Luna Rossa – pod pełnymi żaglami
Od mojego ostatniego spotkania z Pradą minęło już trochę czasu. Postanowiłem zatem, że czas odświeżyć tę znajomość. I powiększyć grono reprezentantów włoskiej marki na Agar i Piżmo o kolejne perfumy. A są nimi Luna Rossa. Nazwane tak na cześć żeglarskiej ekipy Prada/Pirelli. Można się więc spodziewać, że zapach będzie miał raczej sportowy charakter. I rzeczywiście, w materiałach promocyjnych pojawiają się takie wyrażenia jak prestiż, zwycięstwo, morski charakter czy pasja do innowacji. Co dość niebezpiecznie zbliża nas w kierunku Paco Rabanne – Invictus. Ze względu na sympatię do włoskiej marki oraz Danieli Andrier - autorki tych perfum - mam jednak nadzieję, że Luna Rossa pożegluje w zupełnie inną stronę.
Jak na zapach o sportowo-morskim charakterze, kompozycja Prady otwiera się dość zaskakująco. Konkretnie chodzi mi o pewną łagodność, którą tu odnajduję. W głowie pojawia się bowiem lawenda, ale wcale nie jest ona ostra ani wytrawna. Nie jest też chłodna czy przykurzona. Mam wrażenie jakby usunięto z niej wszystkie elementy trudne. Ale przez to pozbawiono ją też uroku i charakteru. Nie jest jednak tak, że początek Luna Rossa mi się nie podoba. Jest po prostu bardziej elegancki niż się spodziewałem. I wydaje mi się, że po części przyczynia się do tego także obecna w otwarciu gorzka pomarańcza. Nadaje ona pierwszej fazie recenzowanych perfum cytrusowej lekkości i świeżości. Ale i odrobinę słodyczy. Dodatkowo, nieco ożywia zapach i sprawia, że staje się on bardziej energetyzujący. A zatem pewne sportowe akcenty da się tu odnaleźć.
Przyjrzyjmy się teraz, co dzieje się w sercu Luna Rossa. Bowiem moim zdaniem to właśnie ono najlepiej definiuje czym jest dzieło Danieli Andrier. Środkowa faza zapachu pozostaje świeża, staje się jednak zdecydowanie bardziej wytrawna. Jest naprawdę ziołowa. A jest to zasługa przede wszystkim jednej nuty. Szałwii muszkatołowej. Od dłuższego już czasu nie testowałem perfum, w których tak wyraźnie zaznaczałaby ona swoją obecność. Jej aromat niesie ze sobą olbrzymi ładunek chłodnej świeżości. A także sporo zieleni. Efekt ten dodatkowo wzmocniony został przy pomocy mięty. Jednocześnie, kompozycja Prady staje się również bardziej elegancka. Ziołowa wytrawność nadaje jej stylu oraz męskiego charakteru. Ten jednak znika nieco wraz z nadejściem bazy zapachu. Choć drzewna za sprawą Ambroxanu, jest ona też zdecydowanie bardziej delikatna. A także mydlana. Co w zasadzie pasuje to świeżego i czystego klimatu, w jakim utrzymane są Luna Rossa. Jednak końcówka tych perfum jest znów bardziej łagodna. Piżmowa, choć samo piżmo się w niej nie pojawia. Zastępuje je natomiast piżmian właściwy, zwany również ambrette. Albo ketmią piżmową. Jego obecność wpływa na lekkie rozmiękczenie ostatniej fazy recenzowanych perfum. Nadaje im kremowości i delikatności.
A jak prezentują się walory użytkowe Luna Rossa? Tego dowiecie się w tym akapicie. Najpierw przyjrzyjmy się zaś projekcji. Z tą jest zaś tak sobie. Mimo świeżego stylu perfumy Prady nie tworzą wokół nas aromatycznego obłoczka. Trzymają się za to bliżej skóry. I tylko od czasu do czasu nieco wyraźniej podrywają się w przestrzeń. Trochę nadrabiają za to trwałością. Ta jest moim zdaniem dość dobra i wynosi 6-7 godzin. Co dla wody toaletowej jest wynikiem zgodnym z oczekiwaniami.
To teraz jeszcze o flakonie prezentowanego dziś zapachu. A ten posiada moim zdanie zdecydowanie męski i sportowy charakter. Masywna buteleczka ze sporych rozmiarów atomizerem wygląda naprawdę solidnie. A efekt ten potęguje jeszcze metalowe okucie, którym osłonięta jest jej górna część. Nieraz wspominałem też, że bardzo lubię gdy we flakonie łączą się elementy szklane i metalowe. Dlatego i ten należący do Luna Rossa całkiem się podoba. Do tego całość utrzymana jest w przyjemnej dla oka, szarej kolorystyce. Jedynie wąski, czerwony pasek, na którym białą czcionką wypisano markę producenta wyróżnia się na tym tle. Co ciekawe, na butelce nie odnajdziemy za to nazwy kompozycji.
W podsumowaniu dzisiejszej recenzji chciałbym zwrócić uwagę na kilka kwestii. Przede wszystkim na pewno nie zaliczyłbym Luna Rossa do perfum morskich. Dla mnie są one ewidentnie ziołowe. Do tego świeże i zielone, z odrobiną słodyczy w tle. Jeśli zaś chodzi o ich sportowy charakter, to nie jest on zbyt wyraźny. A najsilniej zaznacza się chyba w głowie zapachu. Potem kompozycja staje się już bardziej elegancka. Ale też nie zbyt mocno. Zawisa gdzieś w przestrzeni między elegancją a stylem casualowym. Warto też wspomnieć, że Luna Rossa jest zapachem dość prostym, który znacząco nie zmienia się w czasie. Jego ewolucja jest bowiem bardziej subtelna niż może to wynikać z mojego opisu. Mimo to dziełu Danieli Andrier nie można odmówić pewnego uroku. Choć nie zachwyca, to może się podobać.
Luna Rossa
Główna nuta: Zioła.
Autor: Daniela Andrier.
Rok produkcji: 2012.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)