Cèdre – ujarzmić tuberozę
Czasami zdarza się, że nazwą perfum jest ich główny składnik. Czasami zdarza się, że składnik będący w nazwie perfum, wcale nie jest ich głównym. A bohater dzisiejszego wpisu jest na to najlepszym dowodem. Bowiem wbrew pozorom pierwszoplanowym bohaterem Cèdre marki Serge Lutens wcale nie jest drewno cedrowe. A kto? Tego dowiecie się z dalszej części niniejszej recenzji. W tym miejscu chciałbym natomiast zauważyć, że prezentowany zapach nie stanowi już części podstawowej kolekcji Lutens’a. Obecnie wchodzi w skład linii Exclusive Bottles. A oficjalna strona internetowa SL określa go jako bezpośredniego potomka Feminité du Bois. Wspomina także coś o wielkim kocie ślizgającym się po aksamicie. Interesujące…
Już na wstępie zaznaczam, że nie znam Feminité du Bois, dlatego jeśli szukacie recenzji porównawczej to będziecie zawiedzeni. Postaram się za to jak najlepiej opisać to, co czułem, przez kilka dni nosząc na sobie Cèdre. Początek zapachu jest dość słodki. Jakby miodowy z odrobina goździków. I ta miodowa nuta jest jedną z wiodących w kompozycji Lutens’a. Nie mam tu jednak na myśli gorzkiego i ostrego aromatu miodu gryczanego. Ale słodki i złocisty kwiatowy nektar. Któremu w głowie recenzowanych perfum towarzyszą też pewne owocowe akcenty. Zabawne, że podczas jednego testu początek wydal mi się nawet lekko poziomkowy. Co do zasady, mamy tu jednak do czynienia z akordem przypominającym suszone owoce. Lekko kandyzowane. W efekcie otwarcie Cèdre może wydawać się nieco syropowate. Zapach ani przez chwilę nie jest jednak ulepny. Roztacza za to słodką aurę Orientu.
Jeśli zastanawiacie się skąd bierze się wspomniana przeze mnie słodycz to odpowiedź jest prosta. Jej źródłem jest tuberoza. W opisywanych dziś perfumach przedstawiona została jednak zupełnie inaczej niż w recenzowanych przeze mnie jakiś czas temu (i o dziesięć lat starszych) Fleurs d’Oranger tej samej marki. Jej aromat nie jest bowiem ani ciężki ani niszczycielski. Nie przygniata nas do ziemi. Christopher’owi Sheldrake’owi udało się zneutralizować ten aspekt. Ujarzmił on tuberozę i wyciągnął z niej to, co najlepsze. Kwiatowo-nektarowe słodycz i ciepło. Oraz pewną zmysłowość. W rezultacie Cèdre wydaje się kompozycją miękką i aksamitną. Kota tu jednak nie widzę. Pojawia się za to tytułowy cedr. Podobnie jak cały zapach jest on słodki, ale też lekko żywiczny. Za to na pewno nie wiórkowaty czy ołówkowy. Jego woń nie jest zresztą zbyt intensywna. Owszem, kompozycja nabiera wyraźnie drzewnego charakteru, nie powiedziałbym jednak, że to drewno cedrowe jest tu dominujące. Ten akord jest według mnie nieco bardziej abstrakcyjny. Towarzyszy mu zaś spora dawka ambry. Przyprawionej cynamonem. Jego ciepły i pikantny aromat tworzy tu ciekawe tło dla głównych bohaterów dzieła Lutens’a. A jego męska słodycz zdobi ostatnią fazę zapachu. Wszystko to utrwalone zaś zostało przy pomocy piżma.
To teraz przekonajmy się jak prezentują się walory użytkowe opisywanej dziś kompozycji. Na początek sprawdźmy jej projekcję. Według mnie Cèdre posiada moc plasującą się w granicach przeciętnej. Może nieznacznie ponad. Znaczy to, że nie mam problemów z wyczuciem tych perfum na sobie, a i osoby w moim najbliższym otoczeniu zdają sobie sprawę z ich obecności. Nikogo one jednak nie atakują. Do tego ich trwałość również jest dobra. Podczas testów stworzony przez duet Lutens – Shaldrake zapach utrzymywał się na moim ciele przez około 8-9 godzin.
Jeśli chodzi o flakon, to wzór, który widzicie na zdjęciu na głównej stronie bloga jest z czasów, gdy Cèdre stanowiły część podstawowej kolekcji Lutens’a. Po przeniesieniu tych perfum do linii Exclusive Bottles, zmianie uległ także design butelki. I teraz wygląda ona jak na grafice powyżej. Jest więc zdecydowanie bardziej pękata. A swoim kształtem kojarzy mi się nieco z dzwonkiem. Nie jestem jednak przekonany czy prezentuje się ona bardziej ekskluzywnie. Dobre wrażenie robi za to czarna etykieta, na której białą czcionką wypisano nazwę zapachu oraz jego producenta. Wnętrze flakonu wypełnia zaś żółto-zielona ciecz, której barwa współgrać może z obecną w kompozycji miodową nutą.
Podsumowanie dzisiejszej recenzji chciałbym zacząć od tego, że Cèdre to perfumy o jednym z najbardziej przekłamanych opisów jakie czytałem. Czy wiecie, że oficjalna strona Lutens’a wspomina o ledwie wyczuwalnej szczypcie tuberozy? Nie rozumiem takiego podejścia do marketingu. Sam zapach jest jednak moim zdaniem naprawdę dobry. A obcowanie z jego słodką, kwiatowo-drzewną aurą przyniosło mi sporo przyjemności. Kompozycja posiada też niekwestionowany, orientalny sznyt. Jest zarazem męska i sensualna. I choć nie dopisałem Cèdre do swojej listy must have, to jednak nie miałbym nic przeciwko, gdyby jakimś trafem perfumy te stały się częścią mojej kolekcji. To naprawdę solidne i dość uniwersalne pachnidło.
Cèdre
Główna nuta: Tuberoza.
Autor: Christopher Sheldrake.
Rok produkcji: 2005.
Moja opinia: Polecam. (6/7)