Vert Reseda – łąka, kwiaty, zieleń, słońce
Po sukcesie na rynku odzieżowym nowojorski Odin postanowił zaistnieć także w świecie perfum. Jako że Paul Birardi i Eddy Chai nie boją się wyzwań, w 2009 roku światło dzienne ujrzała ich pierwsza olfaktoryczna kolekcja – Black Line. Na fali sukcesu tworzących ją zapachów (między innymi 10. Roam) 5 lat później amerykanie zdecydowali się przedstawić swoim fanom drugą, tym razem mniejszą linię. W skład White Line wchodzą bowiem zaledwie trzy pachnidła. Jednym z nich jest zaś bohater dzisiejszego wpisu – Vert Reseda. W założeniu cała Biała Linia posiadać miała silniejszy przechył w damską stronę niż jej ciemna poprzedniczka. Jednocześnie tworzące ją perfumy miały być proste i nowoczesne, ale nie pozbawione głębi. Ich centrum stanowić zaś miały nuty kwiatowe. Sprawdźmy zatem czy Vert Reseda faktycznie wpisuję się w powyższą konwencję. I czy to wciąż perfumy, które pasować będą mężczyźnie.
Otwarcie niemal natychmiast przykuwa uwagę. Jest cierpkie i przesycone galbanum. Wyraźnie wyczuwam tu tę charakterystyczną - kojarzącą mi się z młodym groszkiem - nutę. To ono nadaje Vert Reseda zielonego tonu, który wyczuwalny będzie niemal przez cały czas trwania zapachu na skórze. Jednak za świeży charakter głowy recenzowanych dziś perfum odpowiedzialna jest także tytułowa rezeda. Dla niewtajemniczonych dodam, że jest to rodzaj krzewinki z rodziny rezedowatych występujący na terenie Afryki, Azji i Europy. Kilka gatunków rezedy spotkać można także w Polsce. Połączenie jej aromatu z wonią galbanum sprawia, że odbieram Vert Reseda jako kompozycję jasną i soczystą. Ociekającą zieloną żywica. To wrażenie dodatkowo podkreślone zostało jeszcze za pomocą migoczącego gdzieś w tle liścia czarnej porzeczki. Na tym etapie nie zauważam za to bynajmniej niczego, co mogłoby wskazywać na bardziej damski charakter zapachu.
Wraz z nadejściem fazy serca stworzone przez Jean-Claude’a Delville’a perfumy ulegają znaczącemu przeobrażeniu. Pojawiają się bowiem zapowiadane kwiaty. Przede wszystkim piwonia. Jej aromat jest tutaj naprawdę łatwy do zidentyfikowania. Za jej sprawą Vert Reseda zmienia zabarwienie z zielonego na bladoróżowe. Podkreśla ona także kobiecą stronę kompozycji. Pomaga jej w tym gardenia. Jej słodka, białokwiatowa woń przydaje perfumom zarówno słodyczy jak i ciężaru. Jednocześnie ociepla ona zapach i wprowadza do niego pewne słoneczne akcenty. Na tym etapie aromat Vert Reseda bardzo silnie kojarzy mi się z usłaną kwiatami łąką. Ta kwiatowa słodycz serca przybiera momentami wręcz nektarową formę. Ten ciepły i bardziej zmysłowy wątek podtrzymany został za pomocą pojawiającego się w końcówce drewna sandałowego. Jest ono jednak raczej dodatkiem do kompozycji Delville’a niż jej istotnym elementem. Podobnie jak obecne w spisie nut kadzidło, którego ja praktycznie tu nie wyczuwam. Zaskoczył mnie także fakt, że w jednej z rozmów na temat recenzowanych dziś perfum ktoś określił Vert Reseda jako zapach drzewny z kwiatowymi elementami. Moje spostrzeżenia są zgoła odmienne. Co natomiast ważne to to, że aż do późnych nut bazy prezentowany dziś zapach zachowuje sporą część swojej początkowej świeżości.
Opisując Vert Reseda wspomnieć wypada także o walorach użytkowych tych perfum. A tu jest naprawdę dobrze. Stworzony przez Delville’a zapach projektuje całkiem wyraźnie. Zarówno jego ostrzejsza, zielona jak i słodsza, kwiatowa część pozostają łatwe do zauważenia przez otoczenie. Do tego dochodzi jeszcze bardzo dobra trwałość kompozycji. Podczas przeprowadzanych przeze mnie testów zazwyczaj znikała ona ze skóry dopiero po upływie 9-10 godzin. W tym miejscu warto dodać, że Vert Reseda występuje w postaci wody toaletowej.
Czas na flakon. I tu jest problem. O ile bowiem lubię minimalistyczne wzory to jednak ten należący do wszystkich zapachów z kolekcji White Line wydaje mi się porostu zbyt ubogi. Jego damski charakter też jest tu raczej ewidentny. Cała buteleczka Vert Reseda pokryta jest bowiem białą farbą. Przez to ma w sobie coś delikatnego. Również wypisana szarymi literami nazwa perfum nie przykuwa uwagi, ale raczej dyskretnie komponuje się z całością. Także i kolisty kształt zatyczki oraz zaokrąglone brzegi tworzącego podstawę flakonu sześcianu sprawiają, że postrzegam tę buteleczkę jako zdecydowanie w damskim stylu. Na osobną uwagę zasługuje za to zdobiąca kartonik grafika. Ta plecionka paneli wygląda bowiem naprawdę świetnie!
Podsumowując, Vert Reseda to całkiem ciekawe perfumy zielono-kwiatowe. Ich przechył w damską stronę jest jednak zauważalny. Niemniej, przed całkowitym popadnięciem w rejony zastrzeżone dla kobiecych pachnideł ratuje je ostra zielona nuta z otwarcia. Sam jasnozielony początek przypomina zresztą trochę Tokyo Bloom od The Different Company. Potem jest już jednak znacznie bardziej słodko i pudrowo. Momentami także trochę nudno. Jeśli szukacie naprawdę dobrych kwiatowych perfum dla mężczyzn, odsyłam do Kenzo – Power. Jeśli zaś miałbym sięgnąć po Vert Reseda to zdecydowanie zrobiłbym to wiosną. Kompozycja jest radosna i przesycona ciepłym aromatem kwitnących kwiatów. I choć może się podobać, ostatecznie to jednak nie moja bajka.
Vert Reseda
Główne nuty: Galbanum, Kwiaty.
Autor: Jean-Clade Delville.
Rok produkcji: 2014.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)