The Game – zwycięzca bierze… nic
Szwajcarska marka Davidoff znana jest przede wszystkim z jednych perfum. Cool Water. Choć starsi czytelnicy dość dobrze kojarzyć mogą również Zino. Jednak z zapachów powstałych w XXI mało który przebił się do masowej świadomości. Jedną z prób by to zmienić było zaś stworzenie w 2012 roku The Game. Za powstaniem tego pachnidła stoi trio perfumiarzy w składzie Bernard Ellena, Lucas Sieuzac oraz Nathalie Feisthauer, a także w miarę interesująca inspiracja. Oprócz tego, że dzieło Davidoff ma być męskie i nowoczesne, swoim aromatem kojarzyć powinno się z koktajlem Ginn Fizz. Którego jestem sporym miłośnikiem. Przekonajmy się zatem czy The Game naprawdę pachnie podobnie.
Przy pierwszym kontakcie recenzowane dziś perfumy raczej nie zrobiły na mnie dobrego wrażenia. W zasadzie trudno mi było nawet ustalić co czuję. Niewątpliwie, w głowie kompozycji pierwszoplanową rolę odgrywa wątek drzewny, Moim zdaniem jest on jednak jednocześnie dość abstrakcyjny i monolityczny. Trudno wyodrębnić jego składowe. Zgodnie z tym, co udało mi się odnaleźć w Internacie, za jego podstawę służy aromat jałowca. I rzeczywiście, w pierwszej fazie The Game da się wyczuć coś gorzkiego I dymnego. Nie wiem jednak czy sam wpadłbym na to, ze to jałowiec. Obok którego pojawia się jeszcze nuta ginu. Objawia się ona głównie poprzez alkoholowe akcenty, które mi bardziej kojarzą się ze spirytusem. Za dobrze się więc nie zaczyna. Przy czym początek wzbogacony został jeszcze o subtelny wątek cytrusowy, który nadawać ma całości więcej lekkości i rześkości. Według mnie tak się jednak nie dzieje. Nie da się natomiast odmówić dziełu Davidoff pewnego musującego wrażenia, dzięki któremu faktycznie nieco zbliża się do Ginn Fizz.
Największe zaskoczenie związane z przygotowywaniem dzisiejszej recenzji spotkało mnie, gdy zajrzałem do opublikowanego na Fragrantica spisu nut serca The Game. Bardzo wyraźnie figuruje w nim bowiem irys. A więc jeden z moich ulubionych składników perfum. Tyle, że w opisywanym zapachu prawie go nie czuję. A przynajmniej nie w takiej formie, do jakiej jestem przyzwyczajony. Finalnie, da się bowiem wyczuć pewne zimniejsze i lekko marchwiowe akcenty. Akord ten jest jednak dość płaski. Nie ma w nim ani metalicznego chłodu, ani pudrowej elegancji. Brak mu też mocy. Przez co tonie pod naporem czegoś, co określone zostało jako szlachetne drzewa. Którym do szlachetności jednak naprawdę daleko. Rozpoczynający teraz swoją całkowitą dominację wątek drzewny jest bowiem silnie syntetyczny. A do tego wyraźnie słodki. Zmierza w kierunku, za którym nie przepadam. A całość gubi swoją męskość. Mimo wielu wad, do tej pory The Game cechowały się jednak wyraźnym przechyłem w męską stronę. Wrażenie to zostało natomiast rozmiękczone i również pojawiające się w bazie perfum drewno hebanowe nie jest w stanie tego zmienić. Do tego baza zapachu pachnie tanio i nie jest wstanie wzbudzić we mnie większego zainteresowania.
To teraz może kilka słów o parametrach użytkowych The Game. Projekcja tych perfum jest według mnie umiarkowana. Albo nawet nieco poniżej normy. Da się wyczuć je na sobie, jednak nie przychodzi to z łatwością. Nie trzeba też jednak jakoś intensywnie szukać ich aromatu. A przynajmniej nie na początku. Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że dzieło Davidoff bardzo szybko znika ze skóry. Dzieje się to mniej więcej 3-4 godziny od aplikacji. Tak słaba trwałość kompozycji może zatem wzbudzać niezadowolenie. Szczególnie, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, iż mamy tu do czynienia z wodą toaletową.
Elementem, który niewątpliwie miał przyciągnąć uwagę do prezentowanego dziś pachnidła jest jego flakon. Który swoim wzorem silnie nawiązuje do nazwy zapachu. Wygląda bowiem tak, jakby był zrobiony z ułożonych jeden na drugim kasynowych żetonów. Ciekawe, choć jednocześnie trochę tandetne. Zwłaszcza, że trudno też odczytać wypisane na buteleczce oznaczenie tych perfum oraz ich producenta. Nie może zatem dziwić fakt, że z czasem zdecydowano się na jednolicie szklaną butelkę, a dawny wzór zachowała jedynie sama zatyczka. Dobrze widać to na zdjęciu będącym thumbnail niniejszego wpisu, na stronie głównej. Sam również uważam pierwotny design za mocno nijaki, dobrze więc, że został zmieniony.
Myślę, że gdybym nigdy nie zdecydował się na recenzję The Game, to niewiele bym stracił. Dla mnie jest to bowiem zapach do zapomnienia. Nie dzieje się w nim nic ciekawego. Kompozycje jest płaska i liniowa. Nie rozwija się na skórze i niczym nas nie zaskakuje. Do tego jest też wyraźnie syntetyczna. Wygląda trochę tak, jakby w przypadku tego pachnidła zabrakło zarówno pomysłu, jak i środków na wykończenie. Perfumy będące efektem współpracy kilku twórców często cierpią na brak tożsamości, a The Game jest tego doskonałym przykładem. Poza syntetycznymi drzewami naprawdę trudno dopatrzeć się w nich czegoś więcej. Może jednak ktoś z Was ma na ten temat odmienne zdanie?
The Game
Główne nuty: Nuty Drzewne.
Autor: Bernard Ellena, Lucas Sieuzac, Nathalie Feisthauer.
Rok produkcji: 2012.
Moja opinia: Nie polecam. (3/7)