Dune Pour Homme – wśród przybrzeżnych piasków
Bohaterem dzisiejszego wpisu jest Dune Pour Homme. Dla niewtajemniczonych od razu wyjaśniam, że dune zarówno po angielsku jak i francusku oznacza wydmę. I już oficjalna strona Dior’a wskazuję, że perfumy te oddawać mają klimat owianego bryzą wybrzeża. Oraz, że mamy w nich do czynienia z połączeniem nut drzewnych i morskich. Warto także dodać, że kompozycja ta na rynek wypuszczona została jako uzupełnienie damskiego Dune z 1991. Stworzenie męskiego odpowiednika powierzono jednak nie duetowi Jean-Louis Sieuzac – Nejla Barbir, ale Olivier’owi Cresp’owi. Przekonajmy się zatem czy Francuz sprostał postawionemu przed nim zadaniu oraz czy Dune Pour Homme udało się zdobyć moje uznanie.
Zielony i nieco kwaśny akord, którym otwierają się recenzowane dziś perfumy raczej nie przystaje do pustynnego krajobrazu nadmorskich wydm. Jest świeży i orzeźwiający. Do tego nawet soczysty, co spowodowane może być obecnością liści figi oraz mandarynki. Bardzo szybko uwidacznia się także ziołowa nuta szałwii. Ma ona w sobie coś suchego i dobrze wpisuje się w założenie towarzyszące powstawaniu Dune Pour Homme. Jednocześnie jest także na swój sposób sterylna (nie potrafię znaleźć lepszego słowa by scharakteryzować to wrażenie). Nie określiłbym jej jednak jako aptecznej. Szałwia szybko zaczyna dominować pierwszą fazę kompozycji. Tuż obok niej pojawia się zaś liść czarnej porzeczki. I to on najpewniej odpowiedzialny jest za wspomniane kwaśniejsze niuanse w pierwszych kilku sekundach otwarcia Dune. Za początkową, ziołową ostrość współodpowiada natomiast bazylia.
Kto miał okazję testować Odin – Vert Reseda bez problemu rozpozna charakterystyczny, zielony aromat rezedy pojawiający się w sercu Dune Pour Homme. O ile jednak w kompozycji nowojorskiej marki była ona podana w bardziej przystępny sposób (w słodkiej, kwiatowej otoczce), to w dziele Dior’a mamy do czynienia z jej znacznie surowszą wersją. Ta zieleń nie jest w moim odczuciu przyjazna. Nawet pomimo jasnych, promienistych akcentów wywołanych za sprawą aromamolekuły Hedione. Jaśminu też specjalnie tu nie czuć. Delikatnego, kwiatowego podkładu nadaje natomiast róża. Nie potrafi ona jednak przykryć bijącej od stworzonych przez Cresp’a perfum goryczy. Trochę więcej wytchnienia przynosi za to baza kompozycji. Jej oś stanowi drewno cedrowe, którego wytrawny aromat jest tu całkiem wyraźny. Aby jednak zmiękczyć jego ostrzejszą nutę sparowano je z sandałowcem. A także bobem tonka. Kremowo-waniliowy aromat tego duetu łagodzi podrażnienia wywołane wcześniejszą kumulacją goryczy. Wycisza i balansuje kompozycje. Aby dodatkowo podkreślić ten efekt, w bazie Dune Cresp sięgnął także po korę drzewa figowego. W efekcie końcówka tych perfum jest ich zdecydowanie najmniej inwazyjną częścią.
Sprawdźmy jeszcze jak prezentują się paramenty użytkowe Dune Pour Homme. Przyznaję, że pod tym względem perfumy te wypadają całkiem nieźle. Przede wszystkim uwagę zwraca ich silna projekcja. Aromat recenzowanej kompozycji sam w sobie jest dość wyrazisty, jednak twórcy zadbali także o to, by dobrze się rozprzestrzeniał. Wydaje mi się, że kiedy testowałem ten zapach osoby w moim otoczeniu dość łatwo go wychwytywały. Trochę gorzej jest natomiast z trwałością Dune, choć i tak tragedii nie ma. Perfumy utrzymują się na skórze przez około 5 do 7 godzin. Nie zapominajmy jednak, że mamy tu do czynienia z wodą toaletową.
Zdecydowanie mocną stroną stworzonego przez Olivier’a Cresp’a zapachu jest jego flakon. Choć stylistyką przypomina on niecą buteleczkę damskiej wersji Dune, u Dior’a zadbali by nadać mu bardziej męski charakter. Ścięto więc okrągłe boki a zatyczkę podmieniono na bardziej masywną i mniej fikuśną. Zmieniono też jej barwę na srebrną. Pozostawiono natomiast jej kuliste zwieńczenie. Warto również zwrócić uwagę na jasnozielony kolor wypełniającej flakon cieczy. W moim odczuciu całkiem dobrze pasuje on do charakteru recenzowanych perfum. Do tego przyjemnie komponuje się ze wspomnianą srebrną nasadką. Pod względem designu nie mam więc żadnych uwag.
W podsumowaniu muszę otwarcie stwierdzić, że nie rozumiem interpretacji nadmorskich wydm przedstawionej w Dune Pour Homme. Perfumom tym daleko do klimatu gorących piasków, znanego choćby z moich ukochanych Sables. Choć na swój sposób są one suche. Albo raczej silnie wytrawne, mimo sporej ilości nut zielonych. Abstrahując jednak od motywu przewodniego, sam zapach również mnie nie przekonał. Owszem, posiada on niezaprzeczalnie męski charakter, jednak dla mnie jest zdecydowanie zbyt gorzki. Dodatkowym mankamentem jest zaś fakt, że Dune działa odstraszająco na kobiety. Sam kilkukrotnie miałem okazję się o tym przekonać. Z powyższych względów nie jestem w stanie komukolwiek polecić tych perfum. Nie wątpię jednak, że i one znajdą swoich zagorzałych miłośników. Zresztą gdyby było inaczej Dior już dawno wycofałby je z rynku.
Dune Pour Homme
Główne nuty: Zioła, Nuty Drzewne.
Autor: Olivier Cresp.
Rok produkcji: 1997.
Moja opinia: Nie polecam. (3/7)