Mr. Burberry – pan nikt
Brytyjska marka Burberry rzadko raczy swoich klientów nowymi zapachami (jeśli nie liczyć flankerów). Z tego też względu mająca miejsce w 2016 roku premiera Mr. Burberry wzbudziła spore zainteresowanie wśród miłośników perfum. Tym bardziej, że autorem kompozycji jest Francis Kurkdjian, twórca kultowego Le Mâle. W materiałach promocyjnych znaleźć można zaś informację, że Mr. Burberry to partner dla damskiego My Burberry. A także, że zapach zainspirowany został Londynem oraz słynnym trenczem, z którego znana jest angielska marka. Po takich zapowiedziach spodziewać się więc można, że recenzowane dziś perfumy będą co najmniej nietuzinkowe. Swoją drogą, to jednak dość ciekawe, że firma mająca w swoim portfolio linie zapachów z London w nazwie (m.in. świetny London for Men) decyduje się na wypuszczenie zupełnie nowej kompozycji inspirowanej tym miastem. Nie zagłębiajmy się jednak w marketingowe szczegóły i bez zbędnej zwłoki sprawdźmy czy dzieło Kurkdjian’a faktycznie oddaje klimat brytyjskiej metropolii.
Początek zapachu określiłbym jako mało angielski. Na pierwszy plan wybija się w nim bardzo wyraźna nuta grejpfruta. Niesie ona ze sobą spory ładunek soczystości, ale i goryczy. Co do zasady wspomniany owoc nie ma też w sobie tyle świeżości co choćby bergamotka albo mandarynka. Z tego też względu cytrusowy wątek Mr. Burberry wydał mi się lekko kulejący. Szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę pozostałe elementy tworzące głowę tej kompozycji. Zarówno estragon jak i kardamon nadają perfumom bardziej zielonego charakteru. Ten pierwszy wprowadza także pewne ostrzejsze ziołowe akcenty. Dość zaskakująco dzieło Kurkdjian’a wpada też w rejony znane z zapachów morskich. Momentami haczy nawet o półkę z napisem Sport. I to raczej tę średnią. To chyba to połączenie grejpfruta i kardamonu. Oba mają tu w sobie coś wilgotnego. Co do zasady, początek Mr. Burberry pozostaje jednak raczej bez wyrazu.
Nie mogę powiedzieć, aby w sercu kompozycji działo się dużo więcej niż w jej głowie. Najważniejszą rolę na tym etapie zapachu odgrywa drewno cedrowe, którego aromat przypomina tu trochę mokre wiórki z ołówka. Dla tych, którzy przyzwyczaili się do suchego i wytrawnego cedru na pewno będzie to pewna niespodzianka. W środkowej fazie Mr. Burberry pojawia się również liść brzozy. Muszę jednak powiedzieć, że w dużo ciekawszej formie nutę te odnajdziemy choćby w stworzonym przez Antoine’a Lie dla Etat Libre d’Orange Tom of Finland. Powyższej dwójce partneruje natomiast gałka muszkatołowa. Za jej sprawą perfumy stają się cieplejsze i nieco bardziej korzenne. Zwiastuje ona także nadejście bazy. Ostatnia faza zapachu jest już zauważalnie ciepła, choć przez cały czas czuję też tę specyficzną morską świeżość z początku. Co do zasady mamy tu jednak kumulację nut drzewnych. Obok drewna gwajakowego pojawiają się też sandałowiec i trudno tu wyczuwalna wetyweria. Mimo ich obecności końcówka Mr. Burberry pozostaje jednak zaskakująco lekka.
Podobnie jak sam zapach, również jego parametry użytkowe określiłbym jako przeciętne. Kompozycja nie projektuje zbyt wyraźnie i aby lepiej poczuć ją na sobie zalecam obfitszą aplikację. Szczególnie, że Mr. Burberry szybko staje się dość bliskoskórny. Nie najgorzej wypada natomiast pod względem trwałości. W moim przypadku perfumy te utrzymywały się na skórze przez 6-7 godzin. Dla wody toaletowej to całkiem zadowalający rezultat.
W całym projekcie zatytułowanym Mr. Burberry jest jedna rzecz, która naprawdę mi się podoba. To flakon, w którym dystrybuowane są te perfumy. Jest prosty i elegancki. Do tego ma w sobie to coś. Jego masywna czarna zatyczka kojarzy mi się trochę z cylindrem noszonym dawniej przez angielskich gentlemanów. Szyku dodaje również czarna, aksamitna kokarda owinięta wokół szyjki flakonu. Uwagę zwraca także imitująca (zamaszyste) ręczne pismo czcionka, którą wypisano pierwszy człon nazwy tych perfum. W moim odczuciu całość prezentuję się więc bardzo dobrze i męsko.
W moim odczuciu dzień, w którym Francis Kurkdjian skończył komponować Mr. Burberry nie był najlepszym w jego karierze. Po perfumach inspirowanych Londynem spodziewałbym się większej różnorodności. Więcej życia i energii. Tymczasem zapach jest raczej płaski i mało interesujący. Pachnie tanio i masowo. Zaznaczyć jednak muszę, że nie jest to też jakiś olfaktoryczny koszmarek. Mr. Burberry jest po prostu przeciętny. Co nie wyklucza, że znajdzie on swoich zwolenników. Zwłaszcza wśród osób szukających bezpiecznego zapachu na dzień. Dla mnie jest to jednak kompozycja z kategorii tych, o których zapominamy chwilę po tym jak po wyjściu z perfumerii wyrzucimy blotter do śmieci.
Mr. Burberry
Główne nuty: Grejpfrut, Nuty Drzewne.
Autor: Francis Kurkdjian.
Rok produkcji: 2016.
Moja opinia: Nie polecam. (3/7)