Black Afgano – w palarni opium

Dziś na blogu jedne z tych perfum, które mimo niszowego rodowodu zdołały przebić się do świadomości szerszego grona odbiorców. A mowa o Black Afgano. To zresztą dzięki tej kompozycji w ogóle usłyszałem o Alessandro Gualtieri’m i Nasomatto. Część z Was może się jednak zastanawiać czemu recenzowany dziś zapach zawdzięcza rozgłos, jaki towarzyszy mu od czasu premiery. Odpowiedź jest tyleż prosta, co zaskakująca. Black Afgano to bowiem perfumy, które swoim aromatem imitować mają najlepszej jakości haszysz. Założenie kontrowersyjne i intrygujące zarazem. Nie traćmy jednak czasu i przekonajmy się jak w rzeczywistości pachnie to najsłynniejsze z dzieł Gualtieri’ego.  

Black Afgano.jpeg

Dość zaskakująco, otwarcie Black Afgano wydało mi się raczej chłodne. Od razu zdałem sobie również sprawę z obecności głównego bohatera recenzowanej kompozycji. A tym wbrew pozorom wcale nie jest haszysz, a oud. O nim jednak trochę później. W głowie zapachu ścierają się bowiem dwa zgoła odmienne wątki. Pierwszym jest kawa. Ciemna i aromatyczna woń jej palonych ziaren pojawia się już w pierwszych sekundach po aplikacji perfum na skórę. Jest nieco gorzka i raczej męska. W opozycji do niej stoi zaś akord zielony. Choć ani fragrantica ani basenotes nie podają szczegółowo budujących go składników, to wydaje mi się, że w głowie Black Afgano obecny jest arcydzięgiel. Lekko słodka, niby ziołowa a niby trawiasta nuta dopełnia kawowy krajobraz otwarcia dzieła Alessandro Gualtieri’ego.

Black Afgano.jpg

W miarę jak mijają kolejne minuty, zapach zaczyna się przeobrażać. I w końcu pojawia się w nim zapowiadany haszysz. Nie mamy tu bynajmniej do czynienia z kwaskową nutą taniej marihuany. Aromat, który odnajduję w perfumach Nasomatto jest słodki i dymny. A także na swój sposób subtelny. Ma w sobie coś eleganckiego. Zresztą w sercu swojej kompozycji Gualtieri bardzo sprytnie zmieszał haszysz z tytoniem. Obie nuty przeplatają się ze sobą. Raz górę bierze jedna, raz druga. Wspomniana dwójka osadzona zaś została na cokole zbudowanym z labdanum. Jego charakterystyczna, ciepła i żywiczna woń przepełnia środkową fazę Black Afgano. Jest słodko, ale nie mdło. A wytrawniejsze elementy schodzą na drugi plan. Podkręcona zostaje zmysłowa strona zapachu. Choć pewne drzewne i bardziej męskie niuanse też są tu wyczuwalne. A im więcej czasu mija od aplikacji, tym silniej uwidaczniać się zaczyna kadzidło. Z początku jego dymna nuta nie była bowiem dla mnie ani trochę wyczuwalna. W bazie nie można jednak mieć żadnych wątpliwości co do jej obecności w piramidzie nut. Smużki szarego dymu ścielą się po naszej skórze. A Black Afgano znów staje się bardziej wytrawny. W czym niewątpliwie pomaga też obecny na ostatnim etapie kompozycji oud. Jego gorzka, drzewno-apteczna nuta stanowi swoiste DNA opisywanego zapachu. Choć wyczuwalna od samego początku, dopiero w końcówce ujawnia się w pełnej okazałości. I czuć, że sięgnięto tu po agar wysokiej jakości.

Black Afgano.jpg

Sprawdźmy jeszcze jak prezentują się parametry użytkowe Black Afgano. A na początek przyjrzyjmy się projekcji tych perfum. A niestety, nie jest z nią najlepiej. Kompozycja Nasomatto ma zdecydowanie bliskoskórny charakter. Żeby poczuć ją trochę wyraźniej należy niemal wcisnąć nos w nadgarstek. Lub blotter. Muszę przyznać, że okazało się to dla mnie trochę zaskoczeniem. Po nazwie spodziewałbym się bowiem czegoś znacznie intensywniejszego. Zapach nadrabia jednak trwałością. Na ciele utrzymuje się bowiem przez dobre 16-20 godzin. Muszę jednak zaznaczyć, że mamy tu do czynienia z extrait de parfum.

Myślę, że chyba nikt nie zaprzeczy jeśli napiszę, że flakon recenzowanej kompozycji natychmiastowo zwraca uwagę. Przede wszystkim dzieje się tak za sprawą ciemnobrunatnej i lekko zawiesistej cieszy wypełniającej jego wnętrze. Biała etykieta, na której wypisano nazwę zapachu pozostaje z nią w silnym kontraście. Całości dopełnia zaś charakterystycznie za duża zatyczka. Jest czarna i posiada karbowaną fakturę. Dobrze wpisuje się zarówno w design flakonu jak i ogólny klimat tych perfum.

Osobiście uważam Black Afgano za zapach jednocześnie słodki i mocno oudowy. Z wyczuwalną nutą haszyszo-tytoniu. Oblaną solidną ilością żywic. Do tego kompozycja jest też lekko dymna. Jej drzewno-ambrowy charakter raczej nie podlega więc dyskusji. W swoim dziele Alessandro Gualtieri zestawił gorycz oudu ze słodszymi nutami haszyszu i żywic, co w efekcie dało całkiem ciekawy wynik. Choć dla mnie kompozycja ta jest trochę za ciężka. Mimo iż, co do zasady, lubię ciężkie perfumy. Aromat Black Afgano wydał mi się zbyt zawiesisty. Jest też jakby upojny i do tego sensualny. A do jego budowy użyto wysokiej jakości składników. Problem w tym, że czar tych perfum jakoś na mnie nie działa. Uważam dzieło Gualtieri’ego za solidny zapach dla mężczyzn, ale nic ponadto. A jakie są Wasze przemyślenia na ten temat?

Black Afgano
Główne nuty: Oud, Haszysz.
Autor: Alessandro Gualtieri.
Rok produkcji: 2008.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)