Visit – Las Bożych Cedrów
Las Bożych Cedrów to rezerwat przyrody w północno-zachodnim Libanie. Czemu o tym wspominam? Bo bohater dzisiejszego wpisu – Visit od Azzaro – bardzo silnie kojarzy mi się ze wspomnianym krajem. I wakacjami, które tam spędziłem. Skąd jednak taka konotacja? Przede wszystkim z powodu dwóch głównych składników opisywanych dziś perfum? Jakich? O tym w dalszej części niniejszego wpisu. Tytułem wstępu wspomnę jednak jeszcze, że Visit powstały w 2003 roku a ich autorką jest bardzo przeze mnie lubiana Annick Ménardo. Kolejny dobry powód, by sięgnąć po kompozycję Azzaro. Bez zbędnej zwłoki przejdźmy więc do przedstawienia tych perfum.
Wytrawny, przyprawowy początek Visit jest dość charakterystyczny. Naznaczony sporą ilością goryczy. Dużą rolę odgrywa w nim gałka muszkatołowa. Jako że lubię tę nutę, otwarcie kompozycji Azzaro przypadło mi do gustu. Jest w nim trochę słodyczy, wprowadzonej za sprawą różowego pieprzu. Oraz delikatna zieleń wywołana obecnością kardamonu. Jest też imbir, którego aromat nadaje całości pikanterii i męskiego stylu. A choć głowa recenzowanych perfum posiada wyraźnie przyprawowy charakter, to na szczęście nie wpadają one w piernikowe klimaty. Skojarzenia z Bliskim Wschodem są jednak jak najbardziej na miejscu. Niestety, czuć tu także pewne syntetycznie niuanse. Niemniej, nie są one na tyle silne, by zaburzyć pozytywne wrażenie wywołane pierwszą fazą Visit.
W sercu zapachu bardzo szybko zaczyna uwidaczniać się kadzidło. Jest ciepłe i dymne. Mało kwaśne. Ma w sobie coś cerkiewnego. Choć kojarzyć się też może z arabskimi soukami. Jego szare smużki ulatują w niebo, roztaczając wokół swój intensywny aromat. Drzewny rodowód kadzidła jest tu ewidentny. Dla jeszcze silniejszego efektu Annick Ménardo sparowała je zaś z błękitnym cedrem. Ten wprowadza do kompozycji kroplę żywicznej słodyczy. Sam zapach pozostaje jednak dość wytrawny. Przynajmniej na razie. A wpływ na to ma także pojawiające się na tym etapie Visit drewno gwajakowe. Choć je akurat wyczuwam dość słabo. Nie wątpię jednak, że współodpowiada ono za drzewną stronę tych perfum. A skoro już jesteśmy przy drzewach, wypada mi wspomnieć, że dużo osób odnajduje w zapachu Azzaro woń lakieru do drewna. I powiem Wam, że takie skojarzenie wcale nie jest nie na miejscu. Z tym, że mi do głowy przyszło raczej wyobrażenie lekko nadtopionego plastiku. Znów bowiem odnajduję tu pewne chemiczne akcenty. Co to zasady, środkowa faza kompozycji opiera się jednak na grze kadzidła i cedru. I może się podobać. Pachnie oryginalnie i elegancko zarazem. I choć w bazie już tak dobrze nie jest, to jednak dzieło Ménardo broni się przed krytyką. W końcówce Francuzka postanowiła nieco ocieplić swoje perfumy. I nadać im więcej zmysłowości. W tym celu posłużyła się zaś sporą ilością piżma, które połączyła z ambrą. Dość zaskakująco, ja wyczuwam tu także mleczny aromat kokosa. I wcale nie jestem w tym uczuciu osamotniony. A choć na tym etapie zapachowi brakuje trochę głębi, to nadal uważam go za ciekawy. Na pewno ciekawszy niż spora część tego, co znajdziemy obecnie na półkach sieciowych perfumerii.
Moim zdaniem Visit całkiem dobrze wypada również pod kątem parametrów użytkowych. Perfumy mają całkiem dobrą projekcję. Na pewno powyżej przeciętnej. Pozostają wyczuwalne niemal przez cały czas swojego trwania na skórze. A ten także jest niezły. Kompozycja Azzaro posiada bowiem trwałość na poziomi 8-9 godzin. Przynajmniej w moim wypadku. A biorąc pod uwagę fakt, że jest to woda toaletowa to na walory użytkowe na pewno narzekać nie można.
To teraz jeszcze kilka słów o flakonie recenzowanego dziś zapachu. Dla mnie jest on absolutnie niepozorny. Wchodząc do perfumerii, sięgnąłbym po niego w ostatniej kolejności. Butelka Visit jest przeźroczysta i ma kształt prostopadłościanu. A jej szczyt wieńczy, lekko skośna u dołu, srebrna zatyczka. Nazwę kompozycji wypisano tuż przy jej prawej krawędzi. Wzmiankę o producencie znajdziemy zaś u podstawy. Natomiast środek wypełnia jasnoniebieska ciecz, która może nasuwać myśli o syntetycznym charakterze tych perfum. Ogólnie zaś po prostu brakuje tu tego czegoś. I być może to właśnie ten nijaki wzór flakonu jest jedną z przyczyn, dla których zapach nie odniósł takiego sukcesu na jaki zasługiwał.
Naprawdę szkoda, że Visit nie jest już produkowany. Choć może perfumy te nie są wybitne, to trafiły w mój gust. Obecna tu mieszanka aromatów cedru i kadzidła od razu kojarzy mi się ze wspomnianym już we wstępie Libanem. A przyprawowa otoczka tylko wzmacnia tę konotację. Co ciekawe, czasem podczas testów dzieło Annick Ménardo wydawało mi się bardziej słodkie niż przez większość czasu. Lubię takie zmienne i nieoczywiste kompozycję, dlatego dopisuję to do listy plusów. Sporo naczytałem się też o podobieństwie Visit do oryginalnej wersji Gucci pour Homme. W tej kwestii się jednak nie wypowiem. Wstyd się przyznać, ale do tej pory nie poznałem bowiem jeszcze kompozycji Michel’a Almairac’a. Za to bohatera dzisiejszej recenzji szczerze polecam!
Visit
Główne nuty: Cedr, Kadzidło.
Autor: Annick Ménardo.
Rok produkcji: 2003.
Moja opinia: Polecam. (6/7)