Terroni – w cieniu wulkanu
Dziś po raz drugi zapraszam Was do magicznego ogrodu. Ogrodu, który w ramach marki Orto Parisi stworzył Alessandro Gualtieri. I tak, w przypadku naszego dzisiejszego bohatera przenosimy się pod Wezuwiusz. To właśnie rozwijająca się w jego cieniu przyroda zainspirowała włoskiego perfumiarza do stworzenia Terroni. Co ciekawe, sama nazwa to pogardliwe miano, którym mieszkańcy Północnych Włoch określają tych z Południa. Coś jakby wieśniak. Sama kompozycja wiejska jednak na pewno nie jest. Opisuje się ją natomiast jako intensywnie ziemistą. A w mojej wyobraźni maluje się obraz spękanych od słońca gleb Kampanii. Przekonajmy się jednak jak jest w rzeczywistości.
Recenzowany dziś zapach od początku jest wyraźnie dymny. A przy tym zauważalnie słodki. Przy czym to drugie wrażenie spowodowane jest najpewniej obecnością przypraw w głowie Terroni. I choć Alessandro Gualtieri nie ujawnia spisu nut tworzonych przez siebie perfum, to wydaje mi się, że na pewno pojawia się tu pieprz. Tak czarny, jak i różowy. A do tego szafran. Stąd słodycz, ale i pewna mineralność, którą tu wyczuwam, a która z czasem przerodzi się w coś bardziej ziemistego. Dodatkowo, czuję też pewne subtelne owocowe niuanse. Jakby czerwone jagody? A to wszystko spowite jest kłębami dymu. Nie można bowiem mieć wątpliwości, że jednym z najważniejszych składników Terroni jest kadzidło frankońskie. Jego suchy i wytrawny aromat bije w nozdrza już od pierwszych sekund po aplikacji dzieła Orto Parisi na skórę. Czuć go będziemy już do samego końca. Choć z czasem dym nieco się rozprasza, odsłaniając przed nami nowy krajobraz.
Kolejnym ważnym elementem układanki o nazwie Terroni jest akord ziemisty. Przy czym nie mamy tu do czynienia z aromatem mokrej gleby, ale gruntem do cna spalonym przez słońce. W efekcie recenzowane perfumy sprawiają wrażenie jakby pylistych. Sądzę, że jest to skutek połączenia wspomnianego już kadzidła z paczulą. Przed moimi oczami maluje się zaś obraz spowitego wulkanicznym pyłem lasu. Po erupcji spłynęła tędy rzeka lawy, pozostawiając po sobie gołą ziemię. Wszystko wokół jest szare. Gdzieniegdzie sterczą jedynie osmolone kikuty drzew. I właśnie wątek drzewny jest trzecią istotną składową stworzonego przez Alessandro Gualtieri’ego pachnidła. Nie wiem z jakich nut został skomponowany, podejrzewam jednak obecność oudu. Jego ciemny, zawiesisty aromat snuje się gdzieś w tle. Prawdopodobnie towarzyszy mu zaś wetyweria. Jej delikatnie orzechowa gorycz wpisuje się w wulkaniczny klimat recenzowanego zapachu. Ale jest tu coś jeszcze. Coś smolasto-gumowego. Nie mogę wykluczyć, że w bazie Terroni pojawia się brzoza, drewno gwajakowe lub labdanum. A może wszystkie trzy? Naprawdę trudno stwierdzić. Nie mam jednak wątpliwości, że podobnie jak cała kompozycja, także jej końcówka jest ciężka i dymna. Choć nieco syntetyczna.
Wypada również poświęcić kilka słów parametrom użytkowym Terroni. Wypada, ponieważ prezentują się one naprawdę okazale. Jeśli chodzi o projekcję, to opisywany zapach jest zdecydowanie intensywny. Przez pierwsze 4-5 godzin czuję go na sobie wyjątkowo wyraźnie. A z czasem słabnie tylko nieznacznie. Pod tym względem nie ustępuje więc mocarzom od Montale. Do tego trwałość kompozycji również jest imponująca. A wynosi 11-12 godzin. Przynajmniej w moim wypadku. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że mamy tu do czynienia z ekstraktem perfum.
A jak prezentuję się flakon opisywanego pachnidła? Nie jest on może aż tak wyrazisty jak sam zapach, ale i tak może przyciągać spojrzenia. Głównie za sprawą, widocznej przez przeźroczyste szkło, zamkniętej w nim czerwonej cieczy. Barwa ta jest rzadko spotykana w przypadku perfum, stąd od razu zwraca uwagę. Podobnie jak i dość minimalistyczny design buteleczki. Na niewielkiej etykiecie koloru wyblakłego papieru widnieje jedynie nazwa kompozycji. Całość uzupełniona została zaś przez czarną, cylindryczną zatyczkę.
Uważam, że Terroni to perfumy, które bardzo dobrze oddają wrażenia, jakie posłużyły za ich inspirację. Wystarczą zamknięte oczy i odrobina wyobraźni a przenosimy się wprost na wypalone po erupcji zbocze wulkanu. Brakuje jedynie aromatu siarki. Ale i tak kompozycja jest mroczna i popielista. A jej otwarcie może zwalić z nóg. Aromatyczna mieszanka suchych nut drzewnych i ziemistych kojarzy się ze zwęglonymi zgliszczami. Jednak obecna w głowie słodycz sprawia, że nie uciekamy w popłochu. Dajemy się za to wciągnąć w stworzoną przez Gualtieri’ego olfaktoryczną wizję Wezuwiusza. W której to wizji stajemy na wprost destrukcyjnej siły żywiołu. I szybko uświadamiamy sobie swoją małość. Terroni ma bowiem w sobie coś przytłaczającego. I nie mówię tego w negatywnym znaczeniu. Ponadto, rozumiem też skąd porównania do takich perfum jak Amouage – Interlude Man czy Black Afgano od Nasomatto. Kompozycje te mają wspólne DNA. Zachęcam jednak, żeby samemu się o tym przekonać.
Terroni
Główne nuty: Kadzidło, Nuty Drzewne.
Autor: Alessandro Gualtieri.
Rok produkcji: 2017.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)