Chrome – na błysk
Po dłuższej przerwie na Agar i Piżmo znów trafia zapach z logo Azzaro. A choć tym razem nie jest to klasyk, to i tak popularności odmówić mu nie można. Chrome zalicza się bowiem do grona best-sellerów francuskiej marki (tuż obok takich kompozycji jak Azzaro pour Homme i Visit). Perfumy te powstały w 1996 roku i zaliczają się do powszechnego w tamtych latach nurtu wodno-ozonowego. W zapachu tym odbija się dzieciństwo Loris’a Azzaro, który uwielbiał spędzać czas na plażach Morza Śródziemnego, zachwycając się jego błękitnym kolorem a także bijącą od niego świeżością. Nie może zatem dziwić fakt, że postanowił on nadać jednej ze swoich kompozycji podobny charakter. Co jednak przesądziło o tym, że Chrome wybił się na tle wielu innych, utrzymanych w podobnym stylu, zapachów? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w niniejszym wpisie.
Morski charakter recenzowanych dziś perfum widoczny jest od samego początku. Świeżości nadaje im duża ilość cytrusów, wśród których prym wiodą cytryna oraz bergamotka. Towarzyszy im zaś gorzka pomarańcza. Nie mamy tu jednak do czynienia z typowym ostrym, kwaśno-gorzkim akordem. We wstępie został on bowiem wyraźnie ułagodzony. Mimo to, zapach pozostaje energetyzujący. W otwarciu Chrome zawarte jest także coś lekko słodkiego. To ananas. Zagranie tą nutą sprawia, iż kompozycja nabiera nieco bardziej egzotycznego charakteru. Ma w sobie coś wakacyjnego. Już w głowie pojawiają się również transparentne (określenie użyte na oficjalnej stronie Azzaro) piżma. W efekcie dzieło skomponowane przez Gerarda Haury’ego od początku jest jasne, lekkie i słoneczne. I o taki właśnie efekt chodziło. Natomiast delikatnie wytrawniejszego odcienia nadaje Chrome obecny w formule rozmaryn.
Z czasem swoją obecność coraz wyraźniej zaznaczać zaczyna jaśmin, którego aromat do zapachu wprowadzony został za sprawą aromamolekuły Hedione. Jego woń jest ciepła, słodka i kwiatowa. Za jej sprawą w recenzowanych dziś perfumach pojawia się nawet pewna cielesna zmysłowość. W ten klimat po części wpisuje się także obecne na tym etapie zapachu ylang-ylang. Natomiast wodne konotacje utrzymane zostały za sprawą innego jeszcze kwiatu, którym jest cyklamen. Ta lekko wilgotna nuta przypomina nam o morskim charakterze Chrome. Za świeższą stronę kompozycji odpowiedzialne jest natomiast neroli. Jego obecność czyni te perfumy bardziej transparentnymi oraz nadaje im niezbędnej w tego typu zapachach przestrzeni. Co się zaś tyczy bazy, to również i w niej odnajdziemy kilka ciekawych akcentów. W swojej ostatniej fazie dzieło Haury’ego staje się zauważalnie bardziej wytrawne. Na pierwszy plan wysuwa się aromatyczna nuta maté. Jest zielona i gorzka. Towarzyszą jej zaś nuty drzewne. Wśród nich najważniejsze role odgrywają zaś lekki sandałowiec oraz słodsze drewno różane. Odpowiedzialność za męski charakter Chrome bierze zaś na siebie mech dębowy. W efekcie baza tych perfum, choć męska i drzewna, jest też na swój sposób subtelna. Stanowi solidne wykończenie opisywanego dziś pachnidła.
Skomponowane przez Gerarda Haury’ego perfumy całkiem dobrze prezentują się pod kątem walorów użytkowych. Pomimo lekkiego charakteru Chrome posiada zauważalną projekcję. Nie mogę stwierdzić, żebyśmy za jego sprawą przenosili się od razu na wybrzeże Morza Śródziemnego, jego aura bezsprzecznie generuje jednak wokół nas uczucie świeżości. I to wrażenie udziela się także otoczeniu. Również trwałość kompozycji utrzymana została na całkiem dobrym poziomie 7-8 godzin. Wystarczy, by nacieszyć się jej aromatem. Szczególnie, że perfumy te występują pod postacią wody toaletowej.
Flakon Chrome nie wyróżnia się specjalnie na półce z męskimi perfumami. Jest prosty i wykonany z przeźroczystego szkła. Swoim kształtem przypomina mi nieco buteleczkę należącą do Rasasi – Tasmeem Men. Nie jest jednak aż tak szeroki. Uwagę zwraca natomiast jego zatyczka. Pokryta warstwą srebrnej farby ewidentnie nawiązuje do nazwy zapachu. Do charakteru kompozycji doskonale pasuje także barwa zamkniętej we flakonie cieczy. Dla mnie aromat Chrome naprawdę ma w sobie coś jasnobłękitnego. Ciekawostką jest zaś moim zdaniem fakt, że perfumy te nie posiadają etykiety. Zamiast tego nazwa i marka zapachu wytłoczone zostały odpowiednio u szczytu i na spodzie buteleczki. Jej środek świeci zaś pustką. Intrygujący zabieg.
Muszę przyznać, ze Chrome trochę mnie zaskoczył. Po perfumach o takiej nazwie spodziewałem się metalicznej woni aldehydów szybującej w niebo już od pierwszych sekund po aplikacji na skórę. Zbliżonych akcentów doszukać się zaś można jedynie w bazie kompozycji. Liczyłem także na coś naprawdę męskiego. Tymczasem zapach jest jasny i pogodny. Określiłbym go również jako konformistyczny. Dopasowany do gustu masowej klienteli. Wcale nie oznacza to jednak, że jest zły, tani lub syntetyczny. Wręcz przeciwnie, Chrome - choć prosty - jest całkiem nieźle skonstruowany. A to oznaka kunsztu twórcy. Mimo to, nie do końca trafił on w mój gust. Osobiście postrzegam go jako zbyt bezpieczny. Niewątpliwie może to jednak być plusem, bowiem z tego względu perfumy te świetnie sprawdzą się choćby do biura. Sam znam przynajmniej kilka osób, które używają kompozycji Azzaro na co dzień do pracy.
Chrome
Główne nuty: Cytrusy, Nuty wodne.
Autor: Gerard Haury.
Rok produkcji: 1996.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)