Baudelaire – w okowach brudnej cielesności
O Charles’ie Baudelaire wspominałem już przy okazji recenzji Fleur du Mâle Jean-Paul’a Gaultier’a. Tym razem na blog trafiają jednak perfumy zatytułowane nie na cześć jednego z jego dzieł, lecz ku chwale samego twórcy. Mowa oczywiście o Baudelaire szwedzkiej marki Byredo. Zanim jednak przejdę do właściwej części recenzji chciałbym w skrócie przybliżyć sylwetkę francuskiego poety. Charles Baudelaire zaliczany jest do przedstawicieli takich nurtów jak parnasizm, symbolizm, turpizm czy przede wszystkim dekadentyzm. Jego utwory często zaś uznawane są za niemoralne a w swoim czasie podlegały także cenzurze. Ale czy kontrowersyjny styl Baudelaire’a znalazł jakiekolwiek odbicie w prezentowanych dziś perfumach? Tego dowiecie się z niniejszego wpisu.
Początek Baudelaire jest męski i wyrazisty. Już kilka pierwszych sekund wystarczy, by skupić uwagę na tych perfumach. Czuć ostrą i wyraźnie dymną nutę jałowca. Zdecydowanie dominuje ona pierwszą fazę kompozycji. Nie jest w niej jednak jedyną bohaterką. Tuż obok pojawia się bowiem czarny pieprz. Jego obecność nadaje zaś dziełu Jérome’a Epinette’a specyficznego pylistego i jakby brudnego charakteru. Do tego dochodzi zaś jeszcze lekko kwaśna woń kminku. Wprowadza ona do perfum pewien element fizjologiczności. W efekcie głowa Baudelaire naprawdę dobrze pasuję do stylu tytułowego poety. Jest mroczna i brudna, a jednocześnie na swój sposób fascynująca. Wodzi na pokuszenie. I tylko od nas zależy czy po takim wstępie zdecydujemy się dalej poznawać recenzowany dziś zapach czy raczej pobiegniemy szybko zmyć go z szyi/nadgarstka. Ja oczywiście podjąłem wyzwanie.
Zanim przejdę do opisu tego, co dzieje się w środkowej fazie kompozycji Byredo, chciałbym stwierdzić, że posiada ona naprawdę wyraźny podział na głowę, serce i bazę. Zmiany są łatwo zauważalne a w każdej części wiodącą rolę odgrywają zupełnie inne składniki. I tak, na drugim etapie Baudelaire najwyraźniej czuć skórę. W swoim dziele Epinette pomieszał ja zaś z kadzidłem. A efekt jest naprawdę ciekawy. Skórzana nuta jest tu lekka, a jednocześnie bardzo gęsta i dymna. Wytrawna, ale nie gorzka. Co więcej, da się wyczuć pewne kwaśniejsze niuanse wynikające właśnie z obecności kadzidła w składzie tych perfum. Wzrostowi ulega także ich temperatura. Zapach robi się gorący a smugi palonej skóry strzelają w powietrze. Dość zaskakująco pojawia się tutaj także kwiatowy aromat hiacynta. Jego słodycz przynosi chwilowe ukojenie, łagodząc intensywność zapachu. Po pewnym czasie nasz bohater znów jednak ożywa i po raz kolejny się przeobraża. Tym razem na pierwszy plan wychodzi zaś… papirus! Za jego sprawą Baudelaire kreuje w mojej głowie obraz jakichś oprawionych w skórę starodruków, które ktoś pali na stosie. Niczym tomy wierszy tytułowego poety wyklętego. I może to zaskakujące, ale sam aromat papirusu przywołał mi na myśl Timbuktu. Mikstura L’Artisan Parfumer fascynuje mnie zresztą w podobny sposób. Natomiast dzięki obecności paczuli powracają brudne i fizjologiczne akcenty z początku tych perfum. Zawiesistości końcowej fazie zapachu nadaje zaś słodka i jakby lepka ambra. Wrażenia są więc co najmniej niecodzienne.
To teraz kilka słów o parametrach użytkowych Baudelaire. Pod tym względem zapach ani nie rozczarowuje ani nie zachwyca. Powiedziałbym, że prezentuje się zupełnie standardowo. Dzieło Epinette’a posiada nowoczesną, umiarkowaną projekcję. Dobrze wyczuwalne staje się z odległości około pół metra. Charakteryzuje się także całkiem niezłą trwałością. Na skórze utrzymuje się przez około 7-8 godzin. Czyli akurat tyle, ile czasu powinno się spędzać w biurze. Do pracy bym go jednak nie polecał.
Ciężko jest trzeci raz pisać o tym samym flakonie. Jak bowiem przynajmniej część z Was wie, wszystkie buteleczki z logo Byredo posiadają identyczny wzór. Jednak dla osób, które nie czytały recenzji Oud Immortel i Pulp przypomnę szybko jego charakterystyczne cechy. To, co od razu rzuca się w oczy patrząc na Baudelaire to skandynawski minimalizm, w duchu którego wykonany został jego flakon. Mamy więc bardzo prosty walcowaty kształt zbiorniczka z perfumami oraz masywną czarną zatyczkę przypominającą kopułę. Etykieta jest zaś kontrastowo biała. Znajdziemy na niej jedynie nazwę, producenta i stężenie (eau de parfum) kompozycji oraz pojemność buteleczki. Innych ozdobników brak. Całość prezentuje się więc naprawdę minimalistycznie a jednocześnie nowocześnie.
Baudelaire to trzecie perfumy Byredo jakie mam okazję recenzować na Agar i Piżmo. I trzecie z oceną Polecam. Muszę więc otwarcie przyznać, że nie rozumiem krytyki z jaką w sieci spotyka się szwedzka marka. Albo po prostu źle (czytaj zbyt dobrze) wybieram zapachy do testów. Wróćmy jednak do bohatera dzisiejszej recenzji. W moim odczuciu Baudelaire to kompozycja niezwykle męska i odważna. Nie znosząca kompromisów (pod tym względem skojarzyła mi się zresztą z Caron – Yatagan). Zapach przykuwa uwagę i fascynuje. Owszem, może też porażać swoim mrocznym charakterem, nie czyniłbym jednak z tego zarzutu. W końcu to perfumy niszowe. I jeśli rozpatrywać je pod tym kątem to zasługują na uznanie. Moim zdaniem to bardzo mocny punkt w ofercie Byredo.
Baudelaire
Główne nuty: Skóra, Kadzidło.
Autor: Jérome Epinette.
Rok produkcji: 2009.
Moja opinia: Polecam. (6/7)