Brit for Men – od Kornwalii po Tyne
Dziś na blogu jeszcze jedno spotkanie z brytyjską marką Burberry. Tym razem przy okazji recenzji Brit for Men. Perfum powstałych w 2004 roku za sprawą bardzo przeze mnie cenionego Antoine’a Maisondieu. I łączących w sobie tradycję oraz nowoczesność. A także będących odzwierciedleniem angielskiego ducha. Elegancji i luzu. Warto też jednak zwrócić uwagę na fakt, że bohater dzisiejszej recenzji to laureat 2 nagród FiFi. Z tym, że jedna dotyczyła nie samego zapachu, a jego kampanii reklamowej. W której oglądać mogliśmy Hugh Dancy’ego. Wróćmy jednak do samej kompozycji i przekonajmy się czym zasłużyła sobie na uznanie międzynarodowego jury.
Początek Brit for Men jest przyjemny, aczkolwiek mało charakterystyczny. Niczym nie zwrócił mojej uwagi. Znajdziemy w nim między innymi świeży aromat cytrusów, reprezentowanych przez bergamotkę i mandarynkę. Ta ostatnia nadaje otwarciu nieco więcej słodyczy, która silniej uwidoczni się w sercu kompozycji. Istotną rolę w głowie recenzowanych perfum odgrywają również przyprawy. A zwłaszcza imbir. Wpisuje się on w rześki charakter pierwszej fazy zapachu, przydając mu jednocześnie pikanterii. Dzięki niemu Brit staje się także cieplejszy. W czym pomaga również obecny tu kardamon. Wnosi on do dzieła Antoine’a Maisondieu pewną pudrowość oraz niewielki ładunek zieleni. Wciąż jednak nie powiedziałbym, że wiele się tu dzieje.
O ile otwarcie kompozycji przemija bez echa, to już jej serce silniej zwraca uwagę. Przede wszystkim za sprawą bardzo wyraźnego, ale nie dominującego, aromatu dzikiej róży. I muszę stwierdzić, że obecność wątku kwiatowego wychodzi opisywanym perfumom na dobre. Jego subtelna słodycz wyczuwalna była już w głowie Brit for Men, jednak dopiero tutaj staje się pierwszoplanowa. Maisondieu zadbał jednak by nie przechylała stworzonej przez niego kompozycji na kobiecą stronę. Podkreślił bowiem również zielono-roślinny aspekt róży. A do tego wprowadził do serca zapachu wątek korzenny. Zbudowany w oparciu o bardzo przeze mnie lubianą gałkę muszkatołową. Także i ona wpływa na ocieplenie klimatu Brit. Mimo wyraźnych przyprawowych akcentów, na pewno jednak nie nazwałbym tych perfum korzennymi. Męski charakter kompozycji podkreślono również przy pomocy drewna cedrowego. Słodko-wytrawne, dobrze wpisuje się w malowany przez dzieło Burberry obraz. Natomiast baza jest już wyraźniej zmysłowa. A wrażenie to zawdzięczamy przede wszystkim obecnemu w niej bobowi tonka. Któremu towarzyszy jeszcze miękkie szare piżmo. W efekcie wzmocnieniu ulega także słodycz recenzowanych perfum. Z tym, że nadal nie jest ona przesadna. Utrzymać ją w ryzach pomaga zaś między innymi ostrzejszy aromat paczuli. Według mnie szczególnie dobrze czuć ją we wczesnej bazie a nawet już pod koniec fazy serca. Muszę też zaznaczyć, że jako zapach Brit for Men wydał mi się dość zwarty i dobrze zbalansowany.
To teraz sprawdźmy jak prezentują się walory użytkowe recenzowanej kompozycji. W moim odczuciu nie jest z nimi najlepiej. Z tym, że jeśli chodzi o projekcję, to ta akurat jest w miarę ok. Określiłbym ją jako umiarkowaną. Zapach nie jest ekspansywny, ale też nie chowa się przy samej skórze. Dużo słabiej wypada natomiast jego trwałość. Jeśli chodzi o mnie, to przestawałem wyczuwać na sobie Brit już po około 4-5 godzinach od aplikacji. Za to na bloterze utrzymywał się znacznie dłużej.
Przyjrzyjmy się też jeszcze flakonowi opisywanego dziś pachnidła. Moim zdaniem wygląda on całkiem nieźle. Dominującym kolorem jest w nim szarość. Wzór nie jest jednak nudny. A to za sprawą nadrukowanej na buteleczce kratki, tak charakterystycznej dla marki Burberry. W efekcie flaszka wygląda zarówno męsko jak i elegancko. Może się podobać. Ponadto, szkło, z którego została wykonana, mimo szarego zabarwienie, pozostało przeźroczyste, co pozwala łatwo sprawdzić poziom zamkniętej w nim cieczy. Natomiast srebrny atomizer ukryty został pod zatyczką tego samego koloru, co flakon.
Otwarcie przyznaję, że nie do końca rozumiem za co Brit for Men otrzymał nagrodę FiFi. Dla mnie to bardzo solidny zapach, ale na pewno nie wybitny. Początek ma raczej nudny. Na uwagę zasługuje natomiast to, jak zgrabnie Maisondieu połączył wszystkie obecne w nim składniki. Oraz fakt, że całość pachnie bardzo naturalnie. Nie wydaje mi się jednak szczególnie oryginalna. Ani jakoś zauważalnie nie kojarzy się z Wielką Brytanią. Chyba, że to moje wyobrażenia na temat Zjednoczonego Królestwa odbiegają od normy. Wypada mi też wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy, która ujawniła się podczas testów Brit. Mianowicie, na bloterze układa się on zdecydowanie lepiej niż na mojej skórze. Ponieważ jednak perfumy kupujemy głównie po to, by nosić je na sobie a nie spryskiwać przedmioty to mojej ostatecznej oceny to nie zmienia.
Brit for Men
Główne nuty: Róża, Przyprawy.
Autor: Antoine Maisondieu.
Rok produkcji: 2004.
Moja opinia: Warto poznać. (5/7)