Musc Nomade – szlakiem karawan
Po dość długiej przerwie na Agar i Piżmo powracają perfumy Annick Goutal. A więc marki, którą bardzo cenię. Na bohatera dzisiejszej recenzji wybrałem zaś Musc Nomade. Zapach powstały w 2008 roku i wchodzący w skład kolekcji Les Amberistes. To przy tym moje drugie, po Ambre Fétiche, spotkanie z tą linią. Sama kompozycja inspirowana jest natomiast Orientem i podróżującymi po jego krajach karawanami. Wśród przewożonych przez nie towarów znaleźć można było wiele szlachetnych aromatów. Trafiały one na dwory władców, a arabskie księżniczki używały ich do nacierania skóry. I właśnie tym tropem podążyły Camille Goutal i Isabelle Doyen. Z tym, że stworzone przez nie perfumy dedykowane są zarówno kobietom jak i mężczyznom. Zresztą przekonajcie się sami.
Otwarcie Musc Nomade sprawiło mi pewien kłopot. Przez pierwsze kilkanaście sekund nie czuje w nim bowiem nic oprócz spirytusu. Przy czym podobne doświadczenia opisane zostały w recenzjach na takich blogach jak The Non-Blonde i EauMG. A wynikają one częściowo z faktu, że poszczególne rodzaje piżma mogą być dla niektórych ludzi niewyczuwalne. Na szczęście już po krótkiej chwili opisywane dziś perfumy nabierają wyrazu. A aromaty zmieniają się jak w kalejdoskopie. Tytułowe piżmo w pierwszej kolejności pojawia się w nich pod postacią nasion ambrette. A choć od razu czuć tu coś drapieżnego, to jednak w tej fazie kompozycja jest jednak raczej subtelna. Nie jest przy tym słodka, a jedynie słodkawa. Jakby owocowa. Natychmiastowo kojarzy się też z Orientem. Oraz stylistyką, w której swoje pachnidła tworzy Serge Lutens. I nie mówię tu tylko o słynnych Muscs Koublaï Khän. Całość jest bogata i złożona. Natomiast wątek piżmowy sparowany został z nutą korzenia arcydzięgla. Który również zawiera w sobie pewne piżmowe niuanse. Natomiast delikatnej goryczki nadaje głowie Musc Nomade aromat migdałów.
Serce kompozycji to dla mnie kolejna niespodzianka. Dość wyraźnie czuję tu bowiem kadzidło. Tyle, że oficjalny spis nut milczy na temat jego obecności. Wskazuje natomiast na to, iż w składzie pojawia się papirus. Czy to on jest zatem odpowiedzialny za słodko-dymną nutę, którą tu wyczuwam? Tak mi się wydaje. W każdym razie, całość nabiera bardziej drzewnego charakteru. Nadal pozostajemy jednak w klimacie Bliskiego Wschodu. Słodsza strona zapachu podtrzymana została również przy pomocy drewna różanego. Nie jest ono może wyczuwalne jako pojedyncza nuta, buduje jednak ogólny charakter dzieła Annick Goutal. Duża spójność Musc Nomade to zresztą kolejna rzecz, na którą zwróciłem uwagę w przypadku tych perfum. A w miarę jak mijają kolejne kwadranse, zbliżamy się do ich bazy. Zbudowanej przede wszystkim w oparciu o białe piżmo. Czyli w tym konkretnym wypadku aromamolekułę Muscone. Za jej sprawą powracają zwierzęce akcenty. Całość znów staje się dziksza. W czym pomaga jeszcze obecne na tym etapie zapachu labdanum. Jednocześnie, kompozycja nie jest agresywna, pozostaje także zmysłowa. Ma w sobie pewną jedwabistość. Co może być zasługą pojawiających się w końcówce nut bobu tonka oraz ambry. Finisz jest więc zarazem wyrafinowany i seksowny.
To teraz krótko o walorach użytkowych Musc Nomade. Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłem uwagę jest ich dość subtelna projekcja. Mimo orientalnego charakteru, zapach nie jest ekspansywny. Rzadko opuszcza naszą strefę komfortu. Okazjonalnie zdarzało mi się zupełnie zapomnieć, że mam go na sobie. Każde przypomnienie było jednak miłą niespodzianką. Podobnie zresztą jak i bardzo dobra trwałość kompozycji. Ta wynosi zaś 9-11 godzin. Zauważyć jednak muszę, iż mamy tu do czynienia z wodą perfumowaną, a nie toaletową.
A jak prezentuje się flakon recenzowanego dziś pachnidła? Moim zdaniem dość przeciętnie. I od razu jednak ważna uwaga. Grafika powyżej przedstawia poprzednią wersję buteleczki Musc Nomade. Obecną zobaczyć zaś można na miniaturze (thumbnail) na głównej stronie bloga. Wykonana jest ona z przeźroczystego, delikatnie karbowanego szkła. Swoim kształtem przypomina zaś walec. Jej front zdobi natomiast biała etykieta, na której wypisano nazwę zapachu, jego koncentrację oraz markę producenta. Jeśli chodzi o zatyczkę, to ta z kolei jest ciemnoszara i połyskująca. Warto także zauważyć, iż na stanowiącym podstawę atomizera pierścieniu wygrawerowano nazwę Goutal. Całość jest jednak mało wyrazista i na pewno nie pasuje do charakteru zamkniętej we wnętrzu flakonu cieczy.
Musc Nomade to perfumy, które zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie. Na obniżenie ich ogólnej oceny wpłynął zaś przede wszystkim specyficzny początek oraz ich niewielka moc. Poza tym to jednak naprawdę udany zapach. Osadzony w piżmowych granicach, a jednak mocno zróżnicowany. Bogaty w olfaktoryczne doznania. A przy tym przybliżający nam aromatyczne klimaty Bliskiego Wschodu. Kompozycja robi to jednak w sposób przyjazny i w odróżnieniu od wielu dzieł wspomnianego już Lutens’a, na pewno nie można nazwać jej trudną. Przeciwnie, stworzone przez duet Doyen – Goutal perfumy są naprawdę przystępne. Oczarowują słodką sensualnością by po chwili odsłonić pazury. A przy tym zupełnie nie czuję tu syntetyków. Zachęcam zatem, abyście i Wy przekonali się jak pachnie Orient a la Annick Goutal.
Musc Nomade
Główna nuta: Piżmo.
Autor: Camille Goutal, Isabelle Doyen.
Rok produkcji: 2008.
Moja ocena: Warto poznać. (5/7)