Agar i Piżmo

View Original

Trochę Orientu

Orient od zawsze fascynował Europejczyków. I nie można się temu dziwić. Zaś jednym z elementów, które niewątpliwie przyczyniły się do jego rozsławienia jest bogactwo aromatów, jakie można tam odnaleźć. Bliskowschodnie bazary przepełnione są zapachem przypraw i wonnych kadzideł. Jest zatem zupełnie naturalne, że i najwięksi zachodni perfumiarze chętnie czerpią z tej inspiracji. A choć perfum orientalnych jest całe mnóstwo, to na wyróżnienie zasługują w szczególności:

1. Serge Lutens – Ambre Sultan

     Poszukiwania kompozycji w orientalnym klimacie warto zacząć od perfumerii niszowej. A w szczególności marki Serge Lutens. Jej założyciel posiada zresztą dom w Marakeszu. A inspiracje kulturą Maghrebu da się wyczuć w oferowanych przez niego pachnidłach. Tak więc Ambre Sultan to perfumy ze wszech miar arabskie. Bogate i aromatyczne. Niech nikt nie da się przy tym zwieść ich wytrawnemu, zbudowanemu między innymi w oparciu o bardzo wyraźną nutę liścia laurowego, początkowi. Gdy już przeminie przyprawowe otwarcie, dzieło Lutens’a zaczyna powoli odsłaniać przed użytkownikiem swój złożony charakter. Słodsze i cieplejsze aromaty wanilii i drewna sandałowego łączą się w nim z ostrzejszymi woniami paczuli i egzotycznych żywic. Taka mieszanka potrafi naprawdę nieźle rozgrzać. Do tego kompozycja posiada także sporą moc i bardzo dobrą trwałość. Na ubraniach czuć ją nawet przez kilka dni. Nie może zatem dziwić, że wśród miłośników niszowych perfum Ambre Sultan cieszy się statusem pachnidła kultowego. To Orient i Serge Lutens w najlepszym wydaniu.

2.      Yves Saint Laurent – Opium Pour Homme

     Marki Yves Saint Laurent nikomu przedstawiać nie trzeba. Obecnie to jeden z największych francuskich domów mody, mający w swojej ofercie także perfumy. W tym orientalne. Jeśli zaś chodzi o ofertę dla panów, to niewątpliwie warto poświęcić chwilę uwagi Opium Pour Homme. Kompozycja ta powstała w 1995 roku jako odpowiedź na sukces o osiemnaście lat starszej, damskiej wersji Opium. I myślę, że pod wieloma względami dorównała oryginałowi. Dzieło Jacques’a Cavallier’a to dla wielu perfumy uwodzicielskie i zniewalające. Posiadają niezwykle charakterystyczne, naznaczone nutą czarnej porzeczki otwarcie. Po którym na scenę wkraczają przyprawy takie jak syczuański pieprz i wanilia. Oraz, zbliżony swoim aromatem do imbiru, galangal. Nie mogło też zabraknąć wątku drzewnego, który do Opium Pour Homme wprowadzony został za sprawą drewna cedrowego i balsamu tolu. Całość jest więc nie tylko orientalna, ale też ma w sobie coś nieoczywistego. I narkotycznie uzależniającego.

3. Calvin Klein – Obsession for Men

     Choć dziś marka Calvin Klein raczej nie kojarzy się z luksusowymi perfumami, to w latach osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych XX wieku święciła spore tryumfy. Do czego bez wątpienia przyczyniły się takie zapachy jak Obsession for Men z 1986 roku. Przy czym, podobnie jak w przypadku Opium Pour Homme, była to odpowiedź na sukces kompozycji dedykowanej paniom. A więc datowanej na rok 1985 Obsession. W wypadku męskiej wersji, początek jest jednak trochę mniej cynamonowy. Choć obecność tej przyprawy nadal jest znacząca. Więcej za to słodkiej mandarynki. Po których na scenę wkraczają jeszcze między innymi lawenda i bergamotka. Natomiast w miarę jak mijają kolejne minuty, coraz silniej do głosu dochodzić zaczyna wątek kwiatowy. Zbudowany w oparciu o jaśmin i goździk. Natomiast przyprawowa strona zapachu podbudowana została korzenną wonią gałki muszkatołowej. Dzięki niej serce Obession for Men nabiera drapieżności. Im bliżej bazy, tym więcej mocy dostaje natomiast wątek ambrowy. Przy czym nut drzewno-żywicznych jest w dziele Calvin’a Klein’a całkiem sporo. Obok ciepłej i otulającej ambry pojawia się miękkie i kremowe drewno sandałowe. Wtórują im zaś wytrawniejsze aromaty paczuli i wetywerii. Końcówka jest wyraźnie zmysłowa, na co nie bez wpływu pozostaje również pojawiające się na tym etapie piżmo. Całość jest więc zarówno bogata i złożona, jak i męska oraz seksowna. Dziś trudno już o podobne perfumy.

