11 godzin. Tak dobra trwałość nie może jednak zaskakiwać, bowiem kompozycja ta posiada stężenie wody perfumowanej.
W przypadku flakonów perfum marki Parfumerie Générale dawniej uwagę zwracała jedna rzecz. Mianowicie na żadnym z nich nie można było nazwy zapachów, które zostały w nich zamknięte. Jedynie cyfry. Musc Maori otrzymał zaś numer 04. Obecnie jednak również i nazwa kompozycji jest wypisana na etykiecie. Pod innymi względami buteleczka bohatera dzisiejszego wpisu nie różni się od pozostałych w ofercie PG. Wykonana jest z przezroczystego szkła i sprawia wrażanie bardzo solidnej. Jej kształt jest może odrobinę toporny, ale nie zaburza to bardzo dobrego odbioru całości. Również jasna barwa zawartej w niej cieczy jakoś przewrotnie pasuje do charakteru kompozycji.
W 04. Musc Maori Pierre Guillaume serwuje nam płynne przejście od czerni do bieli. Od gorzkiej czekolady do mlecznego koktajlu. Do tego robi to z niezwykłą gracją. Rozwój tych perfum jest powolny i liniowy, ale zauważalny. Przyznam, że chciałbym poznać więcej takich kompozycji. Ten zapach jest po prostu piękny. Do tego od początku do końca kakaowy. Nigdy nie gubi swojego motywu przewodniego. Jego ogromną zaletą jest również to, iż tak samo dobrze jak mężczyznom będzie pasował kobietom. W moim odczuciu Musc Maori to klasyczny uniseks. I z tego też względu do jego testów zachęcam także czytelniczki Agar i Piżmo (o ile istnieją).
04. Musc Maori
Główne nuty: Kakao, Piżmo.
Autor: Pierre Guillaume.
Rok produkcji: 2005.
Moja opinia: po namyśle - Gorąco polecam! (7/7)