4. Amouage – Interlude Man

     Nie da się mówić o perfumach orientalnych nie wspominając o Amouage. Omańska marka od 1983 roku tworzy najwyżej jakości zapachy między innymi na sułtański dwór. Do jej światowego sukcesu walnie przyczyniło się zaś zatrudnienie Chistopher’a Chong’a w roli dyrektora kreatywnego. To za jego kadencji portfolio Amouage poszerzyło się o przynajmniej kilka naprawdę niezwykłych pachnideł, wśród których znalazło się też Interlude Man. A więc kompozycja inspirowaną chaosem i nieładem. I rzeczywiście, pierwsza faza tych perfum sprawia wrażenie lekko niepoukładanej. Za sprawą oregano i czarnego pieprzu od razu zaznacza jednak swój bliskowschodni charakter. Całość bardzo szybko nabiera jednak spójności. Dzięki której w pełnej krasie objawić się może wątek drzewny. Zbudowany między innymi w oparciu o słodką ambrę i labdanum. A także drewno sandałowe. Które to nuty wzbogacono jeszcze szlachetnymi aromatami oudu i opoponaksu. Żywice odgrywają więc w Interlude Man naprawdę istotną rolę. Całość dopełniona zaś została kadzidłem. Gęstym i dymnym. Gdy pojawia się na scenie nikt nie może mieć wątpliwości co do arabskiego stylu skomponowanych przez Pierre’a Negrin’a perfum. Całość jest zarazem wyrafinowana i męska. A do tego świetnie zbalansowana. To bardzo mocny punkt w ofercie Amouage.   

5. L’Artisan Parfumeur – Dzongkha

L’Artisan Parfumeur to marka uważana za prekursora tak zwanej perfumerii niszowej. A więc tej gałęzi, która ma na celu przywrócenie artystycznego charakteru wonnych pachnideł. Pod tym względem różni się więc od nastawionego przede wszystkim komercyjnie mainstreamu. Sama historia L’Artisan Parfumeur również jest ciekawa. Wiąże się bowiem z pewną anegdotą. Otóż pewnego razu Jean-François Laporte, z wykształcenia chemik został przez swojego przyjaciela poproszony o skomponowanie perfum o aromacie banana, które pasowałyby do kostiumu, jaki zamierzał ubrać na bal przebierańców. Bana Banana okazały się sporym sukcesem a Laporte na stałe zajął się komponowaniem zapachów. A ponieważ stworzona przez niego marka cechuje się nie tylko artystycznym podejściem do tworzenia wonnych kompozycji, ale i dużą swobodą, którą oferuje zatrudnianym perfumiarzom, to nie może dziwić, że w jej ofercie znajduje się kilka naprawdę ciekawych pachnideł orientalnych. W tym Dzongkha. Przy czym podobieństwo do polskiego słowa dżonka jest tu całkowicie przypadkowe. Nazwa pochodzi bowiem od urzędowego języka Bhutanu. Sam zapach odwołuje się natomiast do mistycyzmu Himalajów. Z początku obraz jest jednak nieco inny. Perfumy otwierają się bowiem aromatem górskiej łąki. Zbudowanym w oparciu o nuty kardamonu i piwonii. Którym towarzyszy nieco bardziej egzotyczne liczi. Z czasem całość nabiera zaś bardziej przyprawowego charakteru. A swoją obecność zaznaczają między innymi wanilia, gałka muszkatołowa i goździki. Końcówka Dzongkha jest natomiast słodsza, ale i wyraźnie drzewna. W czym istotnie pomagają takie składniki jak wetyweria, drewno cedrowe czy biała herbata. Do nich dodać zaś należy jeszcze nutę skóry. W efekcie Bertrandowi Duchafour’owi, autorowi tej kompozycji, udało się stworzyć zapach zarazem różnorodny, jak i niezwykle tajemniczy. A do tego naprawdę piękny. Czyli trochę jak sam Bhutan